wtorek, 24 lutego 2015

Recenzja: „Moja ziemia obiecana", Ari Shavit

Ari Shavit emocjonalnie związany z Ziemią Obiecaną odsłania przed nami złożoną historię powstania pierwszego państwa Żydowskiego. Robi to w taki sposób, że nie odczuwamy tego jednoznacznie jako oskarżenia ani jako pochwały. Stara się jak archeolog odkrywać przed nami niewidoczne gołym okiem zawiłości historii Żydów w Palestynie.
Można spytać morza Martwego, porozmawiać z pustynią Negew, siąść na stoku doliny Charod i spróbować odczytać po śladach ruin wsi, miast i miasteczek, co siedemdziesiąt lat temu działo się na tych ziemiach, kiedy pierwsi syjonistyczni żydowscy osadnicy zaczęli kupować arabskie ziemie i przekształcać je w rolnicze kibuce. Kiedy eksperyment wzajemnego współżycia między rdzenną ludnością palestyńską i napływowym żywiołem żydowskim przemienił się z czasem w kolonialny konflikt między dwoma narodami.

Można sięgnąć w głąb ludzkiej pamięci, pierwszych budowniczych syjonistycznego żydowskiego państwa; rolników, mieszkańców kibuców, żołnierzy aby odtworzyć atmosferę i tamten czas pełen wiary w ziszczenie się wymarzonego, wyczekanego powrotu do Ziemi Obiecanej. Tylko jak tu pogodzić żydowską potrzebę chwili, ratowania Żydów rosyjskich, a potem niemieckich z tolerancją, prawami religii, przyjaźnią, pokojowym współżyciem? Jak pogodzić kreatywność pierwszych osadników z arabską nieufnością? Jak wytłumaczyć Palestyńczykom, że Żydzi potrzebują przestrzeni życiowej, że od tego uzależniony jest los całego narodu, jego ocalenie i otrząśnięcie się z filozofii wiecznego getta? Jak światli Żydzi mieli rozmawiać z arabskimi fellahami? Jakiego szukać języka i jakich szukać sposobów aby uznać, że Arabowie, to też naród?

Na te i setki innych pytań i wątpliwości natrafimy w tej arcyważnej książce Shavita, gdzie słuchamy opowieści o tym, jak mimo geniuszu Herzla, Ben Guriona projekt budowy żydowskiego państwa wymknął się spod kontroli. Duma z osiągnięć gospodarczych nie szła w parze z dumą z ciągłego spychania Arabów i Palestyńczyków z żyznych terenów w górzyste nieużytki. "My mieliśmy doliny i rzeki, oni okoliczne wzgórza" pisze Ari Shavit. Z czasem świeccy Żydzi skłócili się ze wszystkimi; z ultraortodoksami, z Żydami orientalnymi, z Afryki, z klasą średnią. Każda z fal nowej emigracji wniosła do nowego państwa swoje własne problemy. Ale nