czwartek, 16 kwietnia 2015

Mojej pracy w Portalu Księgarskim ciąg dalszy! - Warszawski Dom Książki i dalej...

Powracam po dłuższej przerwie do osobistych wspomnień...

Jako zwierzę polityczne z niesamowitym poczuciem wolności osobistej źle się czuję w skolonizowanym państwie. Jestem doskonale świadom tego, o co idzie gra i skąd nagle taka, a nie inna propaganda tresuje mrówki ZET w poczuciu tego, iż w mrowisku wszystko jest już ustalone przez królową/króla mamony i władzy. Bo jest to zupełnie inna oderwana od realu podgrupa ludzi. Znam i znałem kilku i wiem, jak głęboko są cofnięci...w siebie.Ale nie o tym chciałem pisać.

Skończyłem na 2005 roku, w którym stanąłem do konkursu na kierownika księgarni Warszawskiego Domu Książki. Egzaminował mnie na Szczytnickiej p.Wojciechowski; pochodził z zasłużonej księgarskiej rodziny. Po dwóch dniach dostałem telefon, że zostałem wybrany. Ta wiadomość, to jak wygrana w totka!

I znowu powróciło do mnie moje ponowne déjà vu. Zastałem pusty lokal. Trzeba było robić wszystko od początku; meble, ustawienie, aranżacja działów, zatowarowanie. Miałem na to 14 dni. Oczywiście, siedziałem w księgarni od rana do często pierwszej, drugiej godziny. Dostałem trzy dziewczyny do  pomocy. Mieliśmy tworzyć "Drużynę Dżi", one mając po dwadzieścia parę lat, ja czterdzieści parę. Inne spojrzenie na pracę, poświęcanie się, praca po godzinach, chociaż z tym nie było najgorzej. Oprócz tego pracowałem na pół etatu w Portalu, to razem daje 14 godzin pracy. W Domu Książki dostałem oszałamiające 870 zł netto na rękę!!! Był to rok 2005.  Z obiecanymi płatnościami za nadgodziny; potem zrobiła się z tego tzw. premia.
Po miesiącu zrobiliśmy; otworzyliśmy w połowie maja -  5 tys  obrotu, po 2 miesiącach - 13 tys.obrotu. Mieliśmy jeden niepodważalny atut; byliśmy w centrum miasta. Uciążliwe były trzy kwestie: dostawa, ograniczony wjazd na Rynek, wywóz śmieci i wspólnota oraz zabytkowy charakter budynku.

Pomimo to po odejściu p. Wojciechowskiego do sieci księgarskiej Matras nowa Prezesura: p. Burchard i Śnieć uznali nas za księgarnię "wzorcową", co równało się po czterech miesiącach kompletną wymianą mebli!!!??? Wzorowano się na "Matrasach" nie sprawdzając, czy te moduły sprawdzą się w tym lokalu ( no ale pod to jest władza, żeby z niej korzystać). Najgorsze były tzw. przystawki, z których zsuwały się książki (źle wyprofilowane półki), wszystko robiono na szybko i na pokaz. Pojechałem na tzw. "szkolenie", gdzie biedne starsze księgarski słuchały jak to od teraz mają pracować z klientem, jak eksponować książki itp.
Śmiechu warte, w czasach, gdzie tak naprawdę liczy się kontakt z czytelnikiem, możliwość wymiany zdań, przekazania mu wiedzy itp. Najśmieszniejsze były "żółte" chińskie koszulki z napisem "W czy, mogę pomóc", a na plecach napis: Warszawski Dom Książki. Oczywiście, z jednej strony marchewka - za dobre wyniki i sezon podręcznikowy (wyjazd na "wyżerkę" do Warsaw), z drugiej kij; w postaci tzw. "inspekcji", gdzie starano się mnie przerobić na sieciowego grajka; co jak mu zagrają tak będzie tańczył. No ale chyba chłopaki zauważyli, że nie "ze mną te numery Brunner". Obroty rosły, po 5 miesiącach (koniec października robiliśmy 34- 37 tys obrotu. Ale został nierozwiązany problem śmieci. Firma sprzątająca zażądała stałej umowy, która utknęła gdzieś w "centrali". No i gdzieś w sierpniu inspektorzy z Warsaw znaleźli haka: śmieci w workach w piwnicy i kartony z książkami z Azymutu, które w związku z wymianą mebli siłą rzeczy stały nierozpakowane. Reprymenda, że nie przeniosłem działów zgodnie z poleceniem, co było idiotyczne i irracjonalne, bo to kierownik i załoga wie, co jest dobre dla ich klientów. Niestety Panowie wyszkoleni według sieciowej nowomody byli wyjątkowo uparci i chcąc pokazać, kto tu rządzi - zwolnili mnie z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. Gdyby, był pokorny jak ciele, to może bym ich przeżył (jak wiem polecieli parę miesięcy po mnie). Ale już wiedziałem, że coś w tym Zarządzie Warszawskiego Domu Książki nie gra. Pewnie ktoś wyczuł "konfitury", bo po Burchardzie przyjechali tzw. "laptopowcy", którzy urządzali na miejscu cyrk (raz czy dwa byłem tego świadkiem). Kazali dziewczynom przenosić działy prawie na oczach klientów. Ci skołowani chodzi później po księgarni, część zdenerwowana wychodziła. Nie zawsze indywidualna tresura przenosi się na tzw. masy. No ale kto ich tego uczył?

