niedziela, 22 listopada 2015

Kończy się historia księgarni Centralna we Wrocławiu -wygaszanie miejsc pamięci?

Właśnie prasę wrocławską obiega informacja, dość skrzętnie skrywana przez Matras, iż 18 grudnia kończy swoją działalność kolejna, jedna z najstarszych i największych księgarni wrocławskich "Centralna, im. Henryka Worcella mieszcząca się przy trakcie handlowym przy ul;. Świdnickiej 28. Jest miejscem, w którym tak naprawdę zaczęła się moja samodzielna księgarska droga. To tu Andrzej Adamus, szef wydawnictwa Dolnośląskiego dostrzegł we mnie człowieka, który może zmienić oblicze księgarni uważanej za pechową. A to ze względu na fatalne wyniki inwentaryzacji, wiele różnych podmiotów, którym podnajmowano powierzchnię. I stało się jak już wcześniej pisałem, zostałem pierwszym kierownikiem księgarni wydawnictwa Dolnośląskiego.





To był naprawdę rewolucyjny czas, począwszy od tego, iż zaprojektowano nam firmowe ubiory, które wykonała Ola Ciszewska bodaj jako pierwsze swoje tego rodzaju zlecenie. A skończywszy na przebudowie działów, wprowadzeniu tak jak w mojej poprzedniej księgarni "książek z drugiego obiegu", przebudowy witryn i na koniec wykonanie  rewolucyjnego projektu filmu reklamowego na komputerze Amiga 5000 za 40 tys ówczesnych złotych. Film "chodził" w pętli na ekranie telewizora ustawionego na noc na witrynie (cud, że nikt nie zbił szyby chronionej tylko folią antywłamaniową) i pseudoalarmem, który i tak  często samoczynnie się włączał - po jakimś czasie nikt nie zwracał na niego uwagi.

Pierwszy miesiąc po tych zmianach, to była nieustająca kolejka do klasy. Otworzyliśmy bodaj pierwszego albo 2 grudnia, Ludzie mieli jeszcze kasę, kupowali po kilka książek na raz. To była wówczas naprawdę maszynka do zarabiania pieniędzy. Pamiętam, że zysk per capita na koniec grudnia, pod odliczeniu kosztów wyniósł  80 mln ówczesnych złotych. Andrzej był cały w skowronkach, pamiętaj jak Wydawnictwo płaciło de nas popiwek temu złodziejowi Balcerowiczowi;, okradali nas z wydajności i pensji. Trzeba było kombinować jakieś fikcyjne umowy zlecenia itp. Te czerwony gensek, który znał się na ekonomii jak krowa na melioracji zaczął w Polsce wariatkowo z kombinowaniem i oszukiwaniem! To od jego czasów ludzie chcąc podnieść pensje i wydajność pracy zaczęli płacić pracownikom "pod stołem" . To on zdemontował "Solidarność" między pracodawcami i pracownikami! Wiem to po obserwowałem też inne firmy, a później założyłem własną księgarnię.






Wracając do księgarni. Obroty rosły, na dodatek odziedziczyliśmy po Domu Książki i Ryśku Wojczku mnóstwo subskrypcji wydawnictwa i Agencji Praw Autorskich Interart  na Chmielewską, dzieła Mc Leana, Wańkowicza, Tatarkiewicza (Historia estetyki), później doszła do tego prenumerata polskiego wydania "Burdy" z nowo powstałego wydawnictwa MUZA. Musieliśmy wydzielić na to dodatkowe stanowisko. Na dodatek byliśmy firmową przedstawicielską księgarnią wydawnictwa Alfa. które "zalewało" nas dostawami typu Colette, Alan Dean Foster, Mike Reznick, "Bajki chińskie" (5 tys. egz! Tego nie zapomnę, gdyż wymieniałem się nimi ze wszystkimi kolegami księgarzami z Domu Książki. Były to jeszcze zamówienia Ryśka - średnio 1 do 3 tys egz. na tytuł.

Niezaprzeczalnym atutem księgarni był jej zespół: Halinka, Ulka, Stenia, Małgosia, Irenka, no i ja. Potem na górę doszedł Staszek, bodaj sprzedawał na stoisku językowym. Pamiętam jak latem przyszedł w szortach, a na górze bez kilimy panował upał jak na Saharze Pech chciał, że odwiedził nas Andrzej. No i dostaliśmy "ochrzan" za nienoszenie firmowych strojów, co w letnich warunkach było istnym  ekwilibrystycznym wyczynem. Później dołączył do naszej paczki Piotr Bartyś, który przyszedł do nas jako licealny nauczyciel z marzeniem pracy w księgarni, szczególnie w dziale muzycznym. Ten powstał, po tym jak przypadkowo, ktoś z nas przyniósł oczywiście pierwszą piracką kasetę Enigmy. To był szok. Jednego dnia sprzedaliśmy jej ponad 40 sztuk. W końcu zabrakło jej w hurtowni więc dostałem kasę i pojechałem na Górny Śląsk. Tłocznia i "przegrywarnia" była w suterenie jakiejś starej kamienicy. Pracowała przy tym cała rodzina, gość miał tyle kasy, że cud, iż nikt go nie okradł. Podjeżdżały auta, płacono gotówką, pieniądze walały się praktycznie wszędzie. Interes się kręcił podobno całą dobę. Tak ściągano nawis inflacyjny z rynku. Pod koniec tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku, po poznaniu na moje nieszczęście Majków rozpocząłem z nimi przygotowania do otwarcia własnej firmy; wpierw hurtowni, a potem księgarni. Ale na razie zawitała do nas na praktykę Marysia i już została dołączając do naszej drużyny. Po latach zostanie kierowniczką księgarni Matras w bodaj w Środzie Śląskiej. Staszek wkrótce zwolnił się, chociaż wcześniej  bronił księgarni jak lew. Pamiętam jak gonił złodzieja, który prysnął mu gazem pieprzowym po oczach, siedział z opatrunkiem na oczach...
  
 Świdnicka 38, to nie tylko miejsce, chociaż to jest ważne jako miejsce naszej zbiorowej i indywidualnej pamięci. Nie wiem, co zapamiętały dziewczyny? Wiem co ja pamiętam. Ale najważniejsze jest dla mnie spotkanie z ludźmi - naszą paczką i klientami. Poznałem ich wtedy całe mnóstwo, aktorzy, notariusze, prawnicy, lekarze, dziennikarze, politycy (Pinior, Lipiński). Spotykaliśmy się w Vedze, Prasole, barze w bramie na Ofiar Oświęcimskich. To były inne czasy, władza nie odgradzała się tak od ludu. Zdrojewski przyjmował we wtorki i nie było limitu 15 min jak Dutkiewicza.
Wiem dlaczego likwiduje się księgarnie, bo to ostatnie miejsca, gdzie ludzie spotykali się ze sobą, rozmawiali, wymieniali poglądy, teraz maj tylko biernie konsumować, przeżuwać i trawić Młodzi idą na to, bo jako tabula rasa nic nie wiedzą o świecie, o sobie, o swoim mieście! Wiedzą za to, gdzie jest tanie żarełko, piwo, wódka, dobra muza, laski. Spoko, każdy to musi przeżyć. Tylko teraz to dorastanie trwa na tyle krótko, że nie zalicza się etapów, tylko pokonuje je jednym skokiem, bo szkoda czasu! Ale może trend się odwróci.

Wracając do Świdnickiej! Jasne, że nigdzie nie ma zapisane, iż musi tam być księgarnia, ale jest polityką władz miasta powinno być już dawno odzyskanie tego lokalu od LOK-u, tym bardziej, że to  jeszcze PRL-owska przybudówka, pozostałość pop starym systemie, a LOK to kuriozalny zabytek! Świdnicka to nie Nowy Świat, ale ani Zdrojewski, ani Dutkiewicz nie mają pomysłu jak ją rewitalizować, reaktywować. Fakt powstania Fundacji im. ul;iocy Śiwdnickiej nie zmienia faktu, że znajdujące się tak sklepy i firmy są przypadkowe, a wysyp Żabek, Biedronek, Małpek kpiną z metropolitalnego charakteru Wrocławia. Likwidacja tak starej firmy księgarskiej rodzi podejrzenia, iż celowym jest zamrażanie miejsc pamięci, aby następne lemingowato-słoikowe pokolenie nie miało wiedzy ani pamięci historycznej, tylko żyło bieżącą chwilą, z dnia na dzień. Taki biały "niewolnik" jest nieszkodliwy dla systemu. bo nie będzie zadawał pytań, wątpił, uzna wszystko za fakt nie do podważenia! "Pewnie tak musi być".

18 grudnia księgarnia kończy swoją działalność. Utrata tego lokalu całkowicie demoluje pejzaż księgarski we Wrocławia. Nie zgodzę się z panią z Wydziału Inwestycji Miejskich, która przekonywała mnie, że teraz są inne czasy, że jej córka robi zakupy w necie i takie duże księgarnie to przeżytek.
Od 1 stycznia miasto przejmuje tytuł Światowej Stolicy Książki UNESCO! Jak wszystko co jest związane z UNESCO I ONZ jest zafałszowane od czasu gdy urzędnicy przyjmuj listowne aplikacje i deklaracje nie robiąc wizji lokalnej i nie konfrontując tego co napisano z rzeczywistością. To od lat ośmiesza te agendy!

Co będzie w tym miejscu? Teraz to nie  ważne, jedno jest pewne wygasa kolejne miejsce pamięci wrocławian związane z kulturą słowa drukowanego!Miejsce szczególne, to była pierwsza księgarnia, która rozpoczęła etap zmian w tej profesji: ubiór firmowy, animowany film reklamowy, prezentacja reklamy na ekranie telewizora. Później powstała "Arhat", parę lat później "Mistrz i Małgorzata" (na Włodkowica, kto to jeszcze pamięta?).  


poniedziałek, 9 listopada 2015

Kiedy odejdą gadające głowy? i nie tylko

                                                                            
   
Wszyscy świętują zwycięstwo PiS-u! Ludzie w euforii rozeszli się do domów, poszli na zakupki, siedzą przez plazmami i sączą piwko uspokojeni, że o to jak powiedział  młody prawicowiec Robert Winnicki "25 października padł w  Polsce postkomunizm". Nie mogę tego nie skomentować, gdy kolejny nieopierzony dobrze ubrany i odżywiony orlik, który "wyjechał"| na hasełku próbuje czarować publiczność, bo Jemu też się wydaje, że prosty kmiot nieczytający książek, prasy kupi wszystko jak ten słynny bon mot Joasi Szczepkowskiej, że "4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm", ale zapomniała tylko dodać, że upadł, ale na  "cztery łapy"
.                                                                                                                                            


                                                                
  Polacy od stuleci znani są z tego, że nie "pilnują owoców swojego zwycięstwa czy przewagi", podobno to z powodu wrodzonej rycerskości, która nie pozwała im się pochylać nad pokonanym przeciwnikiem, aby sprawdzić, czy aby na pewno ledwo zipie. Stąd nasze osobiste kolekcje małych polskich klęsk i porażek.
Czy to genetyczne czy organiczne jeden pies wie, ale na pewno jest to skutek wrodzonego przekonania o swojej wyjątkowości i misyjności. Słowianie to bardzo pechowa nacja, dali się ochrzcić, zrezygnowali ze swojej wiary i bóstw dla synekur, władzy i bogactw, które za tym przyszły, wpierw pozwalając spalić  swoją kulturową spuściznę. Ot taka mała historyczna dygresja, ale daje do myślenia.


                                                

                                                                                          

                                          

                                              

                                     

                                         


                                         Gadające głowy czyli niewinni  Judasze


Wracając do tematu głównego, słyszę od rana cienką ironię Wielowieyskiej w TOK FM, potem gęgania Gugały, szczekania Lisa, okrzyki Niesioła, martwy głos Pochanke i  Dobro-Szoracz, brzuchomówcę Kraśkę czy sowę Tadlę, zborsuczonego Ordyńskiego, skundlonych Pietrasika i  Osińskiej, a na końcu wężowego falsetu Lewickiej i Czyża, to wiem, że nic się nie zmieniło, a jeśli nawet ich język nieco się stępił, to tylko kamuflaż. Na razie "badają" grunt, na ile PiS-owcy zajęci budowaniem zrębów władzy odpuszczą sobie modelowanie mediów i potraktują to jako plan drugi?

Wiadomym jest, że postulat przyśpieszonych wyborów samorządowych nie wynika tylko z PSL-owskich fałszerstw, lecz w tym, że tak naprawdę PO-wcy trzymają duże metropolie, a to w nich rozstrzygają się najważniejsze interesy i sprawy również te na styku biznesu, a bez opanowania przedpola czy raczej tyłów żadne zwycięstwo nie ma szans przerodzić się w trwałą wartość. "Układy" lokalne według mnie nie są do wygrania przez PiS, stąd będą musieli często "pod stołem" negocjować biznesowe alianse.

                                  
                                                                                      
 

Prosty lud kupił hasło "że Prezydent nasz, Sejm i Senat też" więc spokojnie robi swoje, obserwuje ze spokojem owoce zwycięstwa, ale nie zdaje sobie sprawy, o czym z maniackim zacięciem powtarzam, że 138 wybranych Pełowików będzie w permanentnej opozycji brać kasę (22 tys zł miesięcznie za wszystko + "zasiadka" w komisyjach), za negowanie czegokolwiek, co  tylko im się nawinie, choćby było najlepsze dla Polski. czyli przez 4 lata to jakieś 1 mln 056 tys złotych  na łebka wydojonych do ich kieszeni?!
Wybór takich indywiduów jak Niesioł czy Protaś świadczy o perfidnej bezmyślności tzw. Wyborców, którzy odmrożą sobie uszy, podstawią nogę, spadną ze schodów, żeby tylko zrobić na złość tej reszcie głosującej za zmianami.
                                                                                                  




Oczywiście władzy trzeba "patrzeć" na ręce, dokładnie obserwować to co robią i jak to robią, ale mam nadzieję, że społeczeństwo, głównie ludzi młodych, wykształconych już złapało wiatr w żagle; zakładają stowarzyszenia, fundacje ( Klub Jagielloński, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców),  piszą listy, analizy, raporty, mają własne propozycje zmian, ustaw, chcą reformy sądownictwa, prokuratury. Mam nadzieję, że przebiją się do pisowskich decydentów  przez ich własne Ego, przez potrzebę zrzucenia z siebie po tych ośmiu latach poczucia klęski i negatywnego urabiania przez sprzedajne media.

To od nich bym zaczął, a nie odwrotnie przebudowę III RP. Bo kto ma media, prasę, internet ten kształtuje, modeluje świadomość milionów Polaków, w tym tych młodych, którym się śpieszy do sukcesu.. Oni głosowali na PiS, bo chcą szybkich zmian: wysokości najniższej pensji, kwoty wolnej od podatku, ukrócenia dyktatu banksterów i lichwy w POlsce, zmniejszenia Vatu z 23%,  i jego  powrotu do stawki 22%, natychmiastowego wdrożenia planu budowy mieszkań komunalnych) niedotrzymana obietnica PiS-u sprzed 2007 roku), likwidacji dyktatu urzędników z Narodowego Funduszu Zmarłych i skierowania zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy do uszczelnionego systemu ochrony zdrowia!




Bo jak czytam takie zdania:
Po zwycięstwie zjednoczonej prawicy szanse na szybką zmianę konstytucji niestety się nie ziściły. Nawet z klubem Kukiza nie uda się PiS-owi zebrać 307 głosów, czyli wymaganych 2/3 do zmiany ustawy zasadniczej. Ale posiadanie większości parlamentarnej to wielki sukces obozu patriotycznego.
Te 235 „szabel”,  to o cztery mandaty więcej od zwykłej większości parlamentarnej. Dzięki większości sejmowej, przewadze w senacie (61 mandatów) oraz urzędowi prezydenta, popartego przez miliony Polaków, Polska stanęła przed wyjątkową szansą zatrzymania dotychczasowej polityki klientelizmu, niszczenia i okradania kraju przez lumpenelity III RP, wszystko jest okey....to myślę sobie...
                                                                 

Może jednak zacznijmy od mniejszych rzeczy, ale niemniej ważnych, na Konstytucję przyjdzie czas, a ten ucieka nam jak nigdy dotąd. PO-wcy praktycznie zepsuli nie tylko prawo, prawodawstwo, państwo, ale przede wszystkim Naród Polski, Polaków, którzy często odzywają się tak, jakby byli "właścicielami" niewolników, jakby tylko Oni namaszczeni przez "Układ" wiedzieli dokąd wieść stado, mam nadzieję, że to stadne myślenie przestanie w końcu obowiązywać. Każdy z nas ma prawo do indywidualnego rozwoju, każdy z nas ma prawo do korzystania do dobrodziejstw unijnego wsparcia, różnych  funduszy, stypendiów itp. A nie tylko wybrani, namaszczeni przez kolegów Królika jak to ma się dotąd gremialnie właśnie w tzw. terenie, tam gdzie władza PiS nie sięga, albo jest marginalna!

Wiem, że to nie będzie łatwe, ale myślę, że polscy pracodawcy, właściciele firm, przedsiębiorstw powinni się skrzyknąć i repolonizować prasę i media! Nie mamy szans wybić się na samodzielność, głównie chodzi o myślenie w perspektywie Państwa, obywatela jeżeli niepolska prasa nie będzie Polska. To nasz obowiązek w stosunku do naszych dzieci i wnuków. Jeżeli wymrze, a już wymiera "pokolenie wiedzy", "społeczność tradycji i pamięci", to młodzi nieopierzeni, nic nie wiedzący ludzie dadzą sobie "sprzedać" każdą bajdę, wymysł, iluzję i będą w nią święcie wierzyć, bo każde pokolenie ma swoją wiarę, ma to coś, z czego czerpie siły i nadzieję  na przyszłość. Życie bez tej opcji jest życiem pustym, beznadziejnym, stąd tyle destrukcji w niby filozofii i sposobie życia młodych ludzi!

Zacznijmy akcję repolonizacji prasy i mediów!