sobota, 31 sierpnia 2013

"Skąd Litwini wracali?", Józef Markuza, Biruta Markuza

Niewielka, zgrabnego formatu książka wspomnieniowa Józefa Markuzy i jego córki, Biruty otwiera arterie pamięci mojej i moich bliskich - Kresowian. Ale myślę również, że jest nie do przecenienia w przywracaniu znaczenia losów tamtego pokolenia, wplątanego między dwie okrutne wojny.
Pokolenia okaleczonego, ograbionego z młodości, którego rodzinne gniazdo zostało bezpowrotnie utracone. Pamięć ojca i córki, podobna jest do przekrojonego jabłka jakie Birute przywiozła z rodzinnego sadu swojemu wujostwu. Każda połówka miała inny smak. 
Rosjanie jak i Niemcy doskonale wiedzieli co robią dzieląc tamte Kresowe nacje, czyszcząc je rasowo i ideologicznie. Późniejsze Wołyńskie wydarzenia są tylko tej polityki przypieczętowaniem...
Markuza zaczyna opisywanie swojego życia zresztą jak w dobrych klasycznych wspomnieniach, od opisu wczesnego dzieciństwa. Nauka litewskiego w rodzinnym domu, na styku pierwszej wojny światowej, kiedy był on jeszcze językiem nielegalnym. Niełatwe życie w rodzinnych Słowikach upływało mu na nauce i zabawach. W tle jak w zwariowanym kalejdoskopie przewijali się rosyjscy i niemieccy żołnierze.

Pierwsza wojna światowa była dla Markuzy świadectwem tego, co dorośli mogą zrobić ze swoim życiem  i światem. Przekonuje się jak niszczycielską moc ma polityka, władza i wojsko. Trudne lata okupacji wynagrodziła jego rodzinie rodząca się w 1918 roku niepodległość Litwy. Zaciemni ją tylko rajd gen. Żeligowskiego i odebranie Litwinom Wilna i Wileńszczyzny.

Markuza podejmuje pracę na poczcie, w dziale łączności obsługując telegraf, a potem aparat Juzo. Zajmował się też pocztą dyplomatyczną. W wolnych chwilach chodził do teatru. W niepodległej Litwie odradzało się również życie sportowe i kulturalne. Młody Markuza przenosi się do Kłajpedy, gra w tenisa, pływa jachtem, zdobywa prawo jazdy. Jeździ na zawody, żegluje. W Pałandze, ówczesnym kurorcie  poznaje wybrankę swojego serca Walerię Tyszkus. Rodzi mu się córka Biruta. To ona wplata w opowieść ojca swój głos. W ten sposób powstaje dwugłos, opowiadający o ich świecie z zupełnie różnych perspektyw.

Druga wojna światowa przerywa niespodziewanie tą z trudem wywalczoną normalność.

Można powiedzieć typowe losy tamtejszego pokolenia wciągniętego przemocą w tryby historii burzliwego XX wieku. Dwa totalitaryzmy - faszystowski i bolszewicki przeorały europejskie ziemie niszcząc wszystko po drodze. Przede wszystkim zaś ludzi; zsyłając ich na Sybir, zamykając w obozach, zabijając z byle powodu. Ale oni trwali, mając oparcie we własnej rodzinie.

Markuza doświadczył wcześniej postępowania Rosjan, gdy zajęli Litwę w 1939 roku, rozpoczynając  od deportacji litewskich działaczy i inteligencji. Gdy tylko rosyjski front ponownie zbliżył się do granic Litwy, a Niemcy rozpoczęli  ewakuację, jako były pracownik Sparkasse wyruszył z córką i rodziną siostry w exodus, w poszukiwanie ziemi niczyjej...

Tu wspomnienia Józefa i Birute Markuzów nabierają tempa. Droga, jaką przeszli razem z niemieckimi osadnikami z Królewca, aż do granic Niemiec, to ciąg zdarzeń nad którymi musiał czuwać ich własny Anioł Stróż. Kilkakrotnie rozdzielony z córką, w końcu odnajduje drugą Ojczyznę na polskiej ziemi.

Biruta po skończeniu ASP działa na niwie artystycznej, Józef żeni się po raz drugi z Bronką. Pielgrzymuje do Wilna, spotyka kolegów: Stasia Borkowskiego i Vincasa Borumasa. Sowieckie Wilno to już nie to miasto, nie ten blask.
Wszystko przemija, czas kruszy ludzkie życie, mury domów, blakną zdjęcia, książki gubią ważne strony. Jedyne co nie zawodzi to pamięć. Przynajmniej tak to się ma w przypadku Józefa i Biruty Markuzów.

Skąd Litwini wracali?, zadaje tytułowe pytanie autor tych wspomnień.
Wracali, wracają ciągle z ludzkiej pamięci, z jej najskrytszych zakamarków, żeby świadczyć o tamtych bezwzględnych czasach, będących śmiertelnym zagrożeniem, właśnie dla naszej pamięci.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Ja w sprawie autorytetu, pisania listów i bezinteresowności

Żyję już przeszło pół wieku i doświadczyłem systematycznego obniżania się kultury bycia i kontaktów wzajemnych między ludźmi. A że jestem człowiekiem, a nie awatarem, to ta sfera naszych międzyludzkich stosunków jest mi bliska. Od niepamiętnych czasów, w tym biblijnych, nasze zachowanie, standaryzowało późniejsze zachowania następnych pokoleń.Od końca lat siedemdziesiątych zauważyłem powolną degradację międzyludzkich kontaktów. Im lepiej nam się powodziło materialnie, tym szybciej Polacy odseparowywali się od tych biedniejszych. (stąd możliwa w PRL- bis, była implementacja USA bis) Wręcz udawali , że nie poznają swoich sąsiadów. Wyprowadzali się powoli. Później, w miarę jak "nierealny socjalizm" (to nie była żadna "komuna". nawet pseudo) wyczerpywał się, okradany i dojony przez wszystkich, obnoszenie się ze swoim bogactwem  nie było mile widziane. Ale pozostawało nam pisanie listów jako alternatywa międzyludzkiej komunikacji. I wymienianie autorytetów jakie dostrzegaliśmy wokół siebie i na literackim horyzoncie: Herbert, Różewicz, Miłosz, Sprusiński, Lem, Kuśniewicz, Parnicki, Iredyński, Drzeżdżon, Nowakowski,  Orłoś, Konwicki, Mrożek, Grochowiak, Błoński, Kantor, Nowosielski, Hasior, Axer, Kieślowski,  Hass, Lutosławski, Górecki, prof. Inglot, prof. Claude Backvis, prof. Krzyżanowski, prof. Tatarkiewicz, prof. Kieniewicz, prof. Kotarbiński, prof. Ingarden, prof. Maria i Stanisław Ossowscy,  prof. Ilja-Lazari-Pawłowska. prof. Kłosowska, ks.prof. Heller, prof. Głowiński, ks. Twardowski, ks. Tischner, ks. Salij, prof. Tazbir, prof. Gieysztor, prof. Labuda, prof. Baszkiewicz, prof. Gogacz, prof. Świeżawski, prof. Stróżewski, ks. prof. Józef Maria Bocheński, prof. Kępiński, prof. Weiss, prof. Nielubowicz, prof. Dąbrowski, prof. Szacki, prof. Sedlak, prof. Amsterdamski, znakomity tłumacz,  ekipa "Literatury na Świecie", którą mam od pierwszego numeru i dzięki niej nauczyłem się rozpoznawać dobrą współczesną literaturę, paryska "Kultura", Gustaw Herling-Grudziński, Czapski, Giedroyć, Hertzowie, Piwnica pod Baranami" z mistrzem Skrzyneckim na czele, Preisner, Abakanowicz, Robakowski, Bereś i wielu wielu innych. To był świat, gdzie pewność wypowiadanego słowa, budowanego twierdzenia, miała fundament wywodzący się z  ich osobowości i duchowego dziedzictwa, kultury przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Tworzyliśmy niepisany jej  łańcuch.

W miarę jak dojrzewałem i przybywało mi lat, zacząłem uczestniczyć w  ówczesnym życiu kulturalny i literackim. Poznałem Sprusińskiego na konkursie w  Świdwinie, gadaliśmy, ja niespełna siedemnastolatek na stacji Białogard, w obskurnym barze siorbiąc cienką herbatkę. Wypowiedziane wówczas zdanie: "Żeby pisać młody człowieku musisz  być sobą, tylko sobą, reszta przyjdzie z czasem". Oczywiście wrodzony talent, był już w tym wypowiedziany. Tu również poznałem, Artura Daniela Liskowackiego, któremu wysyłałem do Morza i Ziemi"  teksty". To była taka pierwsza moja literacka znajomość. Później pamiętam na konkursie Cegielskiego spotkanie z Babińskim, lekko nieobecnym, którego słowa: "Nie wchodź za daleko w co co pisze chłopcze, bo to studnia bez dna, jak wpadniesz, to już po tobie". Później poznawałem wrocławskie środowisko, jako członek Koła Młodych Pisarzy, potem jako uczestnik konkursów, turniejów poetyckich jeździłem po kraju mając w uszach, to co powiedział  "Mistrz" Sprusiński. Potem poznałem Mariannę Bocian, Janusza Stycznia, Janusza Gałka i Bogdana Warwasa. Jako pierwsza dała mi taką ostrą reprymendę krytyczną, a dołożył się do tego Styczeń, że przez tydzień nie pisałem, część tekstów zniszczyłem. Opiekunem  KMP był wówczas Lech Isakiewicz (nazwany później "Kasandrem"), który zwrócił moją uwagę na pracę z tekstem i dystans jakiego autor powinien nabrać do swego dzieła.

Po moim debiucie "Opis rzeczy szczególnie martwych" w OTO Kalambur poznałem Jana Stolarczyka będącego  tam redaktorem serii poetyckich. Mam do dzisiaj jego list-recenzję, chyba jedną z pierwszych, drugą był artykuł Marka Garbali w "Sigmie", podsumowujący akcję "zdjęcie-tekst", gdzie zamieściłem wiersz, będącym później tytułem mego debiutanckiego tomu: "Nie ma między nami różnicy".
Trzecią prawdziwą drukowaną w literackim miesięczniku "Odra" napisał Mieczysław Orski.
"Recenzję mówioną" wystawiła mi bodaj w 1977 roku Marianna Bocian będąc jurorką "Turnieju Jednego Wiersza o Laur Arki". Spóźniłem się, ale wiem, od Andrzeja Saja, że mówiła o mnie i o tym, że Kamiński "idzie dobrą poetycką drogą". Jako literacki outsider sprawdzałem się wysyłając wiersze na konkursy, uczestnicząc w turniejach, miałem bodaj nawet takie przezwisko "konkursowy poeta" czy jakoś tak. Później był duży blok moich wierszy w 1980 roku w "Odrze". W 1984 roku poproszono mnie z MAW-u o złożenie książki w serii "z Pegazem", a osobiście śp. Andrzej K.Waśkiewicz. Recenzję wewnętrzną napisał Mieczysław Machnicki, a w studenckich "Integracjach" Waśkiewicz.
 
Później założyłem rodzinę, zacząłem pracę w Domu Książki we Wrocławiu. Założyłem hurtownię i księgarnię. Dopiero po wielu perypetiach w 1999 r., wydałem "Deja vu" i w międzyczasie dostałem od Witolda Podedwornego zbiór opowiadań Augustyna Barana pt. "Tau tau", wznowiony potem przez wyd. Czarne. Wysłałem mu w rewanżu "Deja vu". Napisałem z "Tau..." recenzję, sprzedawałem ją w księgarni w której pracowałem. Dostałem niespodziewanie od Augustyna długi list - rodzaj koleżeńskiej pogawędki o roli pisarza i pisarstwa w życiu każdego człowieka, a nie tylko wybranej elity. Była to czysta mądrość, dobroć i przyjaźń, która płynęła ze słów Barana. Zapraszał mnie do siebie, na wieś. Żałuję, że zawsze praca, książki, wydawnictwo było ważniejsze niż takie zaproszenia. Teraz patrzę na to inaczej...

Reasumując, spotkałem mądrych bezinteresownych ludzi, niektórzy z nich okazali się być fałszywi, inni karierowiczami. Ale te listy, recenzje były dla mnie młodego autora cenną wskazówką, lekcją pokory. Nikt nie mówił o salonach, odwdzięczaniu się. Jak teraz obowiązująca forma: "A co ty możesz dla mnie zrobić".
Byliśmy ludźmi w tej szarzyźnie dnia codziennego. Mówiliśmy normalnym pełnym językiem, nie skrótami i slangiem. Przekazano mi wiedzę, w ramach pełnej wspólnoty ludzi piszących, odpowiedzialnych za każde napisane słowo, każdy powołany do życia obraz lub metaforę....





To też już się nie wróci, bo teraz każdy pilnuje swego. Interesowni do bólu, zapominamy słów, nasz język jest kaleki, nie potrafi opisać świata, zbyt dużo w nim zapożyczeń. Nie ufamy mu, jednostronnie wypowiadając mu ontologiczne więzi. Nie piszemy listów, w których moglibyśmy zawrzeć siebie, swoje przemyślenia, nawet kartki życzeniowe mają już gotowe ściągi. Zalewamy się tysiącami sms-ów. Żyjemy w wulgarnych czasach, upadku Imperium Białego Człowieka.
Czytałem niedawno Ropsa "Kościół pierwszych wieków". Jesteśmy w takim samym momencie naszych dziejów jak Rzymskie Imperium. Kopiując, plagiatując, wtórne pomysły, które podsuwają na spece od reklamy, media, prasa, internet doprowadzamy przestrzeń w której się poruszamy do wtórności. Przestaliśmy słuchać siebie i ludzi dookoła nas..

Przeczytajcie ostatnie sondażowe dane:  Polacy nie interesują się kulturą – badanie ARC Rynek i Opinia - jutro będzie u nas na stronie Portalu Księgarskiego



wtorek, 27 sierpnia 2013

Recenzja: "Człowiek z niepełnoprawnością w rezerwacie przestrzeni publicznej", red. naukowa Zenon Gajdzica

Pod tak intrygującym tytułem kryje się ważna praca dotycząca sytuacji, a właściwie usytuowania osób z niepełnosprawnością w przestrzeni publicznej, którą twórcy tej książki nazywają "rezerwatem".

Rezerwat kojarzy nam się najczęściej z ograniczoną przestrzenią na której tworzymy warunki do życia gatunkom rzadkich zwierząt, którym grozi wyginięcie. W publikacji tej autorzy artykułów "rezerwatem" określają miejsca, np. dom, szkoły specjalne, świetlice integracyjne, zakłady pracy chronionej, gdzie osoby niepełnosprawne intelektualnie, z różnymi dysfunkcjonalnościami są instytucjonalnie oddzielone od świata osób pełnosprawnych. Oczywiście "rezerwatem" mogą być też fizyczne i psychiczne ograniczenia jednostki, które zamykają ją w specjalnej przestrzeni i skazują wręcz na wyobcowanie. W pierwszej części książki odnajdziemy kwestie, które sprzyjają powstawaniu rezerwatów. Tworzone są one, jak piszą Anna Makowska, Teresa Żółkowska,  Dorota Podgórska-Jachnik czy Ilona Fajfer-Kruczek, na skutek z jednej strony nawarstwionych uprzedzeń, stereotypowego podejścia tak przez opiekunów jak i instytucji społecznych i obowiązujących rozwiązań prawnych, a także braku w tym zakresie spójnej polityki państwa.

Autorzy opisują używając terminologii naukowej problemy, które osoby niepełnosprawne intelektualnie przeżywają w realu na co dzień. Szkoda, że nie dodano ich wypowiedzi na ten temat, jako osobistego komentarza. Bardzo ważny i potrzebny artykuł o "Respektowaniu i egzekwowaniu praw seksualnych osób z niepełnosprawnością palącym,nierozwiązanym problemem", wręcz się tego domaga. W Polsce traktowano te sprawy bardzo długo jako nieistniejące, nie leżące w sferze, którą trzeba rozpatrywać, z punktu niezbędnych życiowych potrzeb osób niepełnosprawnych.


Kolejną grupą spraw, które wymagają natychmiastowej rewizji, są rzeczywiste korzyści jakie niesie w sobie terapia zajęciowa. Jej wpływ na przywracanie społeczeństwu, w miarę normalnego funkcjonowania osoby niepełnosprawnej. Likwidacja rezerwatu jako takiego i zastąpienie go integracją opartą na zrównaniu osoby niepełnosprawnej w prawach z ogółem społeczeństwa. Barierami są tu, z jednej strony stereotypy i uprzedzenia tkwiące w polskim społeczeństwie, szczególnie na wsi i małych miasteczkach, gdzie nie wiele się pod tym względem zmieniło. Osoba niepełnosprawna intelektualnie, to najczęściej dalej "głupek", którego przetrzymuje się w izolacji, pozbawia praw do wyartykułowania i realizacji własnych potrzeb życiowych i duchowych.

Szkolnictwo specjalne też zostawia wiele do życzenia, a domy pomocy społecznej, to zgoła XIX wieczne przybytki, gdzie panuje przemoc i kompletne lekceważenie praw ludzi niepełnosprawnych i starych.Oczywiście wszystko to zależy od ludzi pracujących w tych placówkach, ich wiedzy, praktyki, charakteru i zaangażowania. Nie pomoże w tym żadna ustawa czy przepisy, jeśli nie będą w nich zatrudnieni autentyczni wychowawcy, nauczyciele i terapeuci z prawdziwą charyzmą, autorytetem i doświadczeniem. Zabezpieczający i współtworzący podmiotowość osób z niepełnosprawnością intelektualną, a także różnymi brakami funkcjonalnymi.


W części czwartej mamy do czynienia z materiałem w którym autorzy artykułów starają się pokazać nam światełko w tym tunelu. Mimo wielu zmian na lepsze, ciągle jeszcze Ministerstwo Pracy Polityki Społecznej, Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Zdrowia, nie potrafią się porozumieć, co do potrzeb pracodawców i trybu funkcjonowania zakładów pracy chronionej. Po transformacji wiele z nich przestało istnieć. Utrzymujące się wysokie bezrobocie i bezmyślne likwidowanie 3 mln miejsc pracy, w trakcie wdrażania tzw. "Planu Balcerowicza", na trwale zamroziło tą kwestię, oddając ją w ręce "gry rynkowej".

Chociaż niepełnosprawni mają do dyspozycji Biuro Pełnomocnika ds. Osób Niepełnosprawnych, strony internetowe, bezpłatne porady prawne, to trzeba jasno sobie powiedzieć, że zrobiono niewiele dla wykluczenia z obiegu społecznego barier braku akceptacji osób niepełnosprawnych głównie przez pracowników urzędów i administracji rządowej i lokalnej - vide artykuł:  Pracownicy z chorobami psychicznymi niemile widziani", o likwidacji przez wojewodę małopolskiego Jerzego Millera Laboratorium Cogito Sp. z o.o., które od trzech lat prowadziło w Krakowie działalność konferencyjno-szkoleniową i zatrudniało 20 osób z niepełnosprawnością. W Laboratorium pracowały osoby z zaburzeniami psychicznymi, które skutecznie rehabilitowały się poprzez pracę. To wzorcowy podmiot ekonomii społecznej, ułatwiający powrót do funkcjonowania w społeczeństwie osobom z chorobą psychiczną. Takich spraw i sytuacji, gdy przyjrzeć się im z bliska w poszczególnych regionach kraju jest całe mnóstwo.

Bez społecznej empatii i akceptacji udziału osób z niepełnosprawnością intelektualną w życiu społecznym, a także pomocy ze strony władz głównie lokalnych, książka ta będzie tylko teoretyczno-postulatywnym zbiorem artykułów naukowych. Mimo naukowego charakteru publikacji, brakuje mi tu chociażby spisu najważniejszych stron internetowych poświęconych niepełnosprawnym, instytucji, fundacji, zakładów pracy, w tym instytucji unijnych.

Pamiętajmy też, że wyjście z "rezerwatu" osób z niepełnosprawnością umysłową, to test na społeczeństwo obywatelskie, świadome swoich obecnych celów, działań perspektywicznych i myślenia o przyszłości. To także test, który powinniśmy przeprowadzić na samych sobie.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Jak zostałem audiobookiem

Przedwczoraj opanowała mnie mania głośnego czytania mojej żonie Grażynie. I to pragnienie narastało we mnie, w miarę jak usłyszałem u mojej teściowej audiobooka  "Jadąc do Babadag" w wykonaniu Jacka Kissa. Dodatkowym impulsem był najnowszy numer Ha-artu poświęcony reportażowi i twórczości typu: gonzo". No i dostałem szwungu, gęba mi się nie zamykała. Do tego stopnia, że postanowiłem ustanowić rekord nieustannego głośnego czytania. Wcale się do tego nie przygotowywałem, było to działanie stricte spontaniczne. Numer Ha-artu! znakomicie mi pasował, pod względem struktury doboru tekstów, po oprawę plastyczną. Od razu doszło do mego krwioobiegu, że mamy wspólną grupę krwi; nie wiem czy taką samą liczbę krwinek czerwonych i białych? Na pewno przedwczoraj skumulowały się wszystkie kongenialne fluidy ontologiczno-duchowe, które kazały mi otworzyć Ha-art! na tekstach Ziemowita Szczerka - o Radomiu w sosie "gonzo" i fragmencie: "Przyjdzie Mordor i nas zje czyli tajna historia Słowian".
Grażyna coś tam robiła w tle; przestawiała, oglądała, wyjmowała i wkładała na przemian różne rzeczy - w różne rzeczy; na polską "matrioszkę". Ale w miarę jak zapalałem się, przekazując maksymalnie aktorskim głosem niuanse tekstu Szczerka i Huntera S. Thompsona, Lestera Bangsa, Johna Birminghama - stwierdziła w pewnym momencie: "Ty nadajesz jak audiobook"...i od tego się zaczęło. Proste i prawdziwe stwierdzenie...
Od tego momentu stałem się naszym domowym audiobookiem, mogącym mówić, cały dzień bez ustanku, bez wymiany napędu, aż do zupełnego zdarcia głosu, przechodzącego po pierwszej godzinie różne fazy natężenia, ściszania, wręcz mutacji. Mało się nie zatkałem tekstami Roberto Saviano (tego od Camorry) i Helge Timmemberg. Popiłem wodą, lepiej, znowu podjąłem przerwany wątek...
Grażyna w międzyczasie przeszła do kuchni, zrobić coś na ząb. Nie poszedłem za nią, było by to proste, ale zacząłem mówić tak głośno, jakby ktoś zepsuł pokrętło regulacji dźwięku. Wprost wykrzykiwałem całe zdania, aż w końcu przyszła z powrotem, siadła na kanapie z kanapką i zaczęła jeść i słuchać, albo słuchać i jeść. I nie wiedziałem już czy je kanapkę przekąszając moim głosem, czy je mój głos, delektując się kanapkowym deserem...
                                                      
Przyznaję się zrobiłem małą przerwę. Ale to dlatego, że poszła się kapać. Piszę małą, bo poszedłem za nią do łazienki i czytałem nadal, o wyścigach  Kentucky Derby, a potem recenzję o tym jak Elvis zdradził swoich fanów. Krople wody zaczęły swój koncert, więc nie namyślając się długo rozłożyłem parasol i ukrywszy się pod nim czytałem dalej, tym razem  relację nocnego taksówkarza z Krakowa Tomasza Janika "Okiem krakowskiego taksówkarza", a zaraz potem Kai Puto "Za nim zaczniesz przewracać tratwę, pomyśl chwilę" i "Jakie to uczucie być karmioną siłą", Djuny Barnes. Za nim postanowiłem zrozumieć styl "gonzo" chciałem się wyżyć w głośnym czytaniu (nie mamy telewizora i radia), a cisza tego dnia była wyraźnie związana z pogodą i piątkowym popołudniem. Ludziki ulotnili się wraz ze swoimi autkami, kuchenkami gazowymi, grillem, mikrofalami, smartfonami, głośną muzyką zwaną jakimś pieprzonym technohausem, gdzie dominuje jednoskalowe umpa, umpa, dum dum i srututu tutu. I właśnie ta cisza, z którą nie wiedziałem w pierwszym momencie co zrobić, urodziła audiomysz, czyli mnie robiącego za domowego audiobooka. A przy tym ujawniającego z siebie swoje ukryte aktorskie zdolności. Moje modulowania głosem, akcentowania, ściszenia, zgłośnienia, przechodzące w "gonzoidalne" przekleństwa, wyzwiska, przezwiska można było nagrywać bez żadnych prób. Waliłem jak szczotką w sufit moja sąsiadka, kiedy włączałem na cały regulator "Panterę", "Exploited" czy "Nomensno". Bo jeszcze nie wiecie, że w głębi duszy jestem "punkiem", co odkrył mój kumpel, domorosły odkrywca i redaktor Renek Mendruń. A pewnie i tak nikt mu nie uwierzył.
Grazyna kończyła się kapać, krople spływały po parasolu, ja czytałem "O zatapianiu tratwy" okraszając to "Kawałkami Mongolii" Macieja Rączki. I po tych trzech godzinach prawie nieustannego czytania stałem się przesiąkniętym nim gonzoidalnym dziennikarzem, literatem, poetą, kolegą Marco Polo, Opisującego świat,  bratem Nieznanego Autora, który "Jak Łazarz zgodził się na służ­bę do mercedariusza i co go tam spotkało", przyjacielem Neda Warda Londyńskiego szpiega, a na koniec słuchaczem Markiza de Custine'a, w jego "Listach z Rosji", w których ostrzegał przed imperialnym bizantynizmem i mongoloizacją kultury rosyjskiej.
Woda przestała szumieć, parasol był potrzebnym ale teraz zbędny rekwizytem. Wyglądał w świetle przecinających się promieni ledowych żaróweczek niczym model płaskiego świata jaki wyznawali średniowieczni ciemnogrodzianie, bojąc się wychylić poza płaski brzeg horyzontu.

Skończyłem czytać dopiero wtedy, gdy położyliśmy się do łóżka,. Zgasło światło i oboje postanowiliśmy, że koniecznie musimy obudzić w sobie erotycznego gonzo. Ale pozwolicie, że to będzie nasz zupełnie osobny, osobisty audiobook....



sobota, 24 sierpnia 2013

POlacy kochają kulturę i chcą w niej uczestniczyć czy też nie?

Na naszych oczach likwiduje się domy kultury, biblioteki łączy się przeważnie po kilka półek z tzw. przybytkami kultury, upadek księgarni w małych miastach to już fakt. Statystyka uczestnictwa POlaków w szeroko rozumianej kulturze od lat nie przekracza 2,5 %, mimo wysiłków Ministra Zdrojewskiego. Dlaczego tak jest? Czy jak mówi Pan Minister i to w mediach telewizyjnych, iż to wina okupantów, bo wybili naszą inteligencję, a nowa jeszcze pomimo 50 lat istnienia PRL-u nie wyrosła. A ja myślę, że rzecz ma się całkowicie inaczej. Mamy tzw. nową inteligencję, może nie tą z dziada pradziada, ale jednak umiejącą rozróżnić kulturę przez małe "k" i duże "K".
               Jeszcze w latach 90-tych w Polsce ludzie żyli w miarę normalnie, chociaż nasi pseudo politycy fundowali nam nieustającą hucpę i to na nasz koszt - Pan, Pani płaci. No bo jak kapitalizm, to nie ma nic za darmo - nawet draki. Wracając do tematu.
            Później w latach 2008-2009 dopadł nas sterowany przez bankgsterów kryzys -a to był jak się okazało początek globalnego ataku na wolność, w tym gospodarczą Europy, świata, w tym Polski, którą wprost nie owijając w bawełnę, przy biernym oporze naszych Nie-rządowców uczyniono poligonem doświadczalnym - w tej części Europy Środkowej. Wpłynął na ręce Tuska słynny "Raport" Klubu Rzymskiego nakazujący nam depopulację z 38 mln - do 25 mln. Informacja taka ukazała się nawet w oficjalnych sprawozdaniach Klubu - potem to wykasowano. No i do dzisiaj nasi Nie-rządzący trzymają się jego zaleceń. Obniżając nam standardy do-życia. Teraz nawet się z tym nie kryją - bieda emerytury. No ale "Rząd się wyżywi, wyleczy" wiecznie obowiązujące hasło. Potem zaczęto grać na "USA-bis", że mamy bardzo podobne wskaźniki społeczne: duże ubóstwo, rozwarstwienie, rozbudowaną opiekę społeczną, noclegownie, eksmisje itp. Ale miało być jak pamiętacie - o kulturze.

             Resamując - spauperyzowany Polak zaczyna biednieć, to fakt: spadają oszczędności, lokaty, 67% nie posiada żadnych kwot odłożonych na później. Jesteśmy jako społeczeństwo bezbronni, bo biedni podatni jesteśmy na ataki ekonomiczne, gry spreadowe itp. Grozi nam jak zapowiedział Rostowski w zawoalowanej formie - powtórka z Cypru. Ale gdzie tu kultura. POlak oszczędza proszę państwa właśnie na kulturze. Bo na czym ma oszczędzać: na jedzeniu"? O to za duże wyrzeczenie! Na edukacji? No nie ma jak, bo szkolny obowiązek wymusza prawo! Edukacja prywatna jest tylko nikłym procentem w oceanie statystyki.

Prasa jakby od niechcenia o tym pisze, media alarmują: Polacy oszczędzają na kulturze. Czy ta "klasa śmieciowa", której p. min. Zdrojewski nie uważa wg. własnych ocen za inteligencję? Bo Inteligencja według niego tworzy salony, lansuje wyższe potrzeby duchowe. Tworzy taką pół próżniaczą klasę średnią, która korzysta ze wszelkich udogodnień. Bo ma dostęp do czego? Ano do "Układu", który rozdaje zaproszenia - np. na rauty związane z różnymi festiwalami - czasem jako dziennikarz  bywam, to wiem. Potem darmowe wejściówki np. na Przegląd Piosenki Aktorskiej; ,"Wratislavię Cantans", bywają przede wszystkim władze, ich bliscy, rodziny, znajomi - o krąg jest szeroki. To pewnie te 2% stale uczestniczących w Kulturze. Potem idą wernisaże, konferencje tematyczne np. Kongres Kultury. Czy odczuli Państwo jego ożywczy oddech, atmosferę we własnych domach?

Czy przyśpieszono prace nad "Kartą Rodzinną", którą mają Francuzi, Belgowie, Niemcy itp., a która upoważnia do zniżek na bilety, np. do 50%? Czy dla "wykluczonych" opracowano "Paszporty" jak w Brazylii, które upoważniają do darmowego wejścia do kina, teatru, na koncert? Czy obniżono VAT na bilety (teraz 23%)? Mam więcej pytań do p. Ministra, w sprawie uczestnictwa w kulturze - młodych ludzi pracujących na umowy śmieciowe, za rządową minimalkę "1600" brutto.

Zaręczam p. Zdrojewskiemu, że POlacy kochają kulturę, tylko ich na nią nie stać. Vide wielogodzinna kolejka pod Muzeum Miejskim we Wrocławiu, w weekend - po tańsze o 50% bilety na "Rodzinę Breughelów" Sam odstałem godzinę, potem drugą w samym muzeum. A jakie tłumy walą w tzw. "Dni Muzeów" - oj pewnie p. Minister widział to na własne oczy...

No i co, Polacy kochają kulturę i chcą w niej uczestniczyć czy też nie?


czwartek, 22 sierpnia 2013

Recenzja: Pedeutologia, Jolanta Szempruch

Pedeutologia. Studium teoretyczno-pragmatycze opublikowane zostało w cenionej na rynku serii podręczników akademickich "Pedagogika Nauce i Praktyce" przez oficynę wydawniczą Impuls.
Z jednej strony mamy do czynienia z podręcznikiem, gdzie usystematyzowano funkcję i zadania stojące przez współczesnym nauczycielem, z drugiej,  z pytaniami o granice wychowawczej ingerencji w samoświadomość ucznia, w jego własny świat wewnętrzny. Te dwie sfery teorii nauczania i jej praktyki stoją u podstaw współczesnej pedeutologii.

          Pedeutologia, z greckiego paideute's ( nauczyciel i logos  - słowo,nauka) jest wieloaspektową nauka o nauczycielu, jego osobowości, predyspozycjach i autorytecie. W miarę jej interdyscyplinarnego rozwoju z czasem usamodzielniła się tworząc subdyscyplinę pedagogiczną. Co za tym idzie wprowadziła do zawodu nauczyciela walor naukowości, zahaczając o etykę, filozofię, socjologię, politykę oświatową, nauki społeczne i przyrodnicze. Ten wieloaspektowy jej zakres zaowocował np. w Polsce  wyodrębnieniem z niej dwóch  podstawowych nurtów: normatywnego - rozpatrującego nauczyciela, z punktu widzenia postaw psychologicznych, pedagogicznych i społecznych, i empirycznego - skupiającego się na analizie osobowości nauczyciela, jego duszy, instynkcie, talencie.
           
           Przejrzyście napisany podręcznik z jasno wyodrębnionymi z całości cytatami, będących z jednej strony kwintesencją i podsumowaniem zagadnień omawianych w danym rozdziale. To cecha charakterystyczna nowej serii podręczników akademickich. Dobra redakcja i  jasny układ poszczególnych rozdziałów powoduję, iż ten podręcznik czyta się z autentyczną przyjemnością. Życzyłbym sobie, aby tego odczucia doświadczyli studenci pedagogiki. Chociaż  rozumiem, iż wkraczają na drogę nieustannej męki i rzucania im przysłowiowych kłód pod nogi przez eksperymentatorsko nastawione  Ministerstwo Edukacji Nijakiej.

          Pod znakomicie napisaną monografią teoretyczno-pragmatyczną kryją się od dawna nierozwiązane nauczycielskie problemy. Bo to  mamy w książce do czynienia z wzorcową wiedzą dotyczącą konstytucji osobowościowej tutora, pedagoga, mistrza, który ma prowadzić swego ucznia ku mandali wiedzy, obserwując jego samorozwój, dyskretnie go korygując, naprowadzając na właściwą ścieżkę. A zastajemy sytuację daleką od teoretycznych dywagacji - zastraszonych, niesamodzielnych belfrów, żyjących pod ciągłym straszakiem zwolnień, obstrzałem ze strony mainstreamowych mediów, rodziców, wizytatorów i niejasnych względem, nich samorządowych planów.

       Pedeutologiczne studium  dr hab. Jolanty Szempruch pokazuje idealną wiedzę uwikłaną w świat niejasnych politycznych i często koniunkturalnych decyzji. Jak w tym świecie dezintegracji i chaosu budować swoją osobowości i autorytet? Na jakie wartości stawiać, kiedy wszędzie obowiązuje akceptowalny ich relatywizm. O tym również pisze Szempruch, wplatając te zagadnienia w szersze tło warunków zmian społecznych i edukacyjnych w jakich przychodzi egzystować współczesnemu pedagogowi.

        Słownik wyrazów bliskoznacznych podaje na miano nauczyciela, ileś tam określeń. m.in.: mentor, doradca, wychowawca, nauczyciel, tutor, przewodnik, instruktor, belfer, profesor. Wybierzcie jedno z nich, którym moglibyście scharakteryzować swoich nauczycieli. Dla najtrafniejszego uzasadnienia przewidziałem nagrodę. Mój ostatni tomik wierszy pt." Mój rok 1968"z autografem. Propozycje wysyłajcie na adres: redakcja@ksiazka.net.pl.

Co mi się nie podoba w kulturze...

Zalogowałem się na stronie Co ci się nie podoba w kulturze. Nie podoba mi się wiele rzeczy, a kulturę uważam za wyznacznik osobistej wolności. Nigdy nikomu się nie sprzedałem i ci co mnie znają, wiedzą, że jestem twórcą i tak już zostanie do końca moich dni - niezależnym. Co to znaczy? Dla mnie przestrzeń osobistego doświadczenia jest najważniejszą oprócz wzajemnej interakcji sferą wiedzy o świecie i ludziach. Bo jeśli już się pojawiłem tu i teraz, to nie pod to, by zakładać, że człowiek człowiekowi wilkiem. Albo jestem otwarty na ludzi, a ci co mnie znają wiedzą, że tak - nikomu nie odmówię uwagi lub pomocy, albo nie. Większość twórców zamyka się "w sobie", na innych. Żyje w wyabstrahowanej przestrzeni, w granicach, które sam sobie ustanawia - samoograniczając się. Prawdziwy twórca to ten, który mówi otwarcie o sobie, swoim doświadczeniu, uruchamiając tym samym cały ciąg wzajemnych ludzkich relacji.
Tworząc wspólnotę myśli, idei, tworzymy współczulny nam wszystkim przeżyty zbiorowy światopogląd.
Wspólnota została obśmiana w tym kraju, gdzie preferuje się zindywidualizowanych indywiduów, którzy w sposób patologiczny odmieniając Ja przez wszystkie przypadki i czasy, nie mając nic do powiedzenia, tworzą współczesną klasę próżniaczą zwaną celebrytami. Nagłaśniana przez media, ma zastąpić nasze zbiorowe doświadczenie bełkotem i ślinotokiem pseudo twórców, którzy mówią nam: pisać może każdy, o każdej porze, wszędzie, bo pisanie, to czynność wrodzona i automatyczna jak parcie na pęcherz. Ginie artyzm i perspektywa z jakieś twórca powinien patrzeć na świat swoich odbiorców. Nie liczy się głębia, narracja, to co mamy do przekazania - liczy się produkt, zamawiany pod publiczkę, dla publiczki. No to jedynym miernikiem artyzmu została statystyka sprzedaży. Meyer zapoczątkowała "Zmierzchem" upadek tzw. pisarstwa artystycznego. Nie dziwi więc wściekłość Stephena Kinga wylana na łamach "The New York Times", która jeszcze bardziej rozsławiła Meyer. Potem pękła już tama z meyeropodobnymi popłuczynami. W ślad za upadkiem krytyki literackiej "upadło" czytelnictwo. Bo zaganiany, zapracowany człowiek nie ma miejsca, w którym może zaczerpnąć informacji - co warto przeczytać. Stąd chcąc uniknąć dyskomfortu woli nie czytać. Oczywiście jest to jeden z powodów. Drugi tkwi w upadku wartości, autorytetów i cywilizacji jako takiej. Powrócił do nas strach, zwątpienie, rezygnacja. Wszyscy jak nakręceni wokół mnie mówią, że niczego nie możemy zmienić, że nic od nas nie zależy itp. bzdety. Ale jak mówię, jedźmy razem, ze wszystkich stron na Warszawę - zablokujmy stolicę od południa, północy, wschodu i zachodu, to każdy udaje, że nie wie, o czym mówię i odchodzi do ogródka, bo dzisiaj też trzeba zrobić grilla. Szukając podpałki bierze do ręki startą książkę, zrywa okładkę i ma problem z głowy. Ba, może nawet większość problemów...bo życie ma być teraz takie piękne, po liftingu - całkowicie bezproblemowe.
 Miało nie być polityki, a ja polityczne zwierze zawsze jak na złość sobie  znajdę jakiś nowy trop...
W następnym artykule będą uważał od początku aż do końca...

https://www.facebook.com/groups/635423423148274/

środa, 21 sierpnia 2013

Alarmujące dane o czytelnictwie

Badania przeprowadzone przez Bibliotekę Narodową we współpracy z TNS Polska pokazują, że aż 61 proc. Polaków w 2012 roku nie miało kontaktu z żadną książką. 39 proc. ankietowanych jedynie raz zajrzało do książki, w tym także e-booka, albumu, poradnika, encyklopedii lub słownika.

Z badań wynika, że 34 proc. osób z wyższym wykształceniem również przez rok nie sięgnęło po książkę.

Jak mówił w TVN24 Bogdan Zdrojewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego, załamanie rynku czytelniczego nastąpiło już kilkanaście lat temu. - Wydaje mi się, że ten Narodowy Program Czytelnictwa, który właśnie został uruchomiony, pomoże zatrzymać niekorzystne trendy, ale też pozwoli uruchomić nawyki czytelnicze. Warto wyróżnić dwa zjawiska: ci, którzy czytali, czytają dziś więcej, ale oni z kolei nie kończą książek. Czyli jest taki nawyk sięgania po kolejną pozycję, natomiast nie kończenie lektury - mówił o pierwszej tendencji minister.


Badania pokazują liczby, ale nie dotykają sedna problemu. A jest on jak wszystko co dotyczy człowieka skomplikowany i wielopłaszczyznowy.  Pytanie moje brzmi: Jeśli tendencja spadkowa, to kwestia ostatnich kilkunastu lat, to znaczy, że jest to zjawisko negatywne, alarmujące! I co, rozpoczęto sporadyczne rozproszone akcje medialne, gdzie kaskę od MKiDN zgarnęły firmy reklamowe i telewizja, a spadek czytelnictwa trwał dalej. Potem było szumne powołanie "Republiki książki" pod patronatem miłościwie nam panującego Prezydenta Komorowskiego z małżonką. Jeszcze później powołanie "Obywateli kultury" i zbieranie podpisów pod petycją o 1% PKB na kulturę.
I co? I nic. Nie ma 1% PKB, bo jest...no bingo - jest kryzys. A kto go wywołał...no drugie bingo - nieudolne rządy ekipy Tuska,do którego oko robi kto - nasz drogi Prezydent, który udaje miłego dziadka z obrazka, a jest szczwanym liskiem. Bo niby się nie zgadza, burczy coś pod nosem, a potem podpisuje, jak ostatnio nowelizację ustawy o budżecie, zezwalająca na jeszcze większe zadłużanie się Państwa i jego osłabianie. A jak osłabianie, to wiadomo, że i my, obywatele tego Państwa będziemy drenowani z pieniędzy, które a propos panie ministrze Zdrojewski - moglibyśmy przeznaczyć na kulturę, na książki itp. Pan oderwany od realu jak większość ludzi przy kasie i stołku - nie wie pewnie, że 79% pańskich rodaków pracuje na umowy śmieciowe, a 80% zarabia "1600" i to brutto. 68% POlaków pracuje 10 -12 godzin dziennie i marzy po przyjściu do domu - aby liznąć trochę snu. Kto stworzył zręby tego Skoncentrowanego Obozu Pracy? Pańscy koledzy panie Ministrze - politycy, rządzące nami partie, posłowie i rząd. Ludzie nie mają pieniędzy, bo spłacają lichwiarskie kredyty, karty kredytowe, żeby się utrzymać przy życiu. Czyli wracamy do wątków zgoła nie literackich, ale egzystencjalnych.

Głównym celem globalizacji jest jak największa liczba spauperyzowanej klasy pracującej i niszczenie zrębów klasy średniej. A tworzą ją właśnie czytający ludzie panie Ministrze. Jeśli nie mam racji, to proszę mnie oświecić...


Blog recenzencki

Jak już pisałem w tytule bloga "Książki są moim całym światem". Ktoś może potraktować to jako czystą metaforę, a to jest po prostu sedno mego życiowego credo. Bez literatury nie ma rozwoju osobistego, wychowanie przez sztukę, wyobraźnię to jedna z podstawowych cech edukacji Steinerowskiej czy Waldorskiej. Tak się złożyło, że moja babcia była wyznawczynią tej filozofii. Od młodych lat, miałem sześć albo siedem lat - chodziłem z nią, co parę dni w Krakowie, osiedle na Skarpie -do biblioteki. Były tam tysiące książek. I to tak ilustrowane - Szancer, Strumiłło, Siemaszko, Wilkoń, Srokowski, Majchrzakowie, Kilian, Tomaszewski, Stanny,  Piotrowski, Witkowska, Witwicki, Butenko, Rychlicki - to tylko niektórzy z moich mistrzów. Słowo i obraz połączone ze sobą, dialogujące i dopowiadające mojej dziecięcej wyobraźni losy bohaterów moich przeczytanych książek. Później z wielkim wyrzeczeniem (skromna pensja księgowej+niewielkie alimenty mojego ojczyma) moja mama Anna Teodozja, gromadziła zaczątki naszego domowego księgozbioru. Pamiętam "Klechdy sezamowe", "If i Finetta", "Krasnoludki i sierotka Marysia", "Baśnie" Andersena i Braci Grimm, bajki Perraulta, La Fontaine'a, a potem cała seria książek przygodowych: Verne'a, Coppera, May;a, Maissnera, Wernica, Fieldera, Bahdaja, Nienackiego i wielu innych. W moich czasach królowała klasyka, a potem literatura iberoamerykańska: Carpentier, Borges, Cortazar, Marquez, Llosa, Fuentes, Lima, Neruda, Arguedas, Casares, Sabato, Donoso, Paz, Asturias, Otero, Silva itp. Moja własna twórczość (od 1972 roku) zamyka się do tej pory 12 opublikowanymi książkami, 4 w maszynopisie, powieścią "Pani Czerwenkowa", którą właśnie kończę i międzynarodowym projektem - "Opowieści wieży Eiffela".
W literaturze interesuje mnie opowiadanie historii, snucie legend, na  poły prawdziwych, na  poły fantastycznych. Ważne jest, żeby przefiltrować je przez własne doświadczenie. Mierzi mnie pisanie " o niczym" szczególnie w poezji, gdzie roi się od grafomanów i "lanserów"  windowanych przez tzw. środowiska i gremia. Przypieczętowuje to kompletny upadek krytyki literackiej.
   Chcę pisać Wam, o emocjach jakie niesie za sobą przeczytanie dobrej, wartościowej książki. O tym, że wchodząc w interakcję w literaturą zyskujemy dodatkowe zwierciadło, w którym możemy się przejrzeć. A w dobrym pisarzu, przewodnika i mistrza duchowego. Moim jest od czasów "66 modelu do składania" Cortazar i Marquez, Carpentier, Borges. Ta "czwórka" otworzyła przede mną światy, które wcześniej uważałem za dostępne tylko dla ludzi piszących. Jako wnikliwy czytelnik dostałem dopuszczony do bezpośredniej bliskości ich literackich terytoriów. Potem tworzyłem własne, uważnie obserwując to co się wokół mnie dzieje. I pisałem, ucząc się pracować nad słowem, frazą, obrazem, przenośnią, cały czas uważając,.iż czytelnik zawsze zweryfikuje, to co napiszę lub wydam. I to jest myśl główna, która mi przyświeca. Szacunek dla tej drugiej strony, która oczekuje ode mnie, żebym choć w krótkim momencie wszedł do jego świata, pokazał mu drogę, do innego, tak by mój odbiorca, cały czas czuł, iż opowiadam mu jego własne życie, takie jakie przeżył lub chce przeżyć.