niedziela, 11 grudnia 2016

Polacy rozbrojeni

Czasy mamy wyjątkowo niespokojne, polityka światowa rozchwiana jak krok nałogowego pijaka. Wytrzeźwiałka zajęta ciągle przez posłów Eurokołchozu. Lewicowe świnie przy korycie przybrały szaty europejczyków, czyli judaszy,. co za parę tysięcy srebrników nałożą obywatelom Europy kajdanki, po pozorem ochrony  ich bezpieczeństwa. Ale mu ty gadu gadu a tu wszystkie interlokutory trąbią o wojnie, chociaż ona już pełza jak wąż boga, co to zdoła albo nie zdoła u naszych stóp.
Europejskie rządy niby to gadają o pokoju, ale tak naprawdę od dwóch, trzech lat szykują się do wojny. Teatr wojenny będzie daleko, hen za górami, za lasami. Gdzieś tam na przedpolach przesmyku augustowskiego, przy tzw. wschodniej flance. Bo ten tygrys przyczajony Raz-Putin ostrzy sobie rakiety SS...ileś tam, ale testuje już nowe R-26. A hamerykańskie szpice hasają sobie po Polsce, jak po własnym folwarku prężąc przed pospólstwem muskuły, a ludek głodny sukcesu zaciera ręce, jakim to jesteśmy ważnym sub mocarstwem, cóż z tego, że tylko regionalnym magazynem i krajem tranzytowym, wszak kasa i towar muszą krążyć.

 Od stuleci wiadomym jest, że Słowianie i Lechici dali się omotać watykańskiemu Sanchedrynowi, ale jeszcze nigdy tak źle nie było z Polską umysłowością, logiką, umiejętnością wyciągania wniosków.. Niby coś piszą te podobno prawicowe strony, ale tak naprawdę nikt nie bije larum, nikt nie roznosi wici od wsi do miast, że jesteśmy całkowicie bezbronni, a tzw. Władza mająca gwarantować nam nie tylko konstytucyjnie bezpieczeństwo nic nie robi oprócz pantomimy imć Maciarewicza  z wojskami obrony terytorialnej aby wzmocnić obronę cywilną polskiego narodu prawnie rozbrojonego. Bowiem słynna ustawa 1066, o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej (tzw. ustawy 1066 nazywanej też ustawą „o bratniej pomocy”Read more: http://www.pch24.pl/ustawa-1066-o-bratniej-pomocy-nie-do-ruszenia--przed-wakacjami,43762,i.html#ixzz4SXVo4LE2       nie została uchylona przez proPiS-owski Sejm.

Nie słyszałem też, aby imć Macierewicz ogłosił coś w sprawie usprawnienia czy raczej reaktywacji  obrony lub służby cywilnej mającej w razie konfliktu zbrojnego ochraniać ludność cywilną. Dlaczegóż to, spyta ktoś mamy liczyć na państwo, którego nie ma, jest tylko gruzu kupą i jakąś kreską na mapie? Bo jesteśmy najbardziej bezbronnym narodem wśród narodów Europy. Jak podaje Wykop.pl - w  Polsce mamy ok 1.3 sztuki broni na 100 obywateli i jesteśmy na … około 10 miejscu jeśli chodzi o posiadanie broni. Na 10 miejscu OD KOŃCA LISTY!
 
 Jesteśmy na 10 miejsce od końca pośród wszystkich krajów świata (chyba 150-pare miejsc w rankingu – nasze miejsce to 142). Należy dodać, że ten współczynnik 1.3 zawyżony przez to, że do broni w Polsce, a więc do statystyki, zaliczane są stare pistolety gazowe oraz pistolety sportowe które raczej „bronić” nie mogą. Wśród krajów europejskich jesteśmy ewenementem, cholernym jednorożcem.

Ta mapka stawia włosy na głowie

 Tak. Mamy kompletnie nie przeszkolony strzelecko, rozbrojony naród, nie przygotowany do sytuacji awaryjnych, do zachowania podczas konfliktu, do obrony kraju, dobytku, bliskich. Mamy mniej broni na jednego obywatela niż praktycznie każdy z naszych sąsiadów. Litwy nie liczę, ich rządzący po prostu nie myślą. Gorszą sytuację mają już tylko Rumunia i Litwa.

Rozbrojenie to pikuś, ale nie mamy infrastruktury obrony cywilnej czyli sieci bunkrów, specjalnie zabezpieczonych ujęć wody, miejsc alokacji ludności na wypadek ataków rakietowych itp. Kiedyś w PRL-u każda prawie szkoła miała swój bunkier; mnie się udało nawet na parę godzin zamknąć w nim moją klasę (zgubiłem klucz).

Ale na serio, czy wiecie np, gdzie w waszej okolicy znajduje się czynny bunkier wyposażony w podstawowe urządzenia? A może myślicie, że piwnica to fajny przydomowy schron? Czy pytaliście o to miejscową komendę wojskową, czy administrację domów?  Nie wspominam już o tak podstawowych rzeczach, jak ujęcia wody czy magazyny żywności, środków opatrunkowych itp. Czy Polacy naprawdę muszą być mądrzy po szkodzie? Nasza naiwność, a wręcz wymóżdżenie sięga dna! Kiedy Niemcy budują kosztem jakichś gigantycznych pieniędzy sieć nowoczesnych dużych bunkrów mogących pomieścić w sumie 1,5 mln ludzi, to my budujemy kolejne stadiony i lotniska, chyba, że potraktować je jako miejsca odosobnienia dla światłych vide myślących jednostek! 

Nasi sąsiedzi z lewa i prawa budują i remontują bunkry:

Ni
emiecki resort transportu zobowiązał koleje Deutsche Bahn do budowy 40 podziemnych schronów, które będą siedzibami centrów zarządzania kryzysowego. Pomieszczenia pod dworcami mają ułatwić akcje ratunkową w czasie ataków terrorystycznych czy klęsk żywiołowych. Nowe schrony powstaną w Berlinie, Dreźnie oraz Lipsku.


Remonty przejdzie też 37 starych bunkrów z czasów Zimnej Wojny – znów będą wyposażone w najnowszy sprzęt.Ich konstrukcja jest w dobrym stanie, a ściany są tak grube, że nawet po zniszczeniu dworca pod ziemią nadal będą pracować zarządzający akcjami ratunkowymi. Wstępnie szacuje się, że modernizacja każdego ze schronów kosztować może ok. 100 tys. euro.Urzędnicy niemieckiego ministerstwa transportu naciskają na parlamentarna komisję budżetową, aby przeznaczyła na ten cel nawet 10 mln euro już w tym roku.


Wykonane przez CIA zdjęcia satelitarne nie pozostawiają żadnych wątpliwości – rosyjskie władze przystąpiły do masowego uruchamiania sieci podziemnych bunkrów przeciwatomowych.

Dziesiątki bunkrów dowodzenia i kierowania siłami jądrowymi, schrony dla przedstawicieli najwyższych władz. Armia rosyjska w pośpiechu powiększa i modernizuje stare obiekty oraz buduje nowe – donosi „The Washington Free Beacon”, powołując się na dane wywiadu Stanów Zjednoczonych.

Pod samą tylko Moskwą na zamówienie armii powstały w ciągu kilku ostatnich lat dziesiątki takich bunkrów. Według CIA, są one połączone cyfrową siecią w ramach nowego Zintegrowanego Automatycznego Systemu Bojowego Zarządzania piątej generacji IASBU.


Nie chodzi mi o straszenie ludzi, ale każde normalne Państwo ma obowiązek w takiej sytuacji, jaka w tej chwili panuje na arenie światowej myśleć o różnych rozwiązaniach zabezpieczających przetrwanie cywili w momencie konfliktu zbrojnego .Chyba, że ofiarowanie Polski Chrystusowi i Matce Boskiej jest tym panaceum na wszelkie wojenne kataklizmy? Ale ciągle nie mogę zrozumieć jak ateistyczna lewica nie woła gromkim głosem: "Gdzie są bunkry chroniące ludność cywilną, gdzie obrona cywilna? Wszak podobno dobro Szarego Człowieka przyświeca im od momentu powstania zbrodniczej iluzji socjalizmu i komunizmu A może po prostu wiedzą więcej ode mnie....


A Wy co myślicie?











środa, 9 listopada 2016

Recenzja: Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA

Gdybym był prawdziwym fakirem pewnie sam był zrobił sobie łóżko nabite gwoździami i nie wybrałbym szafy IKEI do przewiezienia swojej skromnej osoby, ale zacznijmy od początku. Indus Pooshyanoghart Ocoordhay Bhaythel z Radżastanu nie jest prawdziwym fakirem, a łóżka dla fakirów w trzech kolorach, nabijane gwoździami z opcją regulowania ich wysokości nie figurują w ofercie firmy IKEA.
To wszystko powstało w wyobraźni Romaina Puértolasa.
Książkę czyta się lekko i przyjemnie, akcja szybko rwie naprzód. Wraz z Pooshyanoghartem Ocoordhay'em, w wolnym tłumaczeniu Powsinogą Okurde przemieszczamy się, począwszy od stacji początkowej - łóżka typu Birkeland i szafy będącej rodzaj metalowej niebieskiej skrzyni, z najnowszej kolekcji American Teenager z magazynu firmy IKEA po Europie; wpierw do Londynu, potem do Hiszpanii, Włoch, Libii, aby po wielu perypetiach powrócić do francuskiej stolicy, do Paryża.
I wszystko byłoby zabawnie proste, gdyby Puértolas, jak Jules Verne, który jak wyznał w rozmowie jest jego Mistrzem, nie przemycił do swojej książki odrobiny goryczy i dziegciu.
Oto przy okazji poznajemy losy libijskich, sudańskich emigrantów, którzy wraz z nim znaleźli się w naczepie tira jadącego przez tunel pod kanałem La Manche do Londynu. Przy okazji też w Libii poznajemy przemytników biorących udział w tym procederze. A tak jakby między wierszami poznajemy tą dzisiejszą Europę, wolną od fakirów, sztukmistrzów, a za to wypełnioną po brzegi zdeterminowanymi do granic emigrantami zarobkowymi, tymi prawdziwymi.
Nie będę opowiadał Wam przygód przyszywanego fakira, ale jedno jest pewne, doskonale wpasowuje się w rolę współczesnego barona Münchhausena. Jego linia losu unosi się w powietrzu, a dzięki opanowaniu złodziejskiego fachu i profesji zawodowego kłamcy potrafi się wymigać z najbardziej beznadziejnych sytuacji zdawałoby się że bez wyjścia.
Jedno jest pewne w tej książce piramidalne spiętrzenie życiowych opresji goni happy end i na odwrót. Ale jak w każdej dobrej komedii sytuacyjnej dobre, szczęśliwe zakończenie zwieńcza losy nawróconego na literaturę i pisarskie rzemiosło niedoszłego fakira i czyni z niego dobrego człowieka rodem z baśni z Tysiąca i jednej nocy, w której to ukaże mu się jego ukochana Marie. A co było przedtem, to musicie już dośpiewać albo doczytać sobie sami szanowni Państwo.
Wiem jedno, Romain Puértolas, to niespożyty młody talent, który ma szansę wynieść współczesną literaturę francuską na wyżyny literackiej sztuki i wyobraźni.

sobota, 5 listopada 2016

Dlaczego polskie elity wyzbyły się tak szybko honoru i godności? - na przykładzie prywatyzacji FSM

Od rana do wieczora media, czy to państwowe czy prywatne sączą nam do ucha informacje nasączone jadem i nieprawdą, albo półprawdą no najczęściej ćwierćprawdą. Ludzie starsi wychowani na mediach tradycyjnych jak papierowe gazety, radio czy telewizja wiedzą, że prasa kłamie, ale często mają nadzieję, że gdzieś tam na 3 -4 stronie wyczytają coś ciekawego, jakąś przemyconą przez niepokornego dziennikarza prawdziwą informację wolną od konfabulacji? No niestety czasy mamy takie, że dziennikarze-szmaty do wynajęcia przeważają w tym "uwolnionym" sprywatyzowanym zawodzie, które gwarantowało kiedyś najlepszym, chociaż namiastkę niezależności. Kiedyś nawet Urban vel "Kibic" przemycił czasem odrobinę żydowskiego sceptycyzmu i jadu na łamy "Kulis". Dzisiaj usłużne (tradycja od 1945 roku)  dziennikarskie persony będą pisać na "zamówienie" najgorsze kłamstwa, będą wylewać wiadra pomyj na "zlecenie", aby zniszczyć niewygodnego dla obowiązującego "Układu" niezależnego człowieka, biznesmena, który nie chce płacić  haraczu politycznym rekietierom. I to za co -"za michę", za pensyjkę powyżej średniej, za to, że ich rodzina jest lepsza od naszych rodzin. A wszystko to pod cienkim płaszczykiem szermowania przez lewicę i prawicę dyrdymałów o wyższości partyjnej demokracji nad europejską plutokracją.

Dlaczego Polacy właśnie walcząc i wyprowadzając "pseudo komunę" za żelazny mur tak łatwo dali się złowić na ten lep, lepki od kasy, łapówek, stanowisk, szemranych interesów czynionych  ponad naszymi głowami których ofiarą stał się z jednej strony nasz wspólny majątek wypracowany przez pokolenia, a z drugiej zwykli ludzie - pracownicy, robotnicy, pionierzy itp.? Czy można to oceniać  z ludzkiego punktu widzenia jako naszą słabość i polską skłonność, a także ostatnią szansę do tego, aby się w tym rewolucyjnym bałaganie "odkuć", nachapać? Czy np. patrząc z socjologicznego punktu widzenia jest to normalny ludzki odruch, na którym opiera swoją ideologię współczesny konsumpcjonizm?
Ukazuje się coraz więcej publikacji na temat najbardziej dla nas wstydliwy i ciągle aktualny,  z powodu ciągle to nowych faktów wychodzących na światło dzienne. Na przykład jak ta książka Rajmunda Pollaka zatytułowana  „Polacy wyklęci z FSM za komuny i podczas włoskiej inwazji”.
Jak informuje portal www.bielsko.biala.pl,  książka  Pollaka est opracowaniem historycznym, bogato ilustrowanym, zawierającym ok. 100 fotografii (m.in. działaczy podziemia antykomunistycznego z Fabryki Samochodów Małolitrażowych). Zaprezentowano w niej szereg unikalnych dokumentów pochodzących z FSM, IPN, NIK, NSZZ „Solidarność”, Kancelarii Premiera RP i ministerstw (z lat 1989-2016), CBA, a także z archiwum historycznego Fabrica Italiana Automobili Torino.
 - Najbardziej sensacyjne informacje i dokumenty prezentowane w tej nowej książce - przybliża autor - wstrząsną opinią publiczną i obalą wiele mitów i kłamstw krążących po wszystkich mediach w Polsce w latach 1980-2016.
Dr hab. Józef Brynkus z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie w recenzji książki pisze, że „... pachnie [książka - przyp. MCI] autentycznością i choć nieraz razi styl, maniera pisarska, przesadne epatowanie przymiotnikami, to jednak jest to publikacja ważna. Liczę na to, że odniosą się do niej Ci, którzy zostali przez autora wywołani, zwłaszcza historycy wywodzący się ze środowisk IPN. Ale powinni się nią zająć także przedstawiciele polskiego państwa, bo przywołuje ona dane świadczące o wielu nieprawidłowościach, które miały miejsce podczas i po przejęciu FSM przez Włochów”.                                   
                                           
Jedna z najnowocześniejszych wówczas w Europie fabryk samochodów - taśma montażowa - Bielsko Biała
        Czytam tą książkę i fakty jakie ujawnił autor dokumentując je skanami autentycznych dokumentów porażają! Pytam się, gdzie byli dziennikarze, gdzie nasze "Solidarnościowe" elity, gdzie Katolicka Agencja Informacyjna, gdzie Episkopat, którzy musieli o tym fakcie słyszeć, wiedzieć! Skąd ta zmowa elit wokół haniebnej sprzedaży Fabryki Samochodów Małolitrażowych  za 18 mln starych złotych Włochom, którą wcześniej zachodni audyt wycenił na 3 mld USD? Przedstawione w książce dokumenty pokazują niespotykane w cywilizowanych krajach przypadki bezkarności osób sprawujących najwyższe funkcje w Państwie, a przede wszystkim rozpanoszoną ponad miarę nieudolność.Zamieszani w tą złodziejską prywatyzację są wszyscy począwszy od lewicy, centrum i tzw. prawicę: Andrzej Olechowski,  Hanna Suchocka, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Andrzej Arendarski, Janusz Lewandowski,Jerzy Buzek, Emil Wąsacz, Marek Belka, Jerzy Hausner. Jerzy Osiatyński, Jan Krzysztof Bielecki, Zbigniew Piotrowski, JerzyEysymontt, Andrzej Kozakiewicz, Artur Balazs, Andrzej Diakonow, Jerzy Kropiwnicki, Krzyszto Skubiszewski, Antoni Macierewicz, Stefan Kozłowski, Jan Parys, Andrzej Stelmachowski, Jacek Kuroń, Janusz Onyszkiewcz, Jerzy Kamiński, Andrzej Milczanowski, Marek Borowski, Jan Maria Rokita, Waldemar Pawlak, Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski (nazwiska podaję za Rajmundem Pollakiem)

















Umowę z Fiatem, która oznaczała agonię FSM, podpisał w maju 1992 r. jeden z założycieli Platformy Obywatelskiej Andrzej Olechowski. Polska straciła najlepsze fabryki FSM, a ponad 25 tysięcy pracowników pozbawiono praw do bezpłatnych akcji pracowniczych. 19 lutego 2016 r. poseł Józef Brynkus skierował do Ministra Skarbu interpelację w sprawie korzyści odniesionych przez Fiat Auto Poland po przejęciu FSM. W odpowiedzi Marek Zagórski, sekretarz Stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, nie tylko potwierdził, że wartość FSM przed prywatyzacją wynosiła 3 miliardy dolarów, ale ponadto ujawnił wręcz sensacyjne szczegóły określenia wartości tak zasobnych spółek, jak Fiat Auto Poland SA, Magneti-Marelli Poland SA i Texid Poland SA, które powstały na bazie FSM. Każdą z tych spółek wyceniono na miliard starych złotych, czyli zaledwie 100 tysięcy nowych złotych. W sumie 300 tysięcy nowych złotych, co daje ok. 75 tysięcy dolarów. Zatem wartość FSM spadła w wyniku prywatyzacji z 3 miliardów do 75 tysięcy dolarów! Pytanie brzmi: kto ukradł pozostałe pieniądze? Aby na nie odpowiedzieć wystarczy sięgnąć po dokumenty NIK.                           




Takich afer, przykładów zwykłego złodziejstwa odnotowujemy w najnowszej historii Polski setki. Ludzi oswojono z tą myślą, że tylko "ryby nie biorą", a reszta kombinuje, bo w tym demoludzie bis inaczej się nie da. Politycy okradają, oszukują wyborców, pracodawcy okradają i Państwo i pracowników. I wszyscy w tym kraju przechodzą nad tym do porządku dziennego. Czy słyszeliście, żeby biskupi poświęcili temu specjalne posiedzenie Episkopatu? Czy słyszeliście, żeby jakikolwiek Prezydent robił z tego swoje oficjalne wystąpienie przed kamerami, łącznie z Dudą? Łajdactwo, kłamstwo, spryt wpisano w Kodeks Dobrych Obyczajów, no bo takie czasy mówią kolokwialnie ludzie rozkładając bezradnie ręce!

Ale właśnie od tego są elity,. To sól i chleb narodu. To one wyznaczają kodeks etyczny,
obyczajowy, polityczny! Tak powinno być! Ja wiem, że z tym nawet w II RP mieliśmy ewidentny kłopot, stąd też wzięło się  słynne powiedzenie "Dziadka" Piłsudskiego "Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy. I jeszcze jedno:  "Kto nie był buntownikiem za młodu, ten będzie świnią na starość" .
Bo im od począrtku chodziło o kasę i realizację planu "bałkanizacji" Polski. Plan taki powstał w sferach żydowskiej finansjery i amerykańskiego kapitału. "Wychowani" na stypendium Fulbrighta "jurgieltnicy" wiedzieli co mają robić i jak prywatyzować. Szczytne hasła 21 porozumień sierpniowych poszły do muzeum.
Tak to komentuje po latach Zbigniew Bujak: „Nie chodzi tylko o setki porozumień, ale także setki programów naprawczych, które powstały i były zaczątkiem reformy w całym państwie. Co myśmy zrobili z tamtą kulturą solidarności, kulturą w dziedzinie organizacji, zarządzania, myślenia o państwie, obywatelu i jego roli, o tym jak go upodmiotowić? Z tego myślenia we współczesnej polityce zostało niewiele” !

Ilu z nich potrafi się publicznie przyznać do zdrady ideałów, czyli robotników na plecach, których "Bolek" może teraz brylować na salonach, a Frasyniuk "zostać honorowym obywatelem "Nowej Jerozolimy", a Balcerek uchodzić za reformatora vel likwidatora.

To jedna i ta sama sitwa. Władza zawsze deprawuje dlatego likwidowano monarchię, bo większość tytularnych królów myślała kategoriami korzyści swojego narodu i państwa. Oczywiście były niechlubne wyjątki.
               Dlaczego właśnie Polska stała się obiektem zmasowanej operacji niszczenia gospodarki, likwidacji przemysłu, w tym terenowego? Komu przeszkadzają Polacy w Europie i na świecie. Dlaczego nigdy nie mieliśmy sojusznika (może oprócz Węgier),a zdrady polityczne nieustannie towarzyszą naszej historii.

Myślę, że "bałkanizacja" Polski, osłabienie jej potencjału  zawsze leżało u celu polityki niemieckiej, rosyjskiej i angielskiej. Czemu właśnie Anglicy byli od zawsze naszymi "cichymi" wrogami? Jest to związane z polityką kontynentalną kolonialnego mocarstwa jakim była brytyjska korona. Zawadzaliśmy i przeszkadzaliśmy brytyjczykom rozgrywać niemiecką kartę i wprowadzać swoją"równowagę-hegemonię" sił. Ale stała za tym jeszcze bardziej subtelna polityczna gra. Fakt jest faktem, iż plan Sachsa-Sorosa i ich plenipotenta "Balcerka" wypalił. Staliśmy się po latach skolonizowanym barakiem pełnym  wykształconej, taniej siły roboczej, którą tzw,. Elity reklamowały wszem i wobec jako "najlepszy klon europejskich Chińczyków". Coś nam po tych 123 latach niewoli, potem okupacji zostało - to "uległość, karność i bezrefleksyjność połączona ze "sprzedajnością i usłużnym klakierstwem" do wynajęcia, a  resztą "Niech się martwią inni, mnie to nie dotyczy".
      Nie mamy Przywódcy - męża stanu pokroju Piłsudskiego czy Dmowskiego. Nie mamy prawdziwego Męża Opatrznościowego!  Hekatomba elit,  inteligencji, szlachty polskiej, mieszczaństwa do dzisiaj skutkuje takim, a nie innym zachowaniem tzw. polityków.  PRL "wychowała, wykształciła" kadry, a to zupełnie co innego od  świadomego swoich praw i obowiązków obywatela wolnego kraju.


Obawiam się, że deklaracje p. Dudy,Szydło, Kaczyńskiego odwołujące się do mądrości, przezorności narodu Polskiego ni jak nie mają się do stanu jego duchowej, etycznej i obywatelskiej kondycji. I tu nie chodzi o jakiś KOD,  Nowoczesną czy Schetynę - nikt nie myśli w kategorii narodowego dobra i pomyślności! Nie mamy programu na przyszłość, łatamy co się da i czym się da! Polityka emerytury obywatelskiej skutkuje już dzisiaj tym, że pracodawcy jeszcze bardziej będą "wyciskać" pracowników, teraz najczęściej Ukraińców i Rosjan, żeby "odłożyć" jak najwięcej na starość. Większość z nas skazana jest na pracę "do końca" życia. Ale to jakoś nie dochodzi do Polaków. Każdy myśli, że jakoś to będzie...Jakoś czyli nijak! Brak perspektywy w życiu narodu,brak celu,własnej ścieżki realizacji  - życie z dna na dzień świadczy o tym, iż nie tylko jesteśmy podzieleni, zamknięci w sobie, ale nie stać nas jakikolwiek zryw i zbiorowy protest! Można zrobić z nami cokolwiek. Nie wierzę w odrodzenie moralne, duchowe Polaków! Wiem, że młodzi myślą podobnie jak starzy: urządzić się, załapać jakąś rządową pracę, zlecenie, ewentualnie zająć się własną firmą, robieniem kasy, a reszta? Przecież i tak nic ode mnie nie zależy! Stąd mamy to o czym pisze w swojej dokumentalnej relacji Rajmund Pollak:







wtorek, 27 września 2016

Recenzja Stefan Kuta, „Rozważania harcerskie" (reprint)

Recenzowanie tej skromnej objętościowo publikacji wydanej w serii reprintów Przywrócić Pamięć pt. „Rozważania harcerskie", to jakby recenzowanie losów mojej rodziny.
Moja babcia Gabriel Kejzik-Kosmowska harcerka wraz ze swoimi koleżankami z II Liceum w Wilnie tworzyły „Sokole" drużyny, brały udział w skautowskich imprezach, a później walczyły o niepodległą Polskę. Nie interesowała ich polityka, ale to,aby II Rzeczypospolita reprezentowała ich własny światopogląd i harcerski dekalog. Nie zawsze szło to w parze z tzw. obiektywną rzeczywistością, ale dzięki takim zapisom jak Rzetelność, Obowiązkowość, Miłość i uczynność, Braterstwo, Rycerskość, Miłość Przyrody, Karność, Pogodność, Oszczędność i Ofiarność, Abstynencja i Czystość, pokolenie to dźwignęło na siebie odpowiedzialność za dzieło odbudowy Polski jako kraju wolnego i niepodległego. Wszystkie te przymioty stanowiły nie tylko czcze słowa, ale były przez to pokolenie dwudziestolecia międzywojennego realizowane w praktyce. Nie byłoby możliwe zwycięstwo w roku 1920, ani stworzenie po klęsce wrześniowej największej podziemnej armii AK. Owszem zapłacili za swoją wiarę i ten niesamowity dekalog najwyższą cenę - własnym życiem. 
Harcerstwo i skauting w Polsce przedwojennej, to dwa bardzo ważne filary rozwoju młodych Polaków, oprócz szkoły i uniwersytetu. Wykształcenie uważano za patriotyczny obowiązek wobec odbudowującej się ojczyzny. Nie do pomyślenia byłoby to, co zrobił Giertych czyli „naciągnięcie" i zaliczenie oblanych matur. To byłoby na tyle irracjonalne, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wziąłby tego nawet jako temat książki science-fiction. Przysięga harcerska, oprócz chrztu, bierzmowania i ślubu kościelnego, to jedna z najważniejszych ceremonii świeckich potwierdzających ówczesną odpowiedzialność i dorosłość względem instytucji państwa. Ono nie zawsze było sprawiedliwe, nie zawsze przyjazne dla wszystkich, ale jego symbole: hymn, godło, flagi narodowe były jak dodatkowymi szczeblami w naszej świadomości narodowej. Tej świadomości, którą teraz oskarża się o nacjonalizm, prawicowość antagonizując ją z rozmytą bezideową europejskością, bez granic i historii.

Reprint „Rozważań harcerskich"  Stefana Kuty-Kalińskiego z 1920 roku wydanych w Wilnie nakładem Harcerskiej Spółki Wydawniczej przypomina nam, iż każde historyczne pokolenie ma swój osobisty dekalog praw i obowiązków. To według niego rozwijali się duchowo i fizycznie. „Sokole" koła harcerskie uczyły życia, ale i podpowiadały jak się przeciwstawić złu i jak się bronić w razie napaści. W braterstwie, obowiązkowości i rycerskości szukano wspólnoty działania i wspólnoty samoobrony. Rzetelnością, miłością i uczynnością zawierzano ludzkie losy i niejednokrotnie życie. To wszystko bardzo szybko uległo sprawdzeniu w działaniu. Wojna bolszewicka, powstania Wielkopolskie, Śląskie, potem okupacja II wojny światowej zweryfikowały całe to pokolenie pod kątem tego właśnie harcerskiego prawa. To była z jednej strony przysięga, wiara i zawierzenie, a z drugiej głęboka próba hartu ducha: czy wobec ekstremalnej sytuacji: zsyłki, łapaki, łagru i obozu koncentracyjnego dam radę być człowiekiem?

Każdy z rozdziałów omawia jedno z praw podając przy tym jego wykładnie usankcjonowaną zwyczajem i stosowaną praktyką. Wystarczy tego aby ułożyć sobie własne dekalog z myśli zawartych w tym niewielkim acz skondensowanym myślowo dziele.

Wystarczy wziąć jedną myśl z brzegu: „Nie według dochodów i majątku ceni się ludzi i nie dlatego się o nich pamięta" lub „...hartujmy wolę, a panować będziemy nad życiem, potrafimy bowiem znieść wiele cierpień i przeciwności, zaś Polsce przysporzymy tego, czego jej najwięcej potrzeba - ch a r a k t e r ó w.
To był zdecydowanie czas honoru!

Czuwajmy!

niedziela, 25 września 2016

Marzy mi się!

         Każdy z nas ma marzenia, prawda? Towarzyszą nam przez całe życie, narzucają styl działania. Jedni realizują je "po trupach" innych, drudzy stopniowo, krok po kroku. A mnie proszę Państwa marzy się, aby Polska stała się normalnym krajem, w którym władza komunikuje się z mieszkańcami zrozumiałym językiem, traktując wszystkich jako współpartnerów i obywateli świadomych własnych decyzji. A obywatele dbają o swój kraj, swoje miasto, swoją ulicę jak o swój dom, ogród i kwiaty na parapecie. Ale to wszystko, ktoś powie nie jest marzeniem lecz utopią i to chorą, bo niemożliwą do spełnienia. Ale pomarzyć warto!
   
                                       Oby to nie była prawda! Walczmy z przesądami!
Marzy mi się, aby kultura i to nie tylko ta wysoka zamieszkała między nami! Żeby słowa: Dziękuję, Proszę, Przepraszam wróciły do codziennego obiegu. Aby mój sąsiad nie zrywał mi plakatu z bramy informującej o moim spotkaniu literackim  czy projekcie "Pamiętnik Ulicy Przodowników Pracy,abyśmy w XXI wieku zrozumieli, że lokalne społeczności zintegrowane, współpracując ze sobą mogą więcej osiągnąć względem np. poprawy warunków bytowych i ich jakości  naciskając na władze miejskie i Radę m. Wrocławia.  
Marzy mi się aby moi Rodacy skupili się wokół spraw najważniejszych dla nas czyli wykorzystaniu potencjału jaki niesie za sobą nowe wykształcone  pokolenie, dotacje unijne i dynamiczny rozwój przedsiębiorczości. Nie dajmy się "wciągać" w różne podziały, w politykę,bo i tak nie mamy globalnie na nią wpływu i stanowimy jedynie dla jednej i drugiej strony statystów. Rozwijajmy lokalnie-wspólnotowo różne inicjatywy: kiermasze,,flomarki, wspierajmy i uczestniczmy w zebraniach Rad Osiedlowych, starajmy się walczyć o swoje prawa i większe uczestnictwo w decyzyjności Rad Miejskich! To wszystko gwarantuje nam, to iż nasze miasta będą się rozwijać bardziej zrównoważenie.


Marzy mi się,to, żebyśmy uważali kulturę w naszym mieście za dobro najważniejsze, a uczestnictwo w niej za swój obowiązek. Wyrzućmy te "gadające" pudła mieszające nam w głowach i spójrzmy na świat własnymi oczami! W każdej dzielnicy powinien być Klub Osiedlowy, Dom Kultury, Świetlica Środowiskowa. Ale tą ostatnią możemy założyć sami, niech tylko miasto nam pomoże pozyskać odpowiedni lokal. Myślę, że mamy w sobie więcej przedsiębiorczości,chęci niż nam się wydaje. Widać to choćby po "projektach budżetu obywatelskiego"! Mamy nadzwyczajne szanse udowodnić władzom naszych miast, że nie jesteśmy "bierną, szarą masą",lecz mieszkańcami-obywatelami świadomymi swoich praw, potrzeb i możliwości!

Twórzmy przy Radach Osiedlowych "Grupy Eksperckie" domagające się dostępu do urzędowych informacji! Mamy prawo wiedzieć dlaczego zapadła taka a nie inna decyzja dotycząca lokalizacji różnych inwestycji czy też podniesienia opłat komunalnych za wodę, ścieki, śmiecie- nie musi być drogo, ale to leży tylko w naszej gestii, w naszych rękach! Wiem, że moi rodacy "zaszywają" się w czterech ścianach,w tzw. otoczce życia rodzinnego, wyjadą za miasto chcąc przez moment zapomnieć o niedogodnościach i bolączkach : nieremontowane chodniki, jezdnie,ścieżki itp. Ale od tego nie uciekniemy. Jeżeli nie nauczymy się pilnować swoich pieniędzy wybieranych nam z portfeli w formie różnych podatków,danin, to władza czy to lokalna czy centralna nigdy nie będzie nas traktować jak obywateli, tylko jako "szarą masę" przyzwyczajoną do okradania! O ile lepiej wyglądało by polskie prawodawstwo, gdyby prawnicy, radcy prawni, adwokaci włączyli się w społeczną kontrolę nad jakością uchwalanego prawa, nad jasnością jego wykładni, którą powinien zrozumieć przeciętny Kowalski!
Mamy ostatnią szansę, i marzy mi się abyśmy ją wykorzystali abyśmy  z przedmiotu stać się podmiotem! To zależy tylko od nas i od naszej woli! Człowiek jest najbardziej kreatywną, konstruktywną jednostką żyjącą na ziemi, ale ma jeden feler - nie wykorzystuje swojego potencjału! Marnujemy energię na polityczne kłótnie, a jest to błąd kardynalny towarzyszący naszej historii od zarania. Wykorzystują to nasi sąsiedzi, a nam się ciągle zdaje, że żyjemy w "historycznych kleszczach", A wystarczyła by właściwa polityka historyczna nastawiona na "równouprawnienie"i wzajemny szacunek! Ale nasi politycy ciągle podgrzewają w nas stare resentymenty, bo służymy im jako "statyści" w rozgrywkach o ich stołki, o ich koryto!
                                                                
Marzy mi się w końcu, aby polski chory indywidualizm został zastąpiony zrozumieniem, empatią do drugiego człowieka, aby majątek, pieniądze i władza nie pełniły rękojmi górowania nad "przeciętnym Kowalskim", zarządzaniami ludźmi jakby nie mieli własnego rozumu!
Wsłuchujmy się w siebie, na etapie naszej dzielnicy, parafii, osiedla, miasta! Majątek i władza nie dają nieśmiertelności, a rządzenie jeżeli staje się naszą obsesją prowadzi nas prędzej czy później do upadku! Ile przykładów niesie historia,  literatura, czemu nie wyciągamy prostych wniosków, które prowadzą do naprawy stosunku społecznych. Nie potrzeba nam dalekich porównań. Państwo silne, rządzone uczciwie, że tak powiem  pro obywatelsko (np. jak obecne Węgry) mimo międzynarodowej krytyki stają się w końcu partnerem nawet dla tzw.przeciwników.
Powinniśmy odzyskać szacunek społeczny, a częściowo go już  posiadamy wśród naszych sąsiadów (Niemcy, Czesi). Ale jeszcze ciągle nie potrafimy tego zdyskontować w skali międzynarodowej. Jeżeli nie odpolitycznimy wielu dziedzin życia: urzędów, ministerstw, samorządów, to nie mamy szans, jako kraj na odzyskanie społecznego zaufania i szacunku dla własnego Państwa. Marzy mi się, aby Polska przeobraziła się z sypialni i centrum rozrywki, gdzie można się zabawić stała się forum międzynarodowych dyskusji nad przyszłością Europy. Jako niezmiernie kreatywny, nieszablonowo myślący naród, a wyjątkowo nietuzinkowej przedsiębiorczości ( w tym jesteśmy konkurentami dla Żydów)powinniśmy być niepisanym liderem nie tylko w tej części Europy!                                                                                                                                                                                                                  
Marzy mi się, i wierzę w to, że w końcu obudzimy się ze snu, bo sukces nie trwa wiecznie, a pieniądze same nie spadają z nieba w formie różnych darowizn i dotacji i jako naród skonsolidujemy nasze siły, możliwości i
marzenia w jedną niezmienną wartość: Żyjmy nie z dnia na dzień lecz dla Przyszłości"!
                                    
Ktoś spyta skąd u mnie taka przemiana? Myślę, że to zasługa "Pamiętnika ulicy Przodowników Pracy"! Trafiłem na wspaniałych ludzi, których nietuzinkowe życie, życiowa uczciwość i osiągnięcia przekonały mnie, że jesteśmy tak naprawdę lepsi  na jakich wyglądamy! Ale chcemy żyć w cieniu, jakby krępując się z dzieleniem się z innymi naszymi doświadczeniami, mądrością życiową! Dajemy się zwieść medialnemu przekazowi pokazującemu nam na co dzień destrukcję, zło i nieuczciwość! Czas odwrócić te proporcje!

Marzy mi się uczciwe Państwo wobec swoich obywateli, mądra władza i uczciwi Obywatele wobec swojego Państwa! I aby to zaczęli realizować począwszy od siebie politycy,władze samorządowe i hierarchowie Kościoła!
I aby pracodawcy nie myśleli o pracownikach jak o taniej sile roboczej?

Marzy mi się, i mam nadzieję, że one się spełnią!



niedziela, 14 sierpnia 2016

Recenzja: „Wałęsa. Niedokończona rewolucja. Zdrajca czy bohater?

„Człowiek z żelaza, „Człowiek z marmuru", czy może „Człowiek ze styropianu" te dwa filmy Wajdy i powiedzenie z lat dziewięćdziesiątych dość mocno zaważyły na stereotypie Polaków tamtych burzliwych czasów. Ideowy rewolucjonista, czy ideowy anarchista, a może człowiek interesowny? A może to tylko młodzi robotnicy i inteligencja pragnący „socjalizmu z ludzką twarzą"?
Która z tych opcji w dzisiejszych czasach przeważa, w ocenie tamtych lat nierealnego socjalizmu i budowaniu świeckiego społeczeństwa? Czy jesteśmy gotowi jednoznacznie opowiedzieć się za jedną z tych opcji? Myślę, że zdań i opinii będzie tyle, ilu rozmówców. Inaczej patrzą na ówczesne sprawy aktywni uczestnicy tamtych historycznych wydarzeń, inaczej przedstawiciele aparatu władzy i służb, a jeszcze inaczej zwykli obywatele, stojący w kilometrowych kolejkach po podstawowe artykuły żywnościowe.

Otrzymaliśmy świetną, bardzo wyważoną antologię tekstów, złożonych z rozmów przeprowadzonych ze związkowcami z „Solidarności, z ludźmi opozycji demokratycznej, członkami ówczesnych władz, aparatczykami i przedstawicielami służ bezpieczeństwa. Książka w swoim kształcie, szczególnie w części drugiej nawiązuje do opublikowanej dwadzieścia lat wcześniej (w 1997) „Muchy za szybą"  Dariusza Wilczaka, co pozwala nam skonfrontować ze sobą te dwie publikacje. Wszak dwadzieścia lat,  to czas, w którym wyrosło nowe pokolenie historyków, a powstały Instytut Pamięci Narodowej umożliwił zebranie, a często ocalenie bezcennych dokumentów. Ale jak się okazuje, to my, żywi uczestnicy lub obserwatorzy tamtych historycznych wydarzeń i nasza pamięć stanowimy niezbywalne źródło informacji na ten temat.
Rozmówcy Wilczaka i Stankiewicza stanowią różnorodny wachlarz osobowości, od lewicy, poprzez centrum, do prawicy. To prawdziwi związkowcy, jak Anna Walentynowicz, Jerzy Borowczak, Andrzej Kołodziej, Andrzej i Joanna Gwiazdowie, Florian Wiśniewski, z-ca dyrektora stoczni gdańskiej im. Lenina, Karol Hajduga, działacze opozycyjni Bogdan Borusewicz, Bogdan Lis, Andrzej Stelmachowski, działacze państwowi: Stanisław Ciosek, szef resortu bezpieczeństwa Czesław Kiszczak, min. spraw  zagranicznych i członek biura KC Józef Czyrek, dyrektor gabinetu gen. Jaruzelskiego Michał Janiszewski, premier Mieczysław Rakowski, historyk i dyr. warszawskiego oddz. IPN prof. Jerzy Eisler, socjolog prof. Jadwiga Staniszkis i Zbigniew Szczypiński, również pracownik stoczni.
Każdy z tych rozmówców reprezentuje inny punkt widzenia, każdy z nich, jeżeli nie osobiście, to pośrednio w roli np. obserwatora brał udział w tamtych wydarzeniach związanych z sierpniowymi strajkami. Bezcenne jest to, iż otrzymujemy zwielokrotniony obraz tego, co wówczas rozgrywało się w tzw. kuluarach; „tajne" spotkania, pośrednictwo Episkopatu, w międzyczasie trwały aresztowania, aby udowodnić opozycji, iż władza o wszystkim wie i wszystko ma pod kontrolą. Ten cały teatr polityczny w końcu doprowadził do pozytywnych zmian, a z drugiej ukonstytuował taki podział władzy, który pozwalał  „komunie" spaść na cztery łapy, pozwolił na dziką  prywatyzację, niszczenie dorobku pokoleń, demontaż wiodących kluczowych branż, jak stoczniowego, energetycznego, hutniczego, zjednoczenia "PREDOM" (sprzęt AGD)i wielu innych.

Na tle tych wydarzeń postać Lecha Wałęsy jawi się jako lider związkowy, który tak jak wcześniej władza i doradcy opozycyjni oderwał się od tzw. „dołów", od robotników, którzy go wylansowali i popierali. Jego współpraca w latach 1970-1976 z władzą wydaje się bezsporna, wątki, które podejmują rozmówcy dotyczą głównie jego działań dotyczących pacyfikacji strajków w 1988 roku, a także przemodelowania prezydium „Solidarności" tak, iż stało się w jego rękach posłusznym narzędziem.

Ciekawe na tym tle są wypowiedzi Czyrka, Cioska i Kiszczaka. Widać pod przykrywką gładkich zdań, iż wszyscy wiedzieli, iż na utrzymanie tego nierealnego sytemu nie ma szans. Wchodziło na rynek nowe pokolenie robotników, oni widzieli jak wygląda świat, jeździli już na "saksy", nie można było odgrodził ich namiastką „aluminiowej kurtyny" od tamtego świata, który był na wyciągnięcie ręki. Wiedząc o tym „Solidarność" nie wykorzystała swojej szansy, nie uderzyła mocniej w bęben. Wyciszano bunt, stawiając na szali zamiast miecza sprawiedliwości worek szeleszczących banknotów. I na to, a nie na „wolność o demokrację" nabrali się Polacy. To tak naprawdę społeczna diagnoza tamtych czasów, zbiorowy obraz Polski i Polaków.

Książka wciąga od samego początku, każdy z rozmówców wprowadza do szkicowanego obrazu, coraz to nowe szczegóły, tak, iż fresk staje się powoli wielkim zbiorowym malowidłem; kolory gęścieją, faktura staje się chropowata i nierówna, przybywa szarości i czerni, tak jak czasy, w których to się działo, a gdzieś tam w głębi jarzy się cień nadziei...bo historia kołem się toczy.

sobota, 6 sierpnia 2016

Miasto swoje po losie artystów poznasz?

To hasło przypomniało mi się po kilku rozmowach z wrocławskimi artystami! Tak gadaliśmy o życiu i nagle z tych wszystkich rozmów wyłonił mi się obraz: literata, fotografa, performera, dziennikarza -którzy tworząc żyją na granicy ubóstwa. Średni ich dochód miesięczny nie przekracza 1 tys złotych. I to wszystko ma miejsce w mieście pretendującym do tytułu - wzorcowego miasta kultury, ośrodka artystycznego, za marką którego stali Jerzy Grotowski, Henryk Tomaszewski, Kazimierz Braun, Helmut Kajzar, Ludwik Flaszen,  z pisarzy Tymoteusz Karpowicz,Tadeusz Różewicz, Urszula Kozioł, Jacek Łukasiewicz, Kornel Filipowicz, Wiesław Kielar, Józef Łoziński, Janusz Styczeń, Marianna Bocian, tekściarze i felietoniści: Andrzej Waligórski, Ewa Szumańska, Jan Kaczmarek,  i wielu innych.

Co się stało z miastem kultury, czemu miejscowi, rodzimi artyści klepią tu biedę, a stwarza się rezydencje i stypendia dla obcych i obcokrajowców, którzy nic tak naprawdę nie wnoszą do skali wartości tego miejsca! Podobnych pytań rodzi się o wiele więcej!


                                                      Grotowski, Cynkutis, Flaszen
                                                   

                                                           Tymoteusz Karpowicz
Dlaczego miasto książki i księgarni zostało ogołocone z tego typu placówek. Dlaczego poznikały dzielnicowe księgarenki (ostała się bodaj jedna na Sępolnie, druga na Kozanowie). Dlaczego władze miasta, Rada Miejska przy obojętności Komisji Kultury likwiduje stare miejsca po księgarniach: naukowej przy Kuźniczej, medycznej przy Curie-Skłodowskiej (tą zamknięto w czerwcu), "Eurece" (sprzedaż odzieży używanej), Warszawskiego Domu Książki w Rynku (teraz knajpa podobno z książkami  Speakeasy)
                                                          

              Budynek przy Kuźniczej, po byłej księgarni naukowej im.M.Kopernika


                            Budynek po księgarni Eureka", teraz "ciuchlandia"

Ucichła sprawa z 300 m. lokalem pod przejściem podziemnym na Świdnickiej. Prezydent zadeklarował, iż zamiast galerii będzie tam księgarnia artystyczna? Jakoś media nic na ten temat nie piszą. A czy zająknęły się informacją o kolejnej likwidacji księgarni medycznej przy Curie-Skłodowskiej?

                                       Księgarnia "medyczna" zlikwidowana - czerwiec 2016
                                             
Likwiduje się też filie bibliotek miejskich


Zgodnie z uchwałą przyjętą w czwartek na sesji rady miejskiej do likwidacji pójdzie 28 procent filii MBP, czyli 14 z 50 filii.
- Zaletą dotychczasowej sieci bibliotek we Wrocławiu była ich bliskość, a więc duża dostępność dla mieszkańców. W tej chwili miasto likwiduje te podstawowe placówki kulturalne na wielu, również peryferyjnych, osiedlach naszego miasta. Miejsce 14 likwidowanych bibliotek mają zająć dwie nowe. Czy jednak starsi mieszkańcy naszego miasta dojdą z placu Staszica, gdzie likwiduje się bibliotekę, do Hali Grafit, gdzie mieści się nowe centrum biblioteczne? A co mają powiedzieć mieszkańcy osiedli jeszcze bardziej oddalonych od nowych  centrów bibliotecznych naszego miasta? - mówi nam Krzysztof Szczerba, radny, który nie zgadza się z uchwałą likwidującą biblioteki.
Uchwała zakłada likwidację bibliotek na następujących ulicach:
       Jerzmanowska,
  • Krynicka,
  • Łódzka,
  • Ciepła,
  • Majakowskiego,
  • Kowalska,
  • Przedwiośnie,
  • Wittiga,
  • Zatorska,
  • Zielińskiego.
W uchwale wymieniono również cztery filie na Nadodrzu i Ołbinie, które już zostały przeniesione do Hali Grafit.
Cały tekst na stronie: http://wroclaw.doba.pl/artykul/wroclaw-likwiduje-biblioteki-zobacz-ktore-filie-zamkna-/3798/0

Dlaczego artyści tego miasta umierają i chorują w samotności? 



Żadne władze kulturalne ani administracyjne nie zainteresowały się losem zmarłej niedawno poetki Salomei Kapuścińskiej, nikt oprócz pielęgniarki i Uli Benki nie zagląda do Janusza Stycznia, nikt nie interesował się losem i chorobą Ernesta Dyczka, mógłbym wymieniać jeszcze sporo nazwisk!



Co za to mamy! Zbiedronkowane, ożabkowane i ofreshowane centrum miasta, ponad 550 lokali gastronomicznych - tak jak w każdym skolonizowanym mieście. Goście z Anglii, Niemczech, Hiszpanii, Włoszech itp. którzy przyjeżdżają tu odreagować po ciężkiej pracy! Słychać i widać ich z daleka!

Wrocław do końca lat osiemdziesiątych był niekwestionowanym liderem wśród miast z  dostępnymi na kieszeń mieszkańców imprezami jak Przegląd Piosenki Aktorskiej, Wratislavia Cantans, Przegląd  Współczesnych Sztuk Teatralnych, Ogólnopolski Przegląd Teatrów Jednego Aktora, Festiwal Teatru Otwartego, Jazz nad Odrą, Biennale Grafiki. Doszły nowe, ale według mnie nie mają takiej cenowej dostępności i takiego formatu! Zlikwidowano darmowy  festiwal Non-Stop.
Władze miasta wybrały formułę: "Sztuka i Kultura dla wybranych".
W tej masie nowych imprez jest kilka na wysokim poziomie, dobrze rozreklamowanych: Międzynarodowy Festiwal Kryminału i Opowiadania, Miesiąc Spotkań Autorskich, ale reklama ich i dostępność pozostawiają wiele do życzenia

Miasto kompletnie nie oferuje nic dla seniorów, oprócz Uniwersytetu III Wieku, paru imprez w domach kultur,  nie mają dla emerytów ciekawej taniej oferty! Owszem 1 czerwca ruszył Dom Pokoleń – Dzienny Dom Pobytu Seniora.  Jest to impreza płatna Biorę dane ze strony:
Za pobyt w wybrany stały dzień tygodnia od 8.00 – 16.00  (np. w każdy poniedziałek)  opłata za cztery pobyty w miesiącu wynosi 240 zł wraz z obiadem.
Dowolnie wybrany dzień miesiąca – pobyt na 4 godziny – kosztuje 48 zł z obiadem.
Pytam:  na jaką to emerycką kieszeń? Może to dla byłych esbeków i ich rodzin?
Mojej teściowej po opłaceniu haraczy czytaj opłat na rzecz miasta zostaje 280 zł z emerytury? Innym jak wiem jeszcze mniej!


          Wracam do meritum. Miasto Wrocław jako ośrodek kultury, zaliczane do świetnie rozwijających się metropolii jedno ma dobre: piar i reklamę! W tym faktycznie od lat brylujemy. Poza tym jesteśmy kolekcjonerami tytułów: Europejskiej Stolicy Kultury i Światowej Stolicy Książki UNESCO.
W mieście, gdzie zlikwidowano w ciągu ostatnich czterech lat prezydentury Rafała D. ponad 15 księgarni (powstało 5 nowych), gdzie "wygasza się miejsca pamięci" - słynna akcja rewitalizacji "100 kamienic" zastąpiona  mini akcją "10 kamienic". Wyburza się kamienice, a plac sprzedaje developerowi, który stawia tam koszmarne plomby. I tym sposobem "rozwija się Wrocław"
Nie mówię już o chodnikach i ulicach, bo to jest znane wszystkim przyjeżdżającym do Wrocławia jako "wrocławska chodnikowa pięta Achillesowa". Ulice pl. Muzealny, Gajowicka przy koszarach pamiętają jeszcze lata późnego Gomułki świadczą o tym choćby zachowane tory tramwajowe.
Ktoś powie: znowu kolejny malkontent, narzekacz! Wszak posuwamy się do przodu, krok po kroku...
Ale powiedzcie, czy ktoś konsultuje z nami decyzje podejmowane przez Radę Miejską i Radę Prezydencką. A wiem, jest ten "ochłap" dla ludu: Budżet Obywatelski. Oki. Ale to kropla w morzu potrzeb tej aglomeracji.
Gdzie w każdej dzielnicy  boiska koszykówki dla młodzieży?  Gdzie świetlice środowiskowe? Gdzie dzielnicowe Domy Kultury, Kluby Seniora?

Kornel Filipowicz

 Miała być ulica literatów w Przejściu Garncarskim, powstał Dom Literatury, jest tam księgarnia miejska "Tajne komplety", miały być tablice pamiątkowe poświęcone wrocławskim twórcom?

Wracam do artystów! Wzorcowe miasto kultury już dawno rozpoznałoby skalę potrzeb socjalnych miejscowego środowiska artystycznego. Wydział Kultury już dawno powinien powołać pod swoją jurysdykcją taki mini-wydział: dwie osoby góra. One powinny monitorować poszczególne związki twórcze i mieć pogląd na skalę ich potrzeb: stypendialnych, socjalnych itp. Bo to oni tworzą tkankę duchową każdego miasta.

Biedna Argentyna wprowadziła w Buenos Aires w 2010 program "w ramach którego wypłacane są pisarzom w podeszłym wieku emerytury literackie, mające wspomóc ich niewielkie dochody. Od momentu uchwalenia z możliwości takiej skorzystało już ponad 80 pisarzy"
Wymogi, jakie trzeba spełnić, aby otrzymać emeryturę są dość surowe. Pisarz musi mieć ukończone 60 lat i co najmniej pięć książek wydanych przez znane wydawnictwa (samopublikowane książki nie są brane pod uwagę). Program nie obejmuje autorów książek specjalistycznych z takich dziedzin, jak medycyna czy prawo, a jedynie twórców fikcji, poezji, esejów literackich i dramatów.

 
Czy to takie drogie żeby zaimplementować taki program dla Wrocławia. Wszak to powód do kolejnego tytułu: "Miasto Przyjazne Artystom". I to nie chodzi tylko o kwestie finansowe. Przede wszystkim o prestiż miasta i jego twórców, którzy jak nikt inny przyczyniają się do jego sławy i reklamy. To tworzy dodatkowe pasmo duchowe dorobku artystycznego tego miasta. Myślę, że uruchomienie takiego programu ściągnęłoby tu przy okazji wielu twórców. Decyzja pozostaje po stronie władz, ale pytanie brzmi,  czy my mamy jakiekolwiek władze dbające o nas mieszkańców, a nie tylko o własny wizerunek? Czy te "piętnaście minut" zaoferowane mieszkańcom przez Prezydenta Dutkiewicza to wszystko na co stać Europejską i Światową Stolicę Kultury i Książki?

                                        Zdjęcie z wernisażu Malarze patrzą na Wrocław"

Czy miasto patrzy na malarzy, na literatów, fotografików, aktorów, dziennikarzy - jak żyją, jak można im pomóc?Czy ktoś zaprosił ich na rozmowę?