Nie chciałem doprowadzić do tego, żeby księgarnia straciła markę i klientów dlatego w 1997 roku, po niespełna półtora roku spokojnej egzystencji podjąłem rozmowy z właścicielką lokalu, który i tak wiedziała, że mam kłopoty przez Majków na temat zmiany najemcy. To nie takie proste jak myślicie; trzeba zrobić spis książek, które nowa spółka przejmie, wycenić meble, płyty i inne rzeczy znajdujące się na stanie księgarni.
W końcu po wielu perturbacjach, zakulisowych rozmowach, właścicielka lokalu p. Lucyna K. zdecydowała się podpisać umowę najmu z moim byłym kierownikiem p. Tadeuszem B., którego wspólnikiem został Jerzy .W.
Ten sam lokal: od "Arhatu", "9 muz" po "Sferę"
Zacząłem pracować u nich jako księgarz, z dodatkową opcją - wyjazdami do hurtowni i wydawców w celach handlowych. Spisaliśmy książki, które Tadeusz i Jerzy przejęli ode mnie; pieniądze z ich sprzedaży były przeznaczone na spłatę ZUS i US. Na moje nieszczęście po kilku miesiącach przemianowania księgarni z "Arhatu" na "9 muz" została ona okradziona. Przez okno na zapleczu wycięte "gumówką" ktoś szczupły wszedł do księgarni i wyniesiono płyty CD oraz próbowano rozpruć elektroniczne kasy. Albo ich ktoś spłoszył, albo po prostu odpuścili sobie.
Próbowałem wysondować tutejszą szemraną menelarnię i tzw. "margines" przesiadujący w barze "Jolka", ale bez rezultatu. A pro po tutejszego wiejsko-miejskiego proletariatu, to stanowił on typowy przekrój społeczeństwa po transformacji- od pseudo socjalizmu do pseudo kapitalizmu. Różnej maści alkoholicy; od "Tańczącego z wiadrami",taką ksywę otrzymał były szewc, który dyżurował z wiadrem przed samochodami na parkingu, drobnych złodziei, po twardą recydywę. Bar "Jolka" spadł im jak gwiazdka z nieba. To był ich światek i świat cały. Byliśmy na stopie tolerancji i nieszkodzenia sobie. Ja im fajki i jakieś grosze, oni w miarę tolerancyjne traktowanie nas, naszych pracowników i księgarni.
Wydanie II
Żeby jakoś związać koniec z końcem reaktywowałem "Rękodzielnię Arhat". Rozpocząłem od wznowienia "Lao tsy" w tłumaczeniu poetyckim śp. Michała Fostowicza, potem przyszedł czas na Blake "Małżeństwo Nieba i Piekła" w tłum. Gwizdo Zlatkesa, Czuang - tsy "Słowa bez słów", a nawet ściągi, nowelki Kafki "Dociekania psa i "List do ojca" w tłum. Lecha Czyżewskiego. Niestety częste bankructwa hurtowni stawiały tą moją działalność pod dużym znakiem zapytania. Po jakimś czasie zgłosił się do mnie Jan K. który był wpierw w Arhacie, potem w "9 Muzach" częstym gościem i zaproponował mi współpracę wydawniczą z jego wydawnictwem "Pracownią Borgis". Mieliśmy wydawać literaturę szeroko pojętego rozwoju duchowego, w tym dzieła "Różokrzyżowców".
Pracowałem w księgarni, po południu szedłem do Jana K. w sprawie planów wydawniczych. W międzyczasie wyjazdy do Legnicy do dzieci lub przyjazd z nimi do Wrocławia. Plus wyjazdy do Warszawy, Krakowa, Poznania, Łodzi powodowały, iż byłem niejednokrotnie przez siedem dni w pracy, włączając w to trasy wyjazdowe. Nie zawsze umiałem wywiązać się z moich wydawniczych obowiązków na czas, co doprowadzało Jana K. do białej gorączki i częstych miedzy nami scysji. Jan K. prowadził oprócz tego firmę budowlaną i z tego co pamiętam miał wszystko pozapinane na ostatni guzik.
Ja niestety nie. Komornicy, poborcy skarbowi nachodzili mnie jakby zgodnie z jakimś harmonogramem. Plus alimenty i spotkania z moimi synami, z którymi chciałem mieć jak najczęstszy kontakt, przekazać im jak najwięcej swojej wiedzy, zwiedzić Polskę. To razem tworzyło niesamowicie szybki wir następujących po sobie zdarzeń, rzeczy i działań. Często odsypiałem to w aucie, w podróży, w pociągach. Ziściła się moja karma - urodzony w pociągu - skazany byłem na podróżowanie, jeżdżenie i przemieszczanie się po kraju. To była zwariowana wirówka najdziwniejszego Biura Podróży jakie poznałem. Moje wyjazdy do Frankfurtu, Wilna z Majkiem dopełniały ten turystyczny prospekt.
Po niespełna dwóch latach Tadeusz B. wpadł w takie długi: hurtownie, dostawcy, urzędy skarbowe no i ZUS, iż musiał "zdać" lokal kolejnemu najemcy. Trwały przy tym niesamowite przepychanki. Atakowali hurtownicy (między innymi Sartorius, Kwadro), były wspólnik Tadeusza B., że w końcu p. Lucyna K. zdecydowała się podpisać umowę najmu z Krzysztofem L. Byłem ponownie kierownikiem własnej księgarni, tym razem zmieniła ona nazwę na "Sfera".
Przeżyłem dziwne déjà vu, wracając jakby do początków mojej idei księgarni naukowo-literackiej. Zaczęliśmy od remontu: malowanie i wstawieniu do kilku działów nowych mebli. Poszerzono ofertę o książki techniczne, medycynę, informatykę, podręczniki.
W międzyczasie wracając na łono własnej twórczości opublikowałem w 1999 roku tom poetycki właśnie pod pt. Déjà vu". Te uczucie od tamtego czasu zaczęło mi towarzyszyć jak "mój Anioł Stróż".
Ale o tym co było dalej w następnym odcinku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz