wtorek, 31 marca 2015

Indyk wiedział, nie powiedział!1

 
  
Od lat mamy w Polsce do czynienia z dwubiegunowością społeczną i polityczną. Ale od czasu, kiedy to Lech Kaczyński z małżonką  został zgładzony w wyniku wybuchu samolotu Tu 154M, wraz  z gośćmi zaproszonymi na pokład, choroba ta przybrała na sile. Nieleczona powoduje nieodwracalne zmiany, ale lekarze jakoś nie śpieszą się z aplikacją terapii. Za lekarzy uważam elity intelektualne, naukowe a także dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych. Te dwie siły dysponujące bardzo mocnym zestawem lekarstw:  autorytetem, mądrością, wiedzą, umiejętnością przekazu do dzisiaj nie zrobiły nic by spróbować powalczyć z tą dziwną chorobą, którą wczoraj na rozdaniu "Wiktorów" Stefan Bratkowski zwany Frasobliwym nazwał  "Podziałem na Społeczeństwo, które trzeba przeciągnąć na naszą stronę". Zapamiętajcie: przeciągnąć czyli nie przekonać, nie wysłuchać ich racji, bo on, od razu a priori zakłada, że jest tylko Jego Racja, Ich Racja. My nie mamy prawa do innej racji, bo Oni mówią, że Ona jest z gruntu fałszywa, bo mija się z Ich racją!

Ta ich Racja, jest oficjalna, salonowa, wypływa z głębokiego intelektualnego namysłu nad POlską, jest pozłacana, cała w świetlnych refleksach niczym błyskotka dla podbitego ciemnego ludu. Taki rodzaj fartuszka dla Piętaszków mających skrywać ich umysłowe braki, ogólną tępotę, ograniczenia i brak elitarnej pardon elementarnej ogłady. Wczoraj Oni w świetle reflektorów, w kapiących od pozłoty salach Zamku Królewskiego w majestatycznie uniesionymi głowami do pozłoty, pewni siebie, fakt to elita mówili maluczkim przed plazmowymi ekranikami, że kiedy już scalą tą smoleńską  (w dopowiedzeniu) "ciemnotę", to będzie jak zawsze i do końca życia, ich życia. Bo to Ich życie ma sens, to ono wyznacza trendy, szlaki, a my to ten bacutil, tylko dekoracja dla Ichniej mądrej, salonowej egzystencji.

                         


Elity w Polsce miały wiele za kołnierzem, często nie wytrzymywały presji czasów, podzielone na koterie, skłócone, szkodziły sobie, a zarazem Rzeczypospolitej. Ale były też dni chwały, były zrywy i ofiary, w imię dobra Ojczyzny. TO DOBRO BYŁO CZĘSTO WARTOŚCIĄ NADRZĘDNĄ! Ale nawet na emigracji podziały między frakcjami, koteriami, salonami były ogromne. Wystarczy poczytać pamiętniki np. Władysława Mickiewicza. Nic nas nie nauczyła historia mamy w sobie jakiś genetyczny feler, który powoduje jak helikobacter stan zapalny, chodzimy z tym niepomni nauk i doświadczenia przeszłości.


  Elity po 89 miał swoje 5 minut, a my zachłyśnięci para wolnością czytaliśmy każde ich słowo czy artykuł. Wszyscy Polacy zamiast pilnować zdobyczy, przeprowadzić dekomunizację (wmawiano nam, że nic takiego nie było, że był tylko polski nierealny socjalizm, ale nikt nie wiązał tego z mentalnością tylko polityką), oczyścić szeregi wywiadu i kontrwywiadu, zlikwidować WSI, odciąć się od KGB-owskiej pępowiny, myśleli o kasie, o biznesie, nie łącząc tego w całość, nie myśląc dalekosiężnie, lecz najwyżej do 30 każdego miesiąca. Bezrobocie, zamykanie zakładów pracy, likwidacja przemysłu, wiązanie końca z końcem absorbowało nas na tyle, że nikt nie patrzył władzy i  elitom na ręce! Każdy okłamywał się w myślach, że przecież to Nasi, to jak by mogli nas Wykiwać!? Owszem kaska lepiła się wielu do rąk, ale media, prasa podobno stały na straży: Nie", "Wprost", Polityka", "Tygodnik Powszechny", Tygodnik Solidarność" no i nasza "Wyborcza" donosiły o przekrętach, wiele udało się wykryć, części zapobiec, ale wpadały płotki, czasem Rywin, ale mocodawcy, zleceniodawcy byli nieuchwytni jak Batman. I jakoś się żyło w naszym Gotham City; ludzie wprowadzali rozgraniczenia: tu ja, moja rodzina, tam władza, a tam jeszcze mafia - linie demarkacyjne zdawały się być nieprzekraczalne.

A elity usypiały, okadzały, przekonywały, jak trzeba, to wbijały do tych zakutych łbów przed ekranikiem ćwierć prawdy, pół prawdy, gów....prawdy. I ubolewały na salonach (Bogdan Z.), że muszą rządzić tym ciemnym motłochem, bo te prawdziwe jak nic elity wyrżnął wraży wróg...


                                                            A tu Wielkanocny akcent


No i co tu robić: jakie stado  taki pasterz, jakie barany, takie postrzyżyny?

Elity w międzyczasie zaakceptowały cały ten układ sił na politycznej scenie obrotowej! Zawsze wyczuwały na odległość, kto ma władzę, kto daje kasę, kto namaszcza, komu trzeba się ukłonić na salonie, a z kim nawiązać konwersację! Władza czy to PRL-owska, czy III RP  potrafiła "dzielić" i rządzić", ta ciągłość pomimo paradoksalnej opozycyjności jest fenomenem bloku wschodniego, stąd aż ciśnie się na usta pytanie: Czy aby na pewno tą transformację przeprowadziliśmy my, czy też Oni, czy mur upadł, bo zwalili go ludzie czy wcześniej już zaplanowano rozbiórkę demoludów? Bo były de mode

Media całkowicie przyjęły na siebie rolę tuby i rólkę "Papugi". Elity intelektualne zapraszane w ramach autorytetów mówiły co im ślina przyniosła albo klakier podszepnął, były synekury, stanowiska, umowy o dzieła, niektóre nawet wielotomowe. Każda ze stron była zadowolona. Czasem ktoś głośniej coś powiedział, ale loża go zakrzyczała (prof. Kalajber, prof. Samsonowicz, prof. Modzelewski), o trupieniu wiedzy uniwersyteckiej, o turpistycznych profesorskich synekurach, ale ogólnie nic się nie stało, nic nie zagroziło scementowanemu konsensusowi. "Tu jest Polska " słyszę w odpowiedzi na moje pytania? Tu się inaczej nie da! Stąd można tylko wyjechać! Bo wie Pan: "Indyk wie, ale nie powie"....




1. Jest też inne popularniejsze powiedzenie:  "Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ucięli"

PS.
Z tym ucinaniem też jest coś na rzeczy, bo jak już nawet ktoś się wyrwie przed szereg, to i tak znajdą się tacy, co utną sprawie głowę. Dlatego pozwolę sobie nie zgodzić się z obiegowym powiedzeniem" Łże elity"! One czy Oni doskonale wiedzą, co mówią, jak mówią, kiedy mówią i do kogo mówią! To nie jest łgarstwo, to jest czysta wyrachowana kalkulacja!

niedziela, 29 marca 2015

Statystyczny Polak

Statystyczny Polak proszę Państwa według GUS-u ma radio, telewizor, lodówkę, pralkę automatyczną, mikrofalę, auto, mieszkanie na własność lub wynajem, średnie dochody 2600 zł netto na rękę, ale brakuje mu kultury i to kultury osobistej. Od kiedy jeżdżę rowerem (od 7 lat bez przerwy), to dopiero z tej perspektywy zacząłem się przyglądać Polakom od strony ich wychowania i ogłady. Owszem wcześniej też spotykałem się z chamstwem, butą czy egoizmem, ale dopiero specyficzny typ Polaka-kierowcy pokazał w całej okazałości  brak kindersztuby u statystycznego obywatela tego pięknego kraju. To jest w ogóle jakiś osobny podgatunek. Zauważyłem, że kiedy Polak wsiada za kierownicę, to zamienia się w  takiego polskiego dr,. Jerkylla. Niby normalny a jednak odzywa się w nim nieukrywany teraz typ "cichego" zabójcy. Patrzy władczym wzrokiem jakby życie tych ludzików za oknami należało do niego. Ile to razy byłem spychany do krawężnika przez "padżerowców" albo "złotówy". Ci ostatni, to najczęściej wiejskie kmioty z awansu społecznego do których, żeby mieli po trzy taksówki, to i tak nic nie dociera przez grubą warstwę skamieliny w jakiej żyją.













Bo statystyczny Polak, to cham bez ogłady i odrobiny  własnych przemyśleń na temat świata, swojego życia, ale za to z wrodzonym pędem do kasy i władzy. Musi bowiem zagospodarować wolny czas jaki ma do dyspozycji. Ktoś powie, hola,  ale definicji chama jest tyle, że nawet  ustawa tego nie przewidziała.. Oczywiście jest cham pospolity (Niesioł, Bolek, Wojewódzko-powiatowy, Figurant)),  i cham wyrafinowany (Hart-man, Lisek, Donek). Ten drugi ujawnia się wtedy, gdy uzna, że wszyscy są od niego zależni: pracownicy, rodzina, znajomi itp. To prostak, który stosuje przemoc psychiczną, jej dominanta oscyluje między cynizmem a niezbywalną pewnością swoich racji i sądów. Najczęściej kamufluje to pod udawaną ogładą, wylewnością i językiem pełnym frazesów przy czym cytuje bez przerwy powiedzonka i anegdoty, z przeczuciem, iż opowiedzenie ich kolejny raz powoduje u odbiorcy
pogodzenie się z tym faktem i akceptację. Taki osobnik znakomicie wpasowuje się w karierę polityczną. Jest ich tam tych pseudointeligentów, z poperfumowaną słomą dziesiątki. Ale kto ich wybrał proszę Państwa? Ano ich klony, które w skrytości marzą by znalazło się dla nich miejsce przy korycie czyli biorąc pod uwagę przekrój wyborców, jakieś 3 do 6 mln Polaków, którzy, gdy nie weszli do "Układu" klakierów i potakiwaczy momentalnie stają po drugiej stronie udając opozycjonistów. Znam z nazwiska i imienia wielu takich, których wyeliminowały ostatnie wybory, ale zawarte w międzyczasie alianse pozwalają im utrzymać się na obrzeżach "Układu", śledząc z własnej orbity,  to co się wokół nich dzieje.Mają nadzieję na to, iż odśrodkowa siła wyrzuci konkurentów poza galaktykę wspólnych interesów, a oni zajmą ich miejsce.
                                      

Statystyczny Polak pozbawiony na ogół manier, ogłady, światopoglądu i braku charakteru, jest też na bakier z wiedzą. Owszem czyta prasę,. ogląda teleniewizję, słucha radia, przegląda net ale ogłuszony, zasypany po głowę lawiną dez-informacji nie jest w stanie zbudować swojego własnego poglądu na daną sprawę. To znaczy, potrafi o tym mówić, podpiera się nagłówkami, cytatami, wykorzystuje zasłyszane opinie, ale te puzzle nie układają mu najczęściej w jakiś logiczny ciąg czy obraz, stąd jego sądy są nietrafne, nie jest ich pewny, dlatego woli nie podejmować żadnej decyzji (to dotyczy urzędników różnych pionów administracji), stawia się w roli przeciętniaka, który nikomu nie zaszkodzi i daje do zrozumienia, że jest do "wynajęcia", może pełnić jakąś rolę. Gwarantuje, że będzie "mierny ale wierny" (Ewka Zakopaczowa), że będzie w razie czego elastyczny i giętki, pozornie nieszkodliwy  (Broniu Komoruski). Ale w momencie osiągnięcia swoich celów wychodzi z niego głęboko ukryty cham wyrafinowany. To było widać po drugim zwycięstwie Tuskoruska, kiedy to zupełnie opadła kurtyna i widać było gołym okiem, że chodzi tylko o kasę i władzę. Wcześnie markowano to jakimiś hasełkami w stylu: "Silna Polska w bezpiecznej Europie", "Polska w budowie czy 300 mld z UE"  itp. Czyli - Kudu dla ludu i lud to kupi!



No ale lud, to właśnie ten statystyczny POlak, tyle razy rozmieniany na drobne przez różne sondaże (OBOP,  GUS, Eurostat)  Wynika z nich jasno, że jesteśmy pomimo władowania wielomiliardowej kasy unijną szuflą dalej krajem o bardzo niskich standardach politycznych, do-życia, zdrowia, edukacji, a nawet infrastruktury (miażdżący raport UE o polskich drogach, o polskich miastach: zapylenie, hałas, niedostosowane dla niepełnosprawnych). Ale chama pospolitego to nie interesuje, on chce przeżyć, byle jak, ale tak, by wystarczyło na życiowe minimum.
               

Rys. Antoni Krauze

Cham wyrafinowany potakuje, to znaczy zgadza się, że jest źle, wkurza go biurokracja, stagnacja, dusi się pod tym prześcieradłem ale nie potrafi tego zmienić! Uważa, że się nie da, mówi: "A co mam zmieniać to na lepsze dla innych - o nie, niech będzie jak jest. Jak im przeszkadza niech sobie sami zmienią". Ja się przystosuję! Jest i tak dobrze jak mówią, że lepiej by nie może, nawet nie powinno, bo jeszcze ubędzie niezadowolonych, a wiadomo, że Polak jak wkurzony i zły, to tym lepiej dla niego, bo "jak by tak wszystko było cacy, to co byśmy robili Rodacy", z tym wolnym czasem, z nudą (dotyczy to szczególnie młodych),
bez tego ciągłego narzekania, przecież statystycznie rzecz biorąc wszystkim się chyba polepszyło?




czwartek, 26 marca 2015

Recenzja: „Pedagogika medialna", Tomasz Huk

Opracowanie Tomasza Huka „Pedagogika medialna. Aspekty społeczne, kulturowe i edukacyjne" dotyczy bardzo szerokiego spectrum spraw; od nowych narzędzi informacyjnych: internetu, telefonów komórkowych, tworzenia się sieci społecznościowych, po zastosowanie tych wszystkich zdobyczy nowych technologii informatycznych w edukacji, ale najważniejsze jest dla autora jak wpływają one na relacje między uczniem a nauczycielem, na rywalizacje w klasie, stosunki interpersonalne.
Jeśli mówimy o praktycznym ich zastosowaniu, to aż ciśnie się na usta pytanie: jaki jest do nich stosunek uczących czyli nauczycieli, a jaki uczniów? Jakie problemy nastręcza edukacja multimedialna? Co dzieje się z procesami motywującymi ucznia jeśli zostaną obudowane całą gamą środków tj. tablica multimedialna, komputery, laptopy, internet? Gdzie w tej sieci różnych powiązań jest miejsce nauczyciela? Co staje się zarzewiem konfliktów między uczącymi a uczniami, a także, gdzie przebiega w tym wirtualnym świecie granica rywalizacji między samymi uczniami?

Książkę podzielono na dziesięć rozdziałów, z czego pierwsze trzy dotyczą aktualnych problemów pedagogiki medialnej, które wyłoniono w trakcie rozmów z nauczycielami i uczniami klas IV - VI. Zostały one potem przeanalizowane pod kątem konkretnych losów uczniów, nauczycieli a także rzeczywistych problemów i zjawisk występujących na terenie szkół z których pochodzili rozmówcy. W interpretacji tych zjawisk pod kątem edukacyjnym, społecznym i kulturowym wykorzystano badania sondażowe, ankietowe i poddano je analizie ilościowej. W rozdziale drugim autor zaprezentował teoretyczne podstawy planowanych badań.  Problematykę badawczą i wyniki badań skonfrontowano z teoriami społecznego uczenia się Alberta Bandury, podejściem do uczenia się  Lwa. S. Wygodzkiego, potrzeb wg. Abrahama Maslowa, relacji między odbiorcą i nadawcą, koncepcji Marshalla McLuhana dotyczącą rozwojów mediów i ich wpływu na jednostkę, niepowodzeń szkolnych, mechanizmów uzależnienia np. od internetu, telefonów komórkowych, po problemy starzenia się społeczeństwa, przewartościowanie się form korzystania z mediów, po symboliczny interakcjonizm i konektywizm.

W rozdziale trzecim autor zawarł charakterystykę własnego obszaru badań, jej specyfikę połączoną z charakterystyką szkoły i jej środowiska, które poddano badaniom czyli nauczycieli i uczniów, przedtem zmieniwszy ich dane osobowe.

W rozdziałach czwartym, piątym, szóstym i siódmym Huk przebadał i opisał konkretne przypadki; romskiego chłopca, który na skutek niepowodzeń szkolnych nie mógł się zintegrować z klasą wpadając w coraz większe wyalienowanie. Okazało się, że jego przyczyną był brak umiejętności z technologii informacyjno-komunikacyjnych jaką posiadali jego rówieśnicy.
W następnym rozdziale przedstawił nam losy chłopca, tym razem uzależnionego od mediów elektronicznych, którego przypadek nie jest niestety w dzisiejszych czasach odosobniony, po historię dzieci z Domu Dziecka; uczennicy i dwóch uczniów, których społeczność klasowa zmarginalizowała, a główną przyczyną było, to, że nie mają własnych telefonów komórkowych, komputerów i nie noszą markowych ubrań. To coraz częstsze zjawisko dotyka w szkołach nie tylko dzieci z Domów Dziecka, ale również uczniów z uboższych rodzin, których na takie gadżety elektroniczne i rzeczy nie stać. Kolejnym poruszanym problemem w rozdziale siódmym jest coraz powszechniejsze zjawisko cyberprzemocy. Autor opisał tu etiologię tego zjawiska oraz szczegółowo scharakteryzował sylwetki, tak ofiar jak i sprawców czynów elektronicznej agresji.

Te rozdziały i zawarta w dziewiątym rozdziale historia emerytowanej nauczycielki, która pracując w ramach godzin zleconych doskonale zaadoptowała się do wykorzystywania w swoich zajęciach dydaktycznych nowe media elektroniczne zyskując w oczach uczniów duży prestiż.

W ostatnim dziesiątym podsumowującym rozdziale Tomasz Huk zawarł wnioski końcowe będące wynikiem jego własnych badań ankietowych i sondażowych, na kanwie których mógł sformułować wnioski końcowe. Te można potraktować jako punkty wyjścia do konstruowania hipotez, a nawet opracować w oparciu o te badania, teorie i wskazówki pedagogiczne skierowane do studentów, nauczycieli i pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych, a także nadzoru pedagogicznego.

To bardzo wartościowa publikacja, która bazując na własnych wynikach o obserwacji i badań dotyka bardzo złożonego pola badawczego związanego z nowymi mediami, nowinkami technologicznymi, dzięki którym dokładniej poznamy relacje człowiek - media. Poczynając już od szkoły podstawowej, gdzie te związki zaczynają być już na tyle widoczne, iż dzięki ich badaniu możemy rozpoznać i rozpracować całe odium problemów z nimi związanych; od kłopotów szkolnych, środowiskową alienację, po efekt uzależnienia i przypadki cyberprzemocy.
Aktualność tej pozycji będzie rosła wraz ze skalą problemów i polityką przenoszenia do sieci coraz więcej aspektów naszego życia i komunikowania się, tak ludzi między sobą jak i ludzi z e-urzędami i e-administracją.

niedziela, 22 marca 2015

Dlaczego Polacy dali się tak łatwo skoloni-ali-zować!

Pytanie to zdawane od dawna nigdy nie doczekało się jednoznacznej odpowiedzi. Każdy przytacza przeróżne argumenty. A to, że rozbito naszą jedność, bo wszyscy myśleli, że budując kapitalizm pójdziemy polską drogą; spółki pracownicze itp. A potem się okazało, że jedni mają kasę, a inni nie i w końcu tylko pieniądze się liczą nic innego. Potrzeby ludzi rosły, jak mieli więcej, chcieli mieć jeszcze więcej itp. Każdy obserwował dyskretnie sąsiada; czy aby nie ma lepszego autka, większego garażu, grządek, ogródka, grilla itd. Przestaliśmy w pewnym momencie śledzić scenę polityczną , to znaczy mieliśmy ją jak na widelcu, pokazywała ją "Wybiórcza" Michnika, "Nie" Urbana, "Tygodnik Solidarność", "Polityka", "Wprost", "Tygodnik Powszechny", FRONDA, "Rzeczpospolita", Newsweek - pełny przekrój - od lewa do prawa. Z tym, że skupialiśmy się na tym co podkreślano "czerwoną kreską", media radiowe i telewizyjne nakładały na to klisze komentarzy i przekaz stawał się coraz bardziej przestrzenny; takie polskie 3D. Zajęci budowaniem własnego nowego statusu - otwieranie firm, zachłyśnięcie się kasą, rodząca się konsumpcja zapomnieliśmy, że powierzyliśmy mandat swoim przedstawicielom w Sejmie i Senacie. I co?




Powstał rodzaj  Polskiej Szopki i podbijania bębenka: a to pokazywano "króla żelatyny" który urządził sobie prywatny folwark i doprowadził do ponownego upańszczyźnienia  PGR-owskich chłopów, a to afera Stella Maris i Rydzyka, a to skaczący po korytarzach Sejmu poseł PSL Gabriel Janowski itp. Staliśmy się współuczestnikami politycznego cyrku, ale że jakoś się żyło, ceny nie skakały jak teraz, polska żywność była nadał zdrowa, tania, powstawały pierwsze centra handlowe, to wszyscy myśleli, że wszystko samo się naprawi?!  Strumieniem lały się autka ze szrotów całej Europy. Miejsko-wiejski pańszczyźniany chłop mógł w końcu mówić wszem i wobec, że on ci jest cywilizowany.







Pierwsze: Rozbito wspólnotę zakładową, więzi sąsiedzkie; sprytnie przeprowadzając tzw. prywatyzację mieszkań! Potem podzieliliśmy się sami  według stanu posiadania! A przypieczętowała to wszechobecna manipulacja - faktami, wydarzeniami i psychomanipulacja emocjami, nastrojami społecznymi, oczekiwaniami

Statystyczny Polak był spokojny. Każdy każdego uspakajał: "Jakoś to będzie, przecież nie jest źle, jest popyt, jest podaż, trwa koniunktura, pensje rosną". A wiadomo, że Polak, dusza szlachecka, gest ma, kredyty bierze, więc banksterzy mieli się tu jak u Pana Boga za piecem, no ale nic za darmo, jakieś koszty trzeba ponieść. Potem euforia: wchodzimy do NATO, Unii Europejskiej! To nic, że SLD poluzowało Kodeks Pracy, "pewnie mądre są to wiedzą co robią", tak mówił mój sąsiad spod trójki. Nikt na dobrą sprawę nie podejrzewał, że mogą nas skolonizować, tak wszystkich, jak i każdego z osobna, nawet tych, którzy posiadali prywatny biznes; chodzi głównie o haracz czyli tzw. podatki, ZUS, VAT, akcyzę. Mimo wszystko, kiedy zaczęła napływać pierwsza unijna kasa, nikt już głośno nie próbował krytykować rządu, a jakby nawet, to mu gębę zamykano, czy to na ulicy, czy to na forach w necie, że pewnie PIS-owiec, narodowiec i Rydzykowy mutant. 

Tak, jakiś czas było czyli rosły pensyje; ciągnięto te najniższe, żeby się aby coś nie "wylało" na ulicę. Potem nagle okazało się, że tąpnęło w gospodarce światowej, której staliśmy się elementem; kapitał spekulacyjny wykupował na giełdzie w Rotterdamie i Londynie żywność. Ceny poszły w górę! Vat też, akcyza również (paliwo) I o dziwo rząd nie musiał wzywać pomocy bratnich policji z zagranicy., chociaż taką ustawę przeforsowano. Ludziki poszemrali i poszli do domów włączyć kablówkę, co by po raz enty oglądnąć "Kevina...", "Zabójczą broń", "Szklaną pułapkę", "Strażnika z Texasu", "Rambo". No ale co tam, kultura jest! W międzyczasie podniesiono też ceny książek (ok. 25%) i zaczęły padać pierwsze księgarnie.
 
   
Drugie: Wypieranie z mediów wysokiej Kultury, omijanie jej przez polityków w kampaniach plus ciągle reformy edukacyjne i debilne programy telewizyjnych wymóżdżaczach spowodowały osłabienie zdolności samodzielnego myślenia. Zmęczeni realem głosowaliśmy na ślepo - bez znajomości programów wyborczych i ludzi aby "wynająć" sobie "przedstawiciela od myślenia o naszej przyszłości". To dziecinne mniemanie przeradzało się stopniowo w obojętność i apatię. "Moi sąsiedzi powtarzali: "Będzie jak Bóg chce"!??



Ale dopiero, gdy po raz wtóry udało się przekonać Tuskowi lemingów, że PIS chce (było to po Smoleńsku i bitwie o krzyże na Krakowskim Przedmieściu) w każdym mieście budować pomniki prezydenckiej pary i będzie "wieszać", karać, PO robiła już co chciała, czyli pichciła kolejne synekury dla siebie i swoich bliskich, wiedząc, że omamione, zmęczone pseudo-społeczeństwo będzie tylko biernym obserwatorem sceny politycznej. Pewnie w każdym innym państwie władza wybrana w pseudodemokratycznych wyborach (wierchuszka PKW jeszcze z komuny, a program do liczenia głosów z zaoszczędzonej kasy) tak by właśnie postąpiła. W międzyczasie zamykano stocznie, kopalnie, duże zakłady pracy, ale ludziki łykali to dopowiadając sobie, że za to znajdą pracę  w powstałych strefach  ekonomicznych, nie czując, że jest to system Skoncentrowanych Obozów Pracy (mój syn w takim pracuje, za 280 przepracowanych godzin dostał 1670 zł!), wzorowany na amerykańskich obozach pracy zlokalizowanych tuż przy granicy z Meksykiem (w porozumieniu z rządem tego kraju). W końcu, jeszcze po pierwszej wygranej Tuska lub ciut przed, pierwsza fala emigrantów zarobkowych wylała się poza granice naszego pięknego kraju. Do tej chwili wyjechało 3 mln 450 tys. osób i wyjeżdża miesięcznie ok. 10 tys nowych. Już teraz w krajobrazie Biedronek, Żabek, Fresh'y, Małpek Express polska "mrówka Z" czuje się bardzo swojsko.


Trzecie:  W międzyczasie wyhodowano nowoczesnego młodego obywatela zoombie, zmuzułmanionego - kompletnie biernego, który zamiast walczyć z systemem emigruje, Bo on nie czuje się oszukany, bo nie ma żadnego odniesienia do swojej sytuacji - brak doświadczenia życiowego. Uważa to za XXI-wieczną normę. Nakłada się na to brak wiedzy ekonomicznej, prawnej i otrzymujemy rodzaj ludzkiego robota -substytut "taniej siły roboczej". Owszem, tania siła raz po raz buntuje się emigrując za chlebem, ale to właściwie wszystko na co ją stać!









Afery, taśmowa, Amber Gold, przetargowe, korupcja, nepotyzm, budowanie rodzinno-partyjnych powiązań nad całym systemem spółek z udziałem Skarbu Państwa, wysokie odprawy, ponosząca się lichwa (na Litwie np,. nie ma Providentu), niestety nie wpływają na odbudowę wspólnotowego myślenia w Polsce. Owszem środowiska kibiców, organizacje prawicowe akcentują swoją obecność: 11 listopada, Smoleńsk, Żołnierze Wyklęci, ale są skłóceni również, co do wspólnych celów działania.
Władza umiejętnie je podsyca. Żyjemy od 2010 roku w dwóch rzeczywistościach: tej kreowanej przez media rządowe, obóz władzy i ten pokazywany przez media niezależne, TV Republika,  TV Trwam, Radio Maryja, Kluby" Gazety Polskiej". Żyjemy w pękniętym realu próbując z tych puzzli ułożyć jakiś czytelny dla siebie przekaz gubiąc bardzo ważny kontekst w jakim się to odbywa. Stajemy się zabawką i to nawet nie przetargową w rękach naszych odwiecznych sąsiadów-wrogów: Niemców i Rosjan. Elity, których teczki, z jednej strony są w dyspozycji Stasi i Putinowskiej KGB robią wszystko, by POlska stoczyła się do roli nic nie znaczącego środkowo-europejskiego tranzytowego kraiku, przez który ze Wschodu płyną na Zachód surowce naturalne. A my jako "tania siła" mamy służyć jedynie za biernych wyrobników. Akceptujemy to, dopóki służy to naszej rodzinie i tzw, strategii przetrwania. Strategia przetrwania do pierwszego lub piętnastego oraz obrona  własnego biznesu angażuje nasz czas, zajmuje myślenie. Nie mamy już siły na globalne wyciąganie wniosków, z tego Bilderbergowego  teatru. Nie potrafimy łączyć faktów, logicznie wiązać pewnych następujących po sobie zdarzeń. Uważamy, że nic się nie da już naprawić, sprawy zaszły za daleko, a nasza egzystencja zależy coraz bardziej od dobrych "Układów" z Układem.


Czwarte: Nie posiadając wiedzy, samowiedzy, narodowego charakteru, nie jesteśmy władni stworzyć z tych milionów indywidualistów zamieszkujących Polskę, z których każdy na własną rękę wie, co jej dolega, ale nie czuje się chętny jej naprawiać - społeczeństwa obywatelskiego!!! , Tym bardziej, że  nikt wie, jakie korzyści będzie mógł z tego czerpać, a dla sąsiada nie ma zamiaru tego robić,lub dla przyszłości swoich dzieci, wnuków?, Ba, przecież mnie już nie będzie - niech radzą sobie sami. Przecież mogą emigrować, ja nie mogłem.

Dzięki takiej właśnie bierności pozycja Polski, z silnego, prężnego regionalnego państwa, który miał szansę stworzyć z Grupy Wyszehradzkiej bufor przeciwko polityce Putina, staliśmy się w miarę sprawną montownią dla biedniejącego Zachodu, gdzie systematycznie niszczy się klasę średnią, wmawiając jej, że wzbogaci się dzięki kolonia-lizacji krajów byłego bloku wschodniego. Widać to, po tym, w jaki sposób korporacje konstruują tu swój biznes.







Czy można wszystko to jeszcze odwrócić, naprawić? Wydaje się, że tak, ale tylko pod jednym warunkiem! Odbudowy wspólnotowej, narodowej świadomości. Że jesteśmy Polakami, mamy własną historię, mamy prawo do jej tworzenia nawet będąc w strukturach UE. Ba silna Polska, to gwarancja dla tej jeszcze bogatej Europy stabilizacji w tej części kontynentu! Ale takiej polityki nie będzie realizował Nie-rząd powstały z "Układu" pomagdalenkowskiego, gdzie ścierają się dwie siły: dawne wojskowe służby WSI, z uwłaszczoną nomenklaturą partyjno- dyrektorską i wynajętą pseudo-klasą polityczną. Dla nich wszystkich silna Polska, sprawnie zarządzana przez obywateli legitymujących się kodeksem etycznym i ekonomicznym, to koniec ich władzy.

I właśnie oto powinniśmy walczyć, grupując wokół odbudowy świadomości obywatelskiej młodych, dobrze wykształconych Polaków, odtruwając elity, które i tak już czują, że kończy się czas prosperity, że będzie mniej kasy, w tym unijnej i że albo teraz albo nigdy powinniśmy zacząć naprawę Rzeczypospolitej. Inaczej jesteśmy skazani na niebyt, będąc li tylko skolonializowanym tranzytowym krajem, tkwiącym niczym drzazga między Wschodem i Zachodem, zdani na marginesowe zainteresowanie ze strony USA, dla których i tak jesteśmy już tylko krajem "drugiej kategorii obrony"!

                              Która z twarzy Bronisława K. jest prawdziwa? Wybór należy do Ciebie?

Jestem za przywróceniem państw narodowych, odbudową gospodarki  i przestawienie jej na nowe innowacyjne technologie, (robią to nawet USA), za przywróceniem  kontroli granicznej, za silną Polską, gdzie wiara i religia ma swoje niezbywalne miejsce, gdzie rodzina jest otoczona autentyczna opieką państwa, a nie tylko pozorną. Gdzie przestrzega się dialogu ze społeczeństwem markowanym teraz tzw. projektami budżetu obywatelskiego, który i tak realizowany jest z naszych podatków, zniesienia Senatu, ograniczenia liczby posłów, wzmocnienie władzy Prezydenta, przez zmianę tzw."małej konstytucji". Zadośćuczynienie walczącym z "komuną", odszkodowania dla Zabużan, ale nie  groszowe 20%, lecz znacznie wyższe, wypłacane np. w ratach. I w końcu rzetelną reformę NFZ -  likwidację oddziałów Narodowego Funduszu Zmarłych, odchudzenie administracji (o 300 tys osób) i wprowadzenie: minimum socjalnego oraz emerytury obywatelskiej. Jeśli Polska tego nie zacznie, to nie mamy szans na to, żeby być nie tylko silnym, liczącym się państwem w Europie, ale kompletnie degradujemy się do III ligi, gdzieś między Rumunią a Mołdawią.

Ale do tego potrzebna jest jedna podstawowa rzecz: likwidacja europejskiego koryta dla tej bandy darmozjadów i karierowiczów. Bez tego, zasilane polskie koryto będzie łączyć te trzy wrogie nam pomagdalenkowskie frakcje w antypolski, antynarodowy beton.




Zastopujmy "Wygaszanie i Likwidację Polski"!

środa, 4 marca 2015

Darmowy podręcznik ma "produkować" przeciętniaków bez ambicji!

Sprawa dotycząca podręczników to sprawa, która kompletnie wymknęła się z rąk nauczycielom, wydawcom i autorom. Została na oczach ślepych mas upolityczniona przez Giertycha, potem wykorzystał ją do swoich wyborczych celów Tusk. Środowisko wydawców, jak wszystkie, w tym Państwie w likwidacji zwanym inaczej "kupą śmiechu i kamieni" gremia jest ze sobą skłócone: skonsolidowane duże firmy dyktują warunki na rynku, średnie i małe walczą o przetrwanie. Używano technik i standardów zapożyczonych u tych wiodących; ciągłe uzupełnienia, zmiany szaty graficznej, dodrukowanie jakiegoś rozdziału skutkowało podniesioną ceną i bezpardonową " walką o szkoły". Wszyscy dookoła  narzekali, ale tolerowano taką patologiczną sytuację, bo wszyscy jakoś na niej zarabiali. Nikt nie myślał, że to może skutkować w przyszłości tym, iż ktoś będzie chciał to wykorzystać do swoich politycznych celów.

Sprawę podręczników podnosiła prasa, cyfrowe media. Przewijał się w tych publikacjach praktycznie jeden wątek: sprzedaż podręczników w szkołach przez wydawców, co skutkowało naruszeniem prawa. Co prawda wiele z tych spraw, o których donosili i  pisali księgarze prokuratury rejonowe w danych miastach po prostu umarzały pisząc na odwrocie, iż  są to "czyny o znikomej szkodliwości społecznej". Próbowano w latach 2007- 2009 spotykać się z wydawcami, także z sekcją edukacyjną, ale wtedy obie strony nie mogły się dogadać, a wydawcy wręcz okopali się na swoich pozycjach. W końcu poskutkowało to tym, iż proceder bezpośredniej sprzedaży zmalał w skali kraju, ale tzw. dodruki i pseudo nowe wydania podręczników kwitły, sprzyjały temu ciągłe zmiany podstawy programowej przez MEN.

W końcu któryś z doradców Tuska, mówi się o panu Sienkiewiczu wpadł na iście populistyczny pomysł: Nie mogąc podwyższyć najniższych wynagrodzeń, nie mogąc zlikwidować umów śmieciowych - dajmy bydłu coś darmowego jak promocje w Biedronce - darmowy podręcznik. Pewnie nikt  nie powie nie, każdy rodzic, który musi wydać kilkaset złotych na wyposażenie szkolne jednego dziecka przywita to jako nadzwyczajny prezent od kogo? Od Państwa, Rządu, wszak każdy po cichu myśli, żeby to Państwo, niechby najsłabsze, opiekowało się nami do końca naszych dni! Każdy Polak uwielbia jak mu Państwo daje, ale żeby dać musi wpierw zabrać, ba, zrabować w biały dzień, z naszych kieszeni, pasków za naliczoną pensją, a na dodatek jak na ironię wmawia nam, że te bieda emerytury to nasza wina, bo nie oszczędzamy na swoje własne dożycie, z drugiej strony wmawiając nam dyrdymały o solidarności społecznej!

Mamy teraz deflację ponad 1%, ale pamiętam jak prześcigano się jeszcze parę lat temu w podwyżkach cen, szczególnie na jedzenie, czyli podstawowy komponent wydatków statystycznego POlaka-Szaraka. Państwo nie zrobiło nic, podniesiono nawet Vat, bo sypał się budżet zbudowany na zinstytucjonalizowanym złodziejstwie! Każdy mówił o braku kasy, a z drugiej przydzialon sobie nagrody, odprawy, synekury w zarządach spółek spychając ogół społeczeństwa w dysfunkcyjną biedę! Bo bieda dzisiaj, a ta sprzed 10 -15 lat ma inne zupełnie inne oblicze. Kupić autko za 2 tys, to jak kupić chleb w Żabce. Władza ciągle na tym opiera zamożność Polaków! Stać ich na autko, benzynę, akcyzę, VAT, ubezpieczenie, to znaczy, że mają kasę.

No i tak darmowy podręcznik ma uratować wydrenowany budżet tych 15 mln Polaków, którzy nie mając żadnych oszczędności żyją z dnia na dzień; raz się uda nie wziąć lichwiarskiej pożyczki w Providencie czy SKOK, innym razem nie. Wprowadzano go po łebkach, terminy goniły, konsultacje odbyto też po łebkach, miażdżącą analizę rządowego Biura Legislacyjnego wrzucono do kosza. Co tak Tusk będzie się oglądał na plebs, On tu rozdaje karty, On tu rządzi we własnym podwórku! Wara mi od darmowego...

W pierwszym roku jeszcze nikt dotkliwie nie odczuł wprowadzenia jego skutków! W globalnych planach finansowych Państwa rynek podręczników czy rynek książki warto 2.6 mld złotych nie liczy się, tak jak sytuacja 10 -15 tys księgarzy, wydawców, autorów i ich rodzin. Stąd też ukułem termin soft dyktatury, gdzie nikt nie respektuje tego, co chce społeczeństwo. Zauważcie, iż żaden ze społecznych  projektów nie wszedł na ścieżkę legislacyjną! Bo co tam znaczy poświęcenie kilkunastu tysięcy ludzi dla słupka poparcia społecznego dla Peło!

Obecna miażdżąca ocena projektu Darmowego Podręcznika przez nauczycieli -patrz artykuł  http://www4.rp.pl/artykul/1183197-Polityczna-poprawnosc-wazniejsza-niz-rachunki.html, to reakcja spóźniona ale potrzebna. Okazuje się bowiem, że Państwo Polskie będzie wychowywać na tej darmowej bazie - pokolenie przeciętniaków, niczym się nie wyróżniających, bez ambicji. Po prostu szarą masę potrzebną zagranicznym koncernom i rodzimemu biznesowi?! Trudniej będzie wybić się jednostkom twórczym, niezależnym, którym na przykład rodzice poświęcają więcej czasu. W tak zhomogenizowanej grupie przepadną jednostki dla których ciepła woda w kranie, tanie śmieciowe jedzenie z Biedronki lub Żabki, kablówka oraz internet to za mało żeby zaistnieć!