sobota, 18 stycznia 2014

Wyjazd do Wilna i powstanie Biura Handlowego Import&Export

Żeby ratować sytuację, a przede wszystkim konsygnację i księgarnię wykorzystując znajomości Tadeusza J. udaliśmy się z wizytą do Wilna na Litwę. Był tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci rok. Jechaliśmy z Wrocławia przez Warszawę, Brześć do Wilna. Pociąg "ruski" z Legnicy (poza polskimi granicami,w Brześciu podstawiany na szersze tory przypominał klimaty z filmów Barei. Przemytnicy, drobni handlarze, wszędzie poupychany towar; głównie papierosy i wódka, jechali na Białoruś i na Litwę. Był bodaj początek grudnia.
Na początku wagonu, w korytarzu stał samowar, prawdziwy z oficerskim butem na kominku. Obsługiwała go rosyjska konduktorka; taka "balszaja dziewoczka" kole trzydziestki. Wy wódeczku napijus? - spytała.
"Da, prawilno" - odpowiedzieliśmy hurem. Koleżanka Nataszka sprawnie wyjęła zza "Stolichnyą" i podała nam, a my jej "Marlboro" i "Camele". Było cacy.




                                            
W Brześciu przestawiali nas na szeroki rozstaw kół i obowiązkowo kontrola. Białorusini w "kaszkietach" z drewnianymi szufladkami na dokumenty przechodzili z wagonu do wagonu. U nas wesoło, oj nie spodobało się "oficjerowi" - zabrał nasze paszporty. Tadeusz zmartwił się, my z Majkiem nie (jeszcze obaj byliśmy w dobrej komitywie). Kazał nam zrobić "ściepę" na kamandira". Wszędzie pozrywano metalowe podłogi. wdarł się chłód, śnieg i widzieliśmy bebechy pociągu. Wcześniej handlarze poprosili nas abyśmy wzięli od nich część papierosów. My mieliśmy tylko bagaże osobiste. No wiecie, młodzi "biznesmeny" jak powtarzała Nataszka waląc z gwinta "Stolichnyą" ( a łeb miała, oj, prawie jak koń).
W końcu Tadeusz wrócił z naszymi paszportami, mówiąc, że mieliśmy nadzwyczajne szczęście, bo "kamandir" jak nic chciał nas wysadzić w Brześciu. A wtedy, oj pomorek" nawet nie pomoże. Oprócz fajek wziął "100 rubli".



W końcu pociąg ruszył, przespaliśmy prawie resztę trasy do Wilna. W końcu nad ranem wtoczyliśmy się na wileński dworzec. Wygląd miał, jaby było zaraz po drugiej wojnie światowej. Przed dworcem ruskie Wołgi, prawie wszystkie stare, pachnące przepoconą ceratą. No ale nie ma innej rady. Kuzyn Tadeusza nie mógł po nas przyjechać, więc do hotelu "Sport" wzięliśmy tą najczarniejszą z "Wołg".
- A Panowie Paliaki! Witaju w Wilnie. A pewnie do serca Piłsudskogo pielgrzymujetie"
- Da, charaszo" - przytaknęliśmy zgodnie, nie chcą mówić, iż przejechaliśmy w biznesach, aby nie wzbudzać zbędnego zainteresowania.


                                            Dworzec Wieleński - po remoncie


Hotel "Sportowy" był nowym obiektem położonym na wzgórzu, z bardzo ładnym widokiem. Dostaliśmy pokoje i marzyliśmy tylko o jakim jedzonku i kawie. W końcu dotarliśmy do stołówki. Wzięliśmy tace, samoobsługa i stanęliśmy w kolejce z jakimiś Szwedami czy Norwegami? W metalowych pojemnikach nie było dużego wyboru. W Wilnie brak był wtedy ziemniaków, więc zdani byliśmy tylko na bliny i pielmieny. Zainteresowały nas dwa emaliowane wiadra stojące obok siebie. Wszyscy sięgali do nich, to my też nie gorsi. W jednym były "ogurczuki", a w drugim dziwny napój. Ale pić nam się chciało więc nikt z nas nie zastanawiał się "czto eto"? Siedliśmy do stołu. No to za pomyślność zaintonował toast Tadeusz
- Za pomyślność - powtórzyliśmy za Majkiem.
Podniosłem kubek i pociągnąłem spory łyk.
Nagle poczerwieniałem, Tadeusz chyba domyślał się, co to było...i zakrztusiłem się...czystym samogonem.
Bez ogurczika byłoby po mnie!

No to pierwsze koty za płoty. Przyjechał kuzyn Tadeusza i zaprosił nas na Stare Miasto do restauracji "Sinasis Rausis" mieszczącą się w zabytkowej piwnicy. Jedzenie pychota, trzy półmiski wędlin, serów, przystawek. Potem dobre winko i tamtejsze piwo.Zapłaciliśmy za ten obiad jak mnie pamięć nie myli jakieś 3 tys rubli. To półtora ówczesnej pensji na Litwie!.

                                                       Cerkiew św. Ducha w Wilnie


Następnego dnia trafiliśmy w wileńskiej cerkwi pod wezwaniem Świętego Ducha na obrządek zaślubin. Zwiedziliśmy też przy okazji mumie świętych.



    
                                      Zmumifikowane ciała trzech św.: Jana, Eustachego i Olgierda
                       
W środku w szklanym relikwiarzu pod  zieloną sukmaną spoczywały zmumifikowane ciała  trzech świętych męczenników: Jana, Eustachego i Olgierda. Kiedyś podobno były one częściowe odsłonięte. Wierni, wierzący w ich uzdrawiającą moc dotykali stóp, a nawet je całowali.


                                                               Ulica wieleńska


Ostra Brama mistycznie piękna. Następnego dnia wyprawa na Rossę, potem "Bernardyński" i spacer po starym mieście. Wejście na górę "Trzykrzyską" i sobotni wieczór w restauracji, gdzie chciano nam pokazać jak się bawią Litwini. A bawią się tradycyjnie. Przy wejściu wręczali krawaty, na dole orkiestra, na górze sala z okrągłymi stołami. Zaraz kelner wniósł ogromny metalowy półmisek mięs i wędlin. Zamówiliśmy wino, wódkę, herbatę i kawę. Był z nami jeszcze jeden Litwin, z którym mieliśmy handlować jak się później okazało celulozą. Goście w garniturach, kobiety w sukniach balowych, pełny szpan.


                                                               Widok na Ostrą Bramę

Gdy chcieliśmy już objedzeni, opici wychodzić, nagle skądś pojawił się drugi półmisek z podobnym asortymentem. Kelner zniknął...Kuzyn Tadeusza poszedł z reklamacjami...oj było ciężko, kelnerzy i szef sali patrzyli na nas tak jakby chcieli nas obić! Ale jakoś się udało. Potem okazało się, że to stały numer kelnerów wobec "obcych".



Potem wizyta w Katedrze i placu Katedralnym, przejście parkiem na Wilję. To byłoby dla mojej śp. mamy niesamowite wspomnienie.

Najlepsza była wizyta w "mordowni", koło wzgórza "Trzyksyskiego" - knajpa, gdzie spotykali się byli "Afgańczycy". Kolejka ludzi, przy kontuarze. Bez przerwy podchodzili doń jacyś  "wypasieni" goście, którzy wypychali z kolejki bogu winnych delikwentów. Nagle wyrósł przed nami wytatułowany,  nasterydowany gość w moro. Chwycił gostka przed nami i po prostu rzucił nim o podłogę, jak workiem kartofli...przeszły mnie ciarki, ale nasz gospodarza, skinieniem ręki dał do zrozumienia: "Wsio spokojno". Takie tu obyczaje...
potem ten sam gość siedział z nami przy stole i pokazywał swoje afgańskie rany i tatuaże. 
Przypomniała mi się opowieść Jagi Halickiej i śp, Janusza, z ich pobytu w Moskwie, a szczególnie z kolejki przed "Mauzoleum Lenina". Stała tam długa, kolejka i obok "wielikij czeławiek" w kosmatej czapie i futrze. Łypał na każdego okiem i gy wyczuł "Rodaka" to wyrywał go z kolejki i kopniakiem posyłał na koniec. Wszak "tawariszci turysty" "bez oczeriedi" (bez kolejki). Jak wyczuwał "swojaka" to tylko on wiedział...



                                              Zamek w Trokach zimą - okres późniejszy

Następnego dnia pojechaliśmy na wycieczkę do zamku w Trokach, Wołgą, tym razem nie czarną, ale za to na tylnim siedzeniu sterczały sprężyny, na których podskakiwaliśmy jak kukiełki. Nagle stanęliśmy;skończyła się benzyna.
- Tawariszczi spakojno - wsio w pariadkie, mału chwileczku, powiedział taksiarz.
Wysiadł i czekał na sąsiednim pasie na jakieś auto. Po kwadransie podjechał "Kamaz" czy "Ził". Pogadał z gościem, pokazał nas palcem. Ten się zatrzymał, podjechaliśmy pod jego bak. Taksiarz wyciągnął rurkę i wciągając powietrze, wypluł odrobinę benzyny i skierował wąż do swego baku. I pojechaliśmy dalej.

Dopiero co zaczęto renowację zamku w Trokach, wszędzie świeże mury, zapach cegieł. Nie wszędzie można było wejść.                                   
                                                               
Spacer i msza pod Ostrą Bramą. Następnego dnia, kolejna tym razem dłuższa wizyta na Rossie. Znalazłem groby Kejzików, Nagórskich, Kosmowskich, a także prof. Uziębły, który odkrył groby królewskie pod Katedrą Wieleńską, a część z jego splendoru "ukradł"" mu nasz prof. Lorenz. Potem wizyta na Uniwersytecie Wileńskim i księgarni naukowej.
                                                                       

                                             Zabytkowa brama biblioteki uniw. we Wilnie



Wyjazd z Wilna był ciężki dla mnie, bo jeszcze wcześniej pojechaliśmy na Pohulankę i Górkę Buffałową, gdzie moja rodzina miała swoją siedzibę. Byliśmy z wizytą w polskim domu, koleżanki Tadeusza. Skromnie, ale schludnie, brak kanalizacji, woda w wiadrze.
                                                                      
                                                             Górka Buffałowa
                                                                               
Po przyjeździe jakieś dwa miesiące później dowiedziałem się, że Majek z Renią powołali do życia nowy twór (beze mnie) Biuro Handlowe Import-Export. Nawet nie wiedziałem, że dogadali się w sprawie celulozy. Wieźliśmy z Wilna sporą próbkę papieru nawiniętą na gruby kartonowy krąg...ale próby testowe m.in. w drukarni "Przeglądu Sportowego wypadły marnie; papier rwał się, był nierówny..

                                                          
                                           Spojrzenie na  rzekę Wilję z Antokolu


Od tamtej wizyty nasze drogi powoli zaczęły się rozchodzić. Widziałem już, że Renia i Majek prą na dużą kasę i będzie to parcie bezwzględne, po trupach...Arhatu i Pamila....



3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogólnie Litwa jest ładnym krajem i warto ją odwiedzić, tym bardziej że można ją zobaczyć całą w dosłownie kilka dni. Ostatnio jak tam wyjeżdżałem to również zaopatrzyłem się w ubezpieczenie na wakacje https://kioskpolis.pl/ubezpieczenia-na-wakacje/ ponieważ lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik jak tam jestem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jednak na takie wyjazdy preferuje samochód. Jakoś wygodniej i bezpieczniej mam wrażenie. Tylko o OC muszę pamiętać, swoje znalazłam tutaj - https://ubezpieczamy-auto.pl/

    OdpowiedzUsuń