sobota, 28 maja 2016

Dlaczego Polacy nie lubią prawdy o sobie, bardziej jak inne narody?

Pewien angielski arystokrata stwierdził,że gdyby  ktoś idąc ulicami Londynu mówił napotkanym ludziom prawdę, to już po przebyciu kilkuset metrów zostałby zabity!

Głoszenie prawdy wymaga ogromnej odwagi i zgody na społeczny ostracyzm i  izolację! Bo kto dowiedzie swojej słuszności ten zwycięży, a lud w swojej większości nie lubi przegrywać ze swoimi złudzeniami! Złudzenia są odbiciem naszej karmy albo właściwie jej braku. Lubimy od młodzieńczych lat oszukiwać siebie, że świat jest dobry, będzie jeszcze lepszy, a dzieciństwo i rodzice będą nas chronić przed jego złem. Szkoła chce naszego dobra, nauczyciele i system są dobrzy i też chcą żebyśmy byli mądrzejsi i lepsi od nich. Potem to samooszukiwanie się przenosimy w swoją dorosłość. Zawód, który wybraliśmy będzie dobrze płatny, a profesja którą studiowaliśmy zabezpieczy nam karierę, awans w konsekwencji dobrobyt. Dopiero z czasem okazuje się, iż "polish dream" to nic innego jak jeden nieustający koszmar.

Do ilustracji moich tez wybrałem malarstwo Jerzego Dudy-Gracz idealnie ilustrujące nasze "piekiełko"

                                                    Motyw polski - Jerzy Duda-Gracz


Głoszenie prawdy zwykle prosty człowiek zostawia księżom, nauczycielom i szkole, licząc w życiu na swój jak to się kiedyś mówiło chłopski rozum, który zastępował światopogląd pospołu z charakterem. Owszem mówiło się w mojej dzielnicy "charakterny człowiek", ale bardziej rozumiejąc przez to upór, poświęcenie się dla zrealizowania własnego pomysłu, np. drewnianą boazerię tak modną w tamtych czasach, iż sąsiedzi potrafili jechać do odległego tartaku po listwy. W większości nie czytali książek, bo po  co - przecież mieli swój chłopski rozum i to wystarczyło. Życie było behawioralnie proste; napełnić żołądki rodzinie, wyremontować dom, umeblować, kupić jakieś ciuchy, żeby pokazać się w niedzielę w odświętnym garniturze, który nakładało się tylko na takie okazje, a resztę miało zabezpieczyć państwo: pracę i social, ewentualnie mundurowe, szkoła: wykształcenie potomstwa i później zakład pracy:  pracowniczy social i grało! I Kościół: duchowość.
 
                                             Polska metafora, Jerzy Duda-Gracz
 
Pamiętam jak moja mama Anna zapraszała ich na kawę, często pożyczała książki lub kolorową prasę, pisząc pisma do urzędów, skargi, zażalenia (niewiele osób pamięta, że w "komunie" świetnie prosperowały w latach 60-tych i 70-tych "Biura Pisania Podań". Jedyne czego nie lubili to rozmowy o sobie, o swoim pochodzeniu, jakby mieli coś do ukrycia. Oczywiście w tamtych czasach mówienie prawdy o sobie, szczerość wymagały nie lada odwagi. Moja mama Anna unikała tylko jednego tematu wojna, partyzantka, a jeżeli chodzi o nasze pochodzenie, losy powojenne, to jak pamiętam nie było tam żadnego tabu. I tak nie miałem punktów za pochodzenie!.
   
                                       Polska szkoła,   Jerzy Duda-Gracz

My Polacy lubimy być chwaleni i to nie tylko jako naród wybrany, walczący o wolność innych narodów, ale również za nasze cechy narodowe, za które uważamy: odwagę, waleczność, gościnność typu "Postaw się, a zastaw się", pracowitość itp. Ale jak pamiętam to waleczni moi sąsiedzi byli po tzw "flaszce", piwku itp. O wtedy krzepa rosła, a odwaga przekraczała granice naszej Fabrycznej dzielnicy. Ale jak chodziło o napisanie skargi do administracji czy zarządu dróg, o to, że chodniki są krzywe, a błoto i kurzawa niszczy buty, podwórko jest brudne (nieszczęsne polskie śmietniki), to już jakoś nikomu nie przychodziło na myśl,. że można przeciwko temu protestować. A co tam, każdy i tak zamykał się w swoim domu, działce czy altance w ogrodzie, to co tam im chodnik przeszkadzał. Chodziło się nim do pracy i z pracy, tylko tyle, to pewnie można to było przeżyć. I to mamy do dzisiaj! Chodzimy po ulicach, chodnikach, które 200, 300 metrów za Rynkiem przypominają późnego Gomułkę (Tęczowa, Szpitalna, Zielińskiego, Gajowicka i okolice, no i Hubska oczywiście, Pułaskiego) albo wczesnego Gierka. Nikogo to nie wzrusza, parkują na chodniku auta, dodatkowo niszcząc, to co zniszczone! Przecież to nie ich, to miasta! A miasto to nie ich, to władzy!  Oni tu tylko śpią, rodzą się i....umierają! jak u Amejko.
 
                                        Polska wieża Babel , Jerzy Duda-Gracz

 Pracowitość to też jedne z prawd, o których woleli nie mówić! Bo owszem pracowici byli, ale tylko dla siebie; ogródki mieli jak z bajki; a to altanki, a to żywopłoty, płotki itp. A już na podwórku był totalny syf: odrapane ławki lub połamane, popękane płyty chodnikowe, błoto. No cóż żyli w socjalizmie, który wywyższył ich jako przewodnią siłę narodu, to co będą pluć w lustro? Z pracowitości został tylko synonim zaradność czyli kombinatorstwo! O tu byliśmy w pierwszej trójce Europy, po Włochach i Rosjanach.


                                 Pamiątka z Barlinka,   Jerzy Duda-Gracz

Z Włochami wiązała nas wiara katolicka, religijność no i "rozgrzeszanie" wszystkich przewinień, o co starali się księża na osiedlowej parafii. Nie pamiętam aby ksiądz na ambonie powiedział coś przeciw pijaństwu, przemocy domowej, kradzieżom czy kombinowaniu?Z Rosjanami walka o przetrwanie, z tym, że u nas to była waga lekko pół śmieszna, gdy tamci  musieli się liczyć z zsyłką na Syberię! I ciężkimi robotami!
 


Waleczność to też jedna ze świętych cech, szczególnie dobrze odbierana podczas strajków w 1980 roku. Oj jacy byli moi sąsiedzi dumni, wypinali klatę. z Wałęsą, rozdawali gazetki. Byli hardzi i bojowo nastawieni. Stan Wojenny zweryfikował tą odwagę w trymiga. Większość kiedy przepisywaliśmy z mamą "Z dnia na dzień" na maszynie przestała nas odwiedzać, na schodach udawali, że się śpieszą, a w ogóle to "Solidarność", to było minęło i O ni nie pamiętają właściwie czy do niej należeli!
                                               

 Jedna cecha pozostała w nas niezmienna: Wyuczona bierność, która  pozwalała pewnie na przetrwanie w tym irracjonalnym polskimi nierealu. Niech się wali i pali, ale moje z kraja! Taka postawa w tych czasach źle wróży kondycji społecznej w dużych miastach. Dlatego np. Wrocławiem może rządzić od 1989  "sitwa", która mając na siebie haka, raz popycha sprawy do przodu, a innym razem cofa nas do tyłu: remonty kamienic, brak planów zagospodarowania przestrzennego, co skutkuje samowolą władz i "kwiatkami" w rodzaju obudowania centrum galeriami handlowymi (Podkreślam raz jeszcze, w żadnym cywilizowanym państwie ani kraju nie buduje się ich w centrum, tylko poza nimi! Stąd przynależność POlski o czym mówi ciągle prof. Kieżun do państw kolonialnych, z bardzo niskim uspołecznieniem działań i planów np. długoletniego rozwoju? Moim sąsiadom to nie przeszkadza, grunt, że jest gdzie "zabić czas" ewentualnie pokazać się z całą rodziną!
                                            

 
                                                                 Makatki polskie

Mówienie prawdy oprócz tego, iż jest niewygodne, to jeszcze boli, kiedy od biedy przeciśnie się przez wąskie synapsy i dojdzie do ich głów! Szczególnie wkurza to tzw. "słoiki", kiedy zarzuca się im brak zainteresowania dla spraw mojego miasta! Oni traktują je jak; a/ noclegownię, b/miejsce nauki i pracy, ewentualnie potem kariery, c/odskocznię za granicę, po zdobyciu wykształcenia! Rzadko ktoś planuje angażowanie się w w sprawy lokalne lub czynny protest przeciwko np. polityce lokalnej administracji. Powód jest błahy. Część widzi w niej swoją przyszłą karierę zawodową. Inni wolą jak ktoś zrobi to za nich!
                                                
 
                                                                         czyli lektury

niedziela, 1 maja 2016

Recenzja: „Świat Muszkieterów", Jerzy Rostkowski

Wojna polsko-polska pod flagą biało czerwoną przerodziła się z czasem w naszą kolejną negatywną narodową cechę. Walka o wpływy, walka o pieniądze, walka dla samej walki. Nawet w tych okrutnych czasach niemieckiej okupacji Polacy nie odtrąbili zawieszenia broni.
Książka Jerzego Rostkowskiego pt. „Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń" znakomitego eksploratora, tropiciela tajemnic III Rzeszy, to unikalna na skalę międzynarodową próba odtworzenia losów supertajnej organizacji wywiadowczej stworzonej przez Stefana Witkowskiego zwanej „Muszkieterami. O jej tajności nie świadczy to, iż do tej pory jak pisze autor „Wstępu" Tadeusz A.Kisielewski ukazało się jedno wątpliwej jakości opracowanie, kilka artykułów w czasopismach historycznych, jedno wydawnictwo wspomnieniowe.
Za kulisami historii mistrzowsko zorganizowanej siatki wywiadowczej kryją się dziwne zabójstwa, wypadki i zastraszenia. Mieczysława Ćwiklińska, znana przedwojenna i powojenna aktorka, która współorganizowała pogrzeb Witkowskiego nie chciała o tym z nikim rozmawiać. Musiała przeczuwać, że za wyrokiem na twórcę „Muszkieterów" i jego śmiercią kryją się dziwne i nie do końca rozwikłane rozgrywki między ścisłym kierownictwem Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej i byłymi Piłsudczykami, wojskowymi skupionymi wokół zdymisjonowanego Naczelnego Wodza Edwarda Rydza-Śmigłego.

Rostkowski z iście zegarmistrzowską precyzją łączy zdawałoby się nie związane praktycznie z główną osią książki fakty jak np. kontakty Witkowskiego w czasie jego pobytu na stypendium w Szwajcarii, a później opatentowanie genialnie zdawałoby się prostych rozwiązań technicznych dotyczących silników spalinowych i wysokoprężnych.
Piekielnie uzdolniony inżynier Stefan Witkowski od początku współpracował z polskim przemysłem zbrojeniowym, posiadał przy tym liczne zagraniczne kontakty stąd stać go było na właśnie taki, a nie inny rozmach dotyczący stworzenia własnej siatki wywiadowczej o charakterze międzynarodowym zbierającej informacje z najważniejszych obszarów aktywności politycznej i militarnej w Europie.

Rostkowski prowadzi nas z iście dziennikarską dociekliwością poprzez meandry politycznych podziałów II Rzeczypospolitej, szczególnie widocznych po klęsce wrześniowej obozu władzy. Witkowski nie zagłębiając się w nie szczególnie od początku skupia się na tym co ustalili wspólnie z gen. Kleebergiem - przejście do konspiracji i rozbudowa  własnej siatki agenturalnej. Witkowski mimo, iż nie był etatowym współpracownikiem służb specjalnych miał wrodzone predyspozycje i liczne kontakty, które stanowiły znakomity fundament do tego rodzaju działań.

Pomimo jego niezwykłej skuteczności, KG ZWZ nie ufała ani jemu ani jego agenturze, oczekiwano od niego pełnego podporządkowania kontrwywiadowi Komendy Głównej, ujawnienia struktury jego siatki i danych o agentach. Witkowski przeczuwając, iż struktury ZWZ są penetrowane tak przez wywiad niemiecki, brytyjski jak i radziecki nigdy się na to nie zgodził. Współpracując z wywiadem brytyjskim obejmuje  swoimi kontaktami nawet Bliski Wschód. To, że działa praktycznie poza kontrolą  KG ZWZ, a także ludzi Sikorskiego powoduje, iż od jakiegoś czasu, kiedy zdeklarował swoją niezależność stał się obiektem zainteresowania i inwigilacji ze strony polskiego kontrwywiadu.

Atmosferę wokół „Muszkieterów" podgrzewa również to, iż Witkowski organizując potajemną wizytę Rydza-Śmigłego w Warszawie stawia siebie i całą organizację w opozycji do polityki naczelnego wodza Władysława Sikorskiego i jego ludzi. Staje się od tej pory jak to się mówi „głównym podejrzanym". Dodatkowo jego misja na Wschód - delegowanie oficerów łącznikowych do Armii gen. Andersa bez wiedzy ZWZ generuje  poważne podejrzenia podsycane prawdopodobnie przez niemiecką agenturę penetrującą struktury KG ZWZ.

Książkę Rostkowskiego czyta się naprawdę jak znakomity polityczny thriller. Akcja rozkręca się w momencie klęski II RP.,  i później już tylko przyśpiesza.  Autor „Rozkaz zapomnieć" i paru innych niezapomnianych publikacji jako pierwszy w tak dokładny i wręcz analityczny sposób odsłonił przed nami zupełnie nieznaną szerokiemu ogółowi historię niezwykłego człowieka jakim był Stefan Witkowski i jego „Muszkieterzy", pierwsza tak profesjonalna polska organizacja konspiracyjna w ogarniętej wojną Europie.

Dlaczego wydano na niego wyrok i czemu skazali go na śmierć najwyższą rangą oficerowie ZWZ: płk. Tadeusz „Bór" Komorowski, płk. Kazimierz Pluta-Czachowski i płk. Jan Rzepecki. Wyrok został wykonany 18 września w domu przy ul. Wareckiej 9 przez grupę egzekucyjną AK przebraną w mundury niemieckiej żandarmerii. Do jego ubrania przypięto kartkę z napisem: „Największy polski bandyta”. 2 czerwca 1943 r. Tyle suche fakty. Co się kryje za tą egzekucją wiedzą już tylko nieobecni bohaterzy tamtej historii. Ale jeżeli wcześniej zginął jeden z jego ważniejszych emisariuszy Ryszard Świętochowski, współpracownik Sikorskiego, twórca Centralnego Komitetu Organizacji Niepodległościowych, który marzył o scaleniu wszystkich działających organizacji w jeden zbrojny monolit, a chwilę później ginie współpracownika hrabianka Grocholska, to czy nie możemy domniemywać, że stoją za tym polsko-polskie rozgrywki podsycane tak przez kontrwywiad brytyjski, niemiecki i rosyjski Smiersz? Później walka się zaostrzy na tyle, że w zamachu zginie Sikorski, któremu zabrano jego słynną teczkę, a dziesięć lat później wdowa po marszałku Rydzu-Śmigłym Marta.

Drugie pytanie dotyczy sytuacji w której to byłe sojusznicze mocarstwa Wielka Brytania i USA  nie chcą nam udostępnić naszych archiwów, których stali się depozytariuszami? Co takiego kryją polskie archiwa, iż jest to do dzisiaj niewygodne dla historii państw koalicji antyhitlerowskiej?

Książka Rostkowskiego otwiera nowy rozdział badań historycznych i archiwalnych dotyczących ważnych,  a ukrywanych do tej pory epizodów konspiracyjnej walki.