piątek, 14 kwietnia 2017

Recenzja: Ostatni arystokraci: Ostatnia arystokratka, Arystokraci w ukropie

Dla każdego z nas murowany zamek kojarzy się z bajkami, dzieciństwem, magią, duchami czy też niesamowitymi zwariowanymi przygodami. I tak też zaiste jest w tej dylogii zatytułowanej „Ostatnia arystokratka” i „Arystokratka w ukropie”, gdzie mamy do czynienia nie tylko z tym całym zamkowym uduchowionym korowodem, ale współtworzą ten  znerwicowany, choleryczny, neurastyniczny zamkowy tasiemiec nowi-starzy właściciele tego przybytku i jego długoletni mieszkańcy: arystokratyczna amerykańsko-czeska rodzina Kostków w składzie żona Vivien, mąż Franciszek i ich córka Maria III, narratorka, z kotem Carycą i psami, dogami niemieckimi Olkiem i Leosiem.

A tego korowodu dopełniają: Józef – dożywotni kasztelan, pani Cicha, dożywotnia zamkowa kucharka i sprzątaczka, przekwitający ogrodnik p. Spock, adwokat Benda, sprawca całego nieszczęścia i jego córka Deniska punkowa anorektyczka, a także wynajęta menedżerka od hrabiowskiej rodziny Launów zwana Miladą. Ale za nim Boćek wpadł na pomysł swojej komediowo-slapstickowej dylogii, wcześniej w 2000 roku opublikował jakbyśmy mogli to ująć, jako pisarski przedskoczek, przybierając na wszelki wypadek pseudonim Jan Bittner swój „Dziennik kasztelana”. Już wtedy widać było przebłyski jego pióra, chociaż jak stwierdził sprzedało się w Czechach tylko 76 egz. Ale niezrażony tym, jako rzeczywisty kasztelan z dwudziestoparoletnim doświadczeniem zawodowym
siadł i zaczął pisać „Ostatnią arystokratkę”. Zajęło mu to prawie osiem lat z okładem, ale od kiedy jego żona zaczęła coraz częściej wpadać w nieokiełznany śmiech, Evžen pokazał go swojemu wydawcy Martinowi Rainerowi. Kiedy i jego żona poddała się boćkowej śmiechoterapii Rainer postanowił wydać „Ostatnią arystokratkę”, w ostrożnym 10 tys. nakładzie. Później jak mówi Evżen czytelnicza śnieżna kula potoczyła się swoim niezależnym rytmem. Książkę dodrukowywano, a sława zamku na Kostce i jej nowych dziedziców rosła wraz z nakładem. To wszystko przekształciło się w czytelniczy sukces. Boćek oprócz pracy na swoim zamku w Miloticach odbierał dziennie około stu telefonów, kiedy ukaże się ciąg dalszy zamkowych perypetii rodziny Kostków.

I oto w 2013 roku książka zdobyła nagrodę Miloslava Švandrlíka przyznawaną najzabawniejszej książce roku, a jej kontynuacja "Arystokratka w urkopie", nominowano do nagrody Josefa Škvoreckiego i okrzyknięto "Najlepiej sprzedającą się czeską książką 2015 roku"

Nie będę Państwu odbierał apetytu i uciechy z czytelniczej degustacji zamkowych historii rodziny Kostków, tym bardziej, że w części drugiej pt. „Arystokratka w ukropie” wszystkie wątki z pierwszego tomu osiągnął stan krytyczny, a nazwane dla niepoznaki „zamkiem totalnym” przeobrażą się we własną parodię i przejdą w czysty surrealizm i ciąg „pięknych katastrof” jak nazwał te wszystkie ambarasy recenzentka z bloga literackie-skarby.
Jakie to są katastrofy i do czego doprowadzają mury spokojnego do tej pory państwowego zamku na Morawach przeczytajcie Państwo sami. Uważam, że zdradzanie Wam szczegółów działania prozacu i orzechówki w połączeniu ze śpiewającym ogrodnikiem w siateczce na włosy kwalifikuje się jako naruszenie zasad tradycyjnej książkoterapii.
Każdy kto mnie zna wie, że mam wrodzone poczucie humoru, ale wiedzcie, że i ja obśmiałem się jak dziki wąż boa, co to zdoła lub nie zdoła, ale odstawiłem żubrówkę z trawką i trawkę i śmieję się w dalszym ciągu niewymuszonym chichotem człowieka zarażonego boćkową frazą.


1 komentarz:

  1. Płakać ze śmiechu nie płakałam, boków też nie zrywałam, ale dobrze i miło spędziłam czas z tymi książeczkami :)

    OdpowiedzUsuń