środa, 13 kwietnia 2016

Dlaczego Polacy nie są i nie będą nigdy narodem? Cz. III

Hubertus Duijker i Nico Frijda, uczeni holenderscy,w 1960 roku wyodrębnili sześć typów definicji charakteru narodowego, zależnie od przyjmowanych metod badawczych1

Charakter narodowy to:

1) zbiór cech psychicznych, który wyróżnia ludzi należących do jakiegoś narodu od innych narodów;
2) najczęściej występujący typ zachowania w grupie dorosłych członków jakiegoś społeczeństwa;
3) system postaw, wartości i przekonań podzielanych przez większość społeczeństwa;
4) podstawowa (trwała i ciągła) struktura osobowości ludzi należących do tej samej kultury, oparta na procesach uniformizacji socjalizacji i wychowania;
5) wyuczone i dziedziczne zachowania kulturowe oraz systemy norm, wartości i celów, którymi posługują się instytucje jakiejś kultury i obecne w ich wytworach;
6) mentalność obecna (wyrażona lub sugerowana) w literaturze, sztuce i filozofii, która funkcjonuje jako „duch” narodu.

Analizuję ostatnią definicję charakteru narodowego, którą wyodrębnili holenderscy uczeni Hubertus Duijker i Nico Frijda. To:
6) mentalność obecna (wyrażona lub sugerowana) w literaturze, sztuce i filozofii, która funkcjonuje jako „duch” narodu.

Duch Narodu czy Narodowy to zespół bardzo wielu cech, które charakteryzują mieszkającą na danym obszarze społeczność. Oddanie sprawie albo sprawom państwa, z którym się identyfikujesz, inaczej zwane patriotyzmem. Społeczna empatia inaczej mówiąc dobre kontakty z sąsiadami i wzajemna pomoc. Uczciwość i prawość wyniesiona z domu czyli Człowieczeństwo z Zasadami. Poświęcenie nie tylko swojej rodzinie, lecz również na rzecz społeczności w której przyszło nam żyć. No i perspektywa z jakiej patrzymy na siebie, swoje życie i kraj w którym żyjemy? A jak jest to ważne dla naszego normalnego funkcjonowania  niech świadczy o tym chociażby wywołany wokół statusu Polski jako państwa negatywny piar: słynne nagrania "Sowy i Przyjaciół" i odzywki, że Polska to tylko kamieni kupa....

Jak z takiego gąszczu negatywnych informacji, szumów, zlepów i dezinformacji zbudować coś na kształt własnego życiowego  programu? Jak odnieść się do tego co "wciskają" nam codziennie do głowy jako obowiązującą prawdę, jako obraz naszych czasów?

Jak ważną rolę mają w tym media niechaj świadczy fakt, iż PiS oprócz tzw. kosmetycznych zmian nie jest władny przekopać te terytorium wrogiej propagandy! Wtórują mu literaci, o których już pisałem w artykule: Kiedy odejdą gadające głowy? i nie tylko,   a wcześniej ,  Dlaczego polska współczesna literatura nie przynosi nadziei?

Wzorce kulturowe, historyczne, językowe uczą nas nie tylko szacunku do swojej Ojczyzny lecz także rodziny w której żyjemy, naszych seniorów, którzy dzierżą w swoich rękach klucz do naszej rodzinnej  historii i genealogii. Stąd aby te wzorce ośmieszyć, skarykaturować lansuje się i zamawia określony typ literatury. Nazwijmy ją literaturą negatywną.Wynajęci krytycy "ubiorą" ją w krytyczno-literacką i teoretyczną obudowę. Będziemy się odtąd pławić w postmodernistycznym, eksperymentalnym bełkocie opisującym tylko prawdopodobne historie, ale zawsze można je tak "nagiąć", aby posłużyły nam  do zilustrowania stopnia degrengolady i upadku wartości naszej polskiej współczesności.
 
  Drugi nurt to amerykanizacja, popkulturyzacja społeczeństwa, któremu podsuwa się w sprytny sposób lokowanie  w jego podświadomości "potrzeb" konsumpcyjnych, kulturowych czy "modowych" itp.

Czy wobec powyższego obecna mentalność narodowa ma swój wyraz w sztuce i literaturze?
Jak najbardziej proszę Państwa. Negatywne konotacje i historie, kreowanie ujemnego nijakiego bohatera, w którym, jak się go przenicuje drzemie "ukryty" dewiant, umysłowy troglodyta, ograniczony świadomościowo szaleniec, terroryzujący swoich bliskich i okolice. Szczególnie widać to w prozie pupilki "Wybiórczej" p. Bator.
 
  
 Nagradzana, tłumaczona, szczególnie gorliwie w Niemczech sprzedaje im to co chcą zobaczyć w swoich odwiecznych wrogach i sąsiadach . Jak pisze Zofia Król w swojej recenzji zamieszczonej na stronie "Dwutygodnika.com": Uogólniająca konwencja baśni miesza się tu w niektórych fragmentach z przykładanymi do współczesnego życia Alicji i niektórych jej towarzyszy uszczegóławiającymi narzędziami literatury zupełnie nieźle, ale kiedy za pomocą środków dostępnych baśni autorka opowiadać próbuje także prawdziwą historię Wałbrzycha, prowincjonalnej biedy, tragedie mieszkańców ziem odzyskanych, i szalonej dzisiejszej Polski – kiedy baśnią pisać próbuje rodzaj reportażu – zaczyna zgrzytać. Tym bardziej, że Bator wcale nie wykorzystuje baśniowych możliwości, nie pozwala fantastyce opowiadać swobodnie historii(Ciemno, prawie noc...

Jeżeli świat otaczający człowieka i ludzkie życie jest nic nie wart, tak jak w książce Amejko "Żywotów świętych osiedlowych". Czytam w opisie: Z Żywotów…" wyłania się obraz dziwnego Osiedla, spuszczonego z boskiej betoniarki poza planem stworzenia. Świata, gdzie żywi porozumiewają się ze zmarłymi przez internet, a ulepieni z ciasta ludzie mają dusze na kartę lub abonament i dostają od Boga SMS-y. Czas jest tutaj kolisty, daje się zatrzymać, zawrócić, rozszczepić; granica między życiem a śmiercią jest umowna, tożsamość bohaterów niedookreślona, znaczenia i pojęcia niepokojąco rozmyte. A sama autorka pisze:
- To nie robota! - wścieka się Kunerta.
Marzenia nasze cienkoskóre są, słowami wypełnione, ledwie na pół metra się wzbiją i już na ziemi leżą, jak flak! A dokąd idzie pustka, którą mamy w sobie?
Na koniec sama Kunerta zestarzała się, sflaczała, pomarszczyła, sił nie miała do marzeń, zwłaszcza cudzych, więc koło ławek takie tabliczki poustawiała na wiosnę:
„Marzeniami nie brudzić! Kto marzy, po sobie ma sprzątać, do ostatniego kawałka!".



 
Człowiek bez marzeń, żyjący dlatego, że ktoś go spłodził, że się urodził, i tak bez celu, zmierza w tym dzielnicowym udomowionym piekle do nicości, to przesłanie literackie jakie wysyła w naszym kierunku Amejko i jej podobni. Ale za to świetnie się sprzedaje (czytaj) tłumaczy na obce języki. Stąd też mają nas za niecywilizowaną  niebezpieczną"dzicz". Ale jakby temu nie dość Łukasz Orbitowski uzupełnia to o "Święty Wrocław", to horror-ballada o Polsce proroków, pielgrzymów i wariatów, o mieście pierwszych miłości, o wiośnie dziewięciu cudów, o zbliżającej się katastrofie. I ostatnio opublikowaną zbeletryzowaną historię zabójstwa na bydgoskim Fordonie napisaną dla wydawnictwa Tomasza Sekielskiego "Od deski do deski" pod  tytułem "Inna dusza". Jak czytamy na culture.pl:
Jest to książka o bardzo powściągliwej narracji, pozornie niewyszukanym języku. Jakby celowo ograniczona do horyzontów myślenia i wyobraźni bohaterów – chłopaków z bydgoskiego blokowiska z lat 90. Pokazująca realia bydgoskiego Fordonu jak automatyczny Kodak, prozaicznie, zwyczajnie, bez efektów specjalnych. Zwyczajność, fotograficznie oddana, miesza się tu jednak z makabryczną zbrodnią. A ciemność, w którą wkracza w tej blokowej opowieści Orbitowski, jest po prostu przepastna.  I z tej ciemności robi  Orbitowski  opowieść o Polsce lat 90. i o grzechach pierworodnych polskiej demokracji, o rodzinie, źródłach zła, zawiedzionych nadziejach, dojrzewaniu.  Najlepsze w "Innej duszy" jest jednak to, że nie jest to ani powieść rozwojowa z latami 90. w tle, ani opowieść o pochodzeniu zła. Tylko dokładnie coś pomiędzy. Trochę portret pewnej epoki, trochę wiwisekcja pewnej (innej) duszy.

  
                                            Jerzy Duda-Gracz  "Motyw polski"
 Pięknie, ładnie, wszyscy chwalą pomysł, narrację, opowiedziane historie, pracę literacką. I jest gut. Ale gdy bliżej się przypatrzymy bohaterom tych książek, rzeczywistości w nich opisanej, to nasuwa się pierwsza konotacja: uciec, jak najdalej, uciec z tego osiedlowego lub miejskiego szpitala wariatów. Zamknąć się na cztery spusty, założyć drzwi antywłamaniowe, kamery i modlić się do Anioła Stróża. Nawet tzw. emigracja nie wybawi cię z opresji, bo zabierasz ze sobą bagaż wspomnień, traumy, niepokojących snów. Do tego swoje trzy grosze dorzuca Karpowicz i mamy szaloną układankę polskiego delirycznego nierealu, w którym podobno Żyjemy! Gdy wejdziemy głębiej w strukturę tych powieści, język jakim nas epatują ich autorzy, to możemy dojść do wniosku, że żyjemy w Jednym Wielkim Szpitalu Psychiatrycznym, który, no właśnie - my sami sobie zafundowaliśmy, no może warunki życia, polska transformacja i tyle.

Uczono mnie, iż literatura stawia wielkie moralne, etyczne pytania! Pokazuje zbrodnię, ale od wewnątrz,  odsłania głębię duszy, jej otchłanie, rozmawia z podświadomością zbrodniarza, a przy okazji, abyśmy jako czytelnicy nie zwariowali ze strachu czytając, funduje nam antidotum, lekarstwo, którego głównym składnikiem jest wyobraźnia. Stąd te wszystkie elementy fantastyczne w twórczości Orwella, Tolkiena, Dahla, Lewisa Carrolla, które mają na celu równoważenie zła. Niestety teraz żyjemy w doświadczalnym laboratorium, gdzie serwuje się nam, od rana do wieczora medialną papkę w której skład wchodzą  wszelkiego rodzaju przejawy deprawacji,  na jakie stać współczesnego humanoida. Bo to nie jest już człowiek, to Coś, żyjące bez religii, wiary, bez celu. Czerpiące przyjemność z  więzienia, dręczenia, poniżania innych ludzi. I to właśnie tacy dewianci stają się bohaterami książek czy filmów, np. Fritzl, emerytowany elektryk z austriackiego Amstetten, który przez ćwierć wieku więził swoją córkę w piwnicy czy jego polskiego naśladowcy spod Siematycz:  Krzysztofa B.,  który przez kilka lat gwałcił swoją córkę i ma z nią dwójkę dzieci. Prokurator zażądał dla niego 15 lat więzienia. 47-letni Krzysztof B. zaczął molestować córkę, kiedy miała 13 lat.

Rozumiecie to tsunami zła, deprawacji jakie zalewa nasze umysły. Zapracowani nie mamy nawet czasu się "zresetować" ani zastanowić co się z nami stało! Między blokowiskami, osiedlami PGR-owskImi rosną anonimowe zastępy Fritzlów, Krzysztofów B.

                     


















To o nich opowiada Karpowicz w "Niehalo" czy "Ościach"|. Jak pisze recenzent charakteryzując jego "Ości" : Groteskowe sceny, absurdalne sytuacje, z którymi muszą mierzyć się bohaterowie, galeria dziwacznych postaci pierwszo- i drugoplanowych, oraz humor, pod którego płaszczykiem kryje się przygnębiająca prawda o naszym życiu. Można się pośmiać? Można. Szkoda tylko, że zazwyczaj jest to śmiech przez łzy.
A wcześniej pisze o "Niehalo": ...książka dostarczyła mi pewnej ciekawej refleksji. Otóż niezgoda Macieja na otaczającą go, pozbawioną perspektyw rzeczywistość, gdzie całe życie wydaje się być niekończącym pasmem upokorzeń ze strony innych osób, w moim przekonaniu stanowi nieodłączny elementem okresu młodzieńczego, z którego człowiek z czasem wyrasta. Nie, nie zmienia się nasze zapatrywanie na ową rzeczywistość, ona sama zresztą również pozostaje taką, jaką była wcześniej. Godzimy się na nią, uznając, że tak widocznie być musi i nie ma siły, by to zmienić. I właśnie w ten sposób przypieczętowujemy własny żałosny los.

Żałosny los, chore realia i pseudo życie!

Okaleczeni psychicznie ludzie,  zapędzeni przez "biedę" w kozi róg, sytuacje bez wyjścia, życiowe trudności, których nie potrafią rozwiązać (żaden autor im tego nie podsuwa) za wszelką cenę chcą uciec. Nie ma w nich charakteru, np. doktora Judyma, czy nawet cwaniaka Dymy albo jakiejś krzytyny altruistycznego pozytywizmu. Chorzy, popękani od środka, rozpołowieni -  na nieprzystające do siebie połowy; współcześni Jekylle i panowie Hyde sięgają po jedynie czytelne rozwiązanie - siekierę, pętlę czy właśnie bezosobową zbrodnię. To się teraz sprzedaje. Szczególnie dobrze przyjmuje to Europa Zachodnia, ta otłuszczona, bezduszny zeświecczony jeszcze bogaty Europejczyk. 

Ten obraz Polaka XXI wieku, to mentalność obecna funkcjonująca jako duch narodu! Duch chory, zdeprawowany, potłuczony od środka, figurka zaledwie...
Stąd bierze się zmasowany atak na postawy i poglądy prawicowe lewicowych trolli, gdyż zaprzecza on ich literackiej wizji. Zadaje kłam literackim wzorcom, ale jeszcze długa droga do zmiany wizerunku Polaka w mediach, polskich i europejskich!

 Wśród takich właśnie książek debiut Dominiki Słowik "Atlas: Doppelganger", to odpoczynek od wszechmogącego zła. Jak pisze recenzent: Rzecz rozgrywa się w latach 90. na osiedlu, które przypomina wszystkie polskie osiedla z tamtego czasu. Narratorka odwiedza Annę i jej dziadka, marynarza, króla życia i króla bloków. Słucha jego opowieści o podróżach, ogląda mapy nieznanych lądów. Z czasem dziadek zajmuje coraz więcej miejsca w tej historii. Opowieść rozgałęzia się, mamy dwa równoległe nurty, cała książka składa się z rozmaitych odbić. Tytułowy sobowtór – doppelganger – ma tu wiele znaczeń, nie tylko podwójnych postaci, wątków, ale i podwójnych światów. Blokowiska też są dwa. Drugi nurt opowieści rozgrywa się na innym, niemal zupełnie opustoszałym osiedlu, na którym mieszka już tylko dziadek i kilka osób. Słowik zamiast częstej dziś pokoleniowej opowieści o dzieciach z osiedla tworzy z rozpadających się bloków mityczną, schulzowską krainę literacką. Początkowe partie książki to jedne z najlepszych obrazów bloków, jakie powstały w literaturze. Labirynt mieszkań i korytarzy odzwierciedla labirynt języka. Blokowisko nie jest obrazem podziałów społecznych, ale równorzędnym bohaterem, który żyje swoim życiem. A książka Słowik staje się też opowieścią o sile literatury, o nieokiełzanym żywiole, który przekształca znaną rzeczywistość w fantastyczne światy, o których nie mieliśmy pojęcia.


I może właśnie o to chodzi we współczesnej literaturze, żebyśmy nie mieli pojęcia, że jest możliwa inna rzeczywistość, inna narracja, pozbawiona tej beznadziejnej otoczki kolonialnego realu, gdzie labirynty blokowisk, wiejskie zadupie, to współczesne fawelle i wieże Babel, Polski Czyściec, z którego tak naprawdę nie ma wyjścia. Ależ jest: załóż firmę, zrób jakiś przekręt, handluj prochami, musisz mieć kasę, władzę, żeby się wyrwać z tego zdehumanizowanego Czyśćca. Innego wyjścia nie ma?



A może jest Inny Świat, trochę staromodny Ryszarda Lenc w "Chimerze", gdzie odnajdziemy: prozę pytań filozoficznych, które splata w ciekawy sposób z egzystencją ludzi żyjących współcześnie i dawniej, wychowanych w kręgu kultury europejskiej, ale też Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Jego twórczość wyrasta z tradycji wysokiego modernizmu. Filozoficzność formuje się w tej prozie w materii życia, potwierdza swe zakorzenienie w naturze człowieka, w niegasnących niepokojach egzystencjalnych i metafizycznych, stanach zaprzeczających zaniku poczucia Tajemnicy Istnienia.


Albo w opowiadaniach niejakiego Kamińskiego pt. "Pan Swen albo wrocławska Abrakadabra". 

Jak pisze w recenzji na okładce Artur Daniel Liskowacki:
 Swen albo wrocławska Abrakadabra
to zbiór opowiadań odwołujący się do tradycji prozy surrealistycznej. Zarówno tej, która ma za patrona Henri’ego Michaux jak i Brunona Schulza czy Franza Kafkę. Ale Kamiński nie koncentruje się na surrealistycznych efektach czy budowaniu nastroju niesamowitości. Interesuje go raczej poetyckość oraz dziwność opisywanego świata. Świata zarazem bardzo rzeczywistego, zaludnionego żywymi ludźmi. A także pełnego szczegółów związanych z czasem akcji oraz konkretną, wrocławskią topografią, co pozwala umieścić opowiadania z tego zbioru w obszarze realizmu magicznego. Przestrzeń magiczną stanowi tu jednak Wrocław niepokazywany w turystycznych przewodnikach. Szary, zaniedbany, ale zaskakujący, stwarzający możliwość podróżowania w czasie postaciom występującym na kartach książki. Choćby tytułowemu panu Swenowi, który jest dziedzicem barona Münchhausena i potomkiem literackich bohaterów literatury małych ojczyzn. Ale to jest literatura tzw.. niszowa, niemodna, nie trendy. No bo, po co komu finezja, misterna konstrukcja, pieczołowitość językowa, filozoficzny przekaz, przemycana życiowa mądrość, wyobraźnia, fantastyczność, jak sprzedaje się (i dobrze tłumaczy służąc do budowania specyficznego obrazu współczesnego Polaka) lansowana wszelkiego rodzaju destrukcja, dewiacja, degrengolada (3D)..
Czy jest z tego szaleńczego  kręgu wyjście?

Jest proszę Państwa... bądźmy pozytywnie nastawieni do siebie i do świata, bądźmy szczęśliwi i dumni z tego, co osiągnęliśmy, choćby stał za tym niesamowity wydatek energii i nasz bezcenny czas. Choćby wydawało się nam, że to mało w porównaniu do osiągnięć sąsiadów czy znajomych. Życie to krótkodystansowy wyścig. Komu wydaje się, że ma siły na cały życiowy maraton, to często się przelicza. Czytajmy klasykę i literaturę przez tzw. duże "L". Szukajmy książek mądrych a nie bestsellerów czy polecanych przez tabloidy. Wielka Literatura nie musi się pchać na afisz, ona i tak przeżyje wszelkie mody i znajdzie sobie własne miejsce na półkach bibliotek czy domowych księgozbiorów. Potrzebne jest nam tylko trochę dociekliwości i  cierpliwości by samemu nauczyć się "tropić": dobrą wartościową literaturę.


Pamiętajmy o ogrodach...przecież stamtąd przyszliśmy (Jonasz Kofta)