Ale wiem, że zrobiłem coś dobrego i wartościowego. Dziewczyny później trzymały się tych działów, może z ograniczeniem ezoteryki i działu rozwoju duchowego. Po co komu rozwój, jak tu idzie liberalny rynek, gdzie liczy się tylko kasa i zysk.Został duży dział  Kulturoznawstwa, Religioznawstwa, z podziałami: "Japonia" i "Chiny", gdzie starałem się sprowadzać najrzadsze tytuły z wydawnictw naukowych. Przychodził do nas Japończyk, który zawsze zapisywał je w notesie.

Odwiedzali nas: Jarosław Broda, urzędnicy z Ratusza, Olga Tokarczuk, Martyna Wojciechowska i dyrektorzy okolicznych banków. a także tzw. śmietanka Wrocławia. Klientela z tzw. gustem i  portfelem.  Organizowaliśmy spotkania autorskie: Agata Tuszyńska, Izabela Sowa i wielu innych pisarzy. To była podówczas naprawdę najlepsza księgarnia o profilu naukowym, z dobrym działem podróżniczo-turystycznym. Ale jak wszystko i to nie trwa wiecznie. Nazywaliśmy naszą księgarnię "Liber mundi", ale urzędnicy z WDM nie zaakceptowali tego; u nich byliśmy Księgarnią Warszawskiego Domu Książki nr...chyba 105? Szkoda, że nie zachowało się żadne zdjęcie, ale dla poglądu znalazłem jakąś warszawską księgarnię z tym okropnym szyldem? Brrr....


Pożegnanie z moimi dziewczynami odbyło się w chińskiej restauracji przy czerwonym okrągłym stole. Było nostalgicznie, ale bez pretensji, no może zgrzyt między dwiema z nich na temat oceny sytuacji. Po mnie rządy przejęła Ania Kościelna, a jej zastępcą była Kamila Kukuła i Gosia Szeruga. Odwiedzałem je potem i wiem, że kontynuowały naszą linię. Później jak wiem było coraz gorzej. Chłopaki "wyprowadzali" kaskę ma "spacer" , płatności i brak nowości zrobiły swoje...

A zdawało by się, że książki nie skuszą złodziei, ale niestety hasło rzucone przy "Okrągłym Stole" - No co chłopaki chcecie jeździć "merolami", i chodzić w drogich ciuchach, nosić na rękach super zegarki? No ba, kto by nie chciał. Odzew poszedł w lud...

No i tak ponownie w  połowie grudnia 2005 roku  wróciłem do Portalu na cały etat. Zaczynałem znowu od najniższej pensji (chyba za karę?) i piąłem się w górę. Ale to był mój najlepszy czas: współpraca z Fabryką Słów, KOS-em, Czarnym,  PIW-em, W.A.B., organizowanie z księgarzami ich własnych organizacji, bojkot Matrasa, obsługa krakowskich i warszawskich targów. Dużo się działo, wszyscy byli dobrej myśli, że na tym fundamencie uda się coś trwałego zrobić. A wychodzi jak zawsze. Ludziom brak cierpliwości, konsekwencji, no i to ich EGO, Ja, Ja zrobiłem, byłem u ministra itp. To ich "zjadło", bo tu trzeba było pracy od podstaw na długie lata, a nie tylko "na Giertycha".

Teraz jest w tym miejscu księgarniopodobny lokal, jedna półka z kryminałami. Całkowite niewykorzystanie pierwotnego pomysłu, ale jak się domyślam lokal został komuś "przyobiecany" stąd "unieważnienie" pierwszego przetargu przez Prezydenta. No ale jak mamy masmix, to i mamy też księgarnio-kawiarnie i coś tam...




I tak skończyła się moja księgarska droga. Na to, żebym, do tego zawodu nie wrócił stanął jeden człowiek, który nie w pełni sobie zdaje sprawę, co zrobił? Ale on wie i ja wiem, że on wie? Ja jeszcze z tym nie skończyłem!

PS. Podobno uratowały się jakieś zdjęcia księgarni, jak tylko je dostanę to pokażę wam mini fotoreportaż. bo to naprawdę w 2005 roku było małe centrum książki we Wrocławiu, teraz mamy tam jakieś 100 knajp, bo Pan Prezydent twierdzi, że książki są teraz w necie i  że księgarnie stacjonarne nie mają sensu w środku maista, tylko na peryferiach. Zauważcie to mówi gość, który jest prezydentem 700 tys. miasta - centrum naukowego (gdzie w miejscu księgarni naukowej będzie kolejna naleśnikarnia!!!) i Europejskiej Stolicy Kultury, gdzie książki powinny rzucać się w oczy na każdym ciągu handlowym biegnącym od rynku! No ale lemingom jest dobrze, bo jako Mrówka Zet zaraz po 12 godzinnej pracy mogą kupić w Żabce małego "Harry Pottera" i zalać robaka!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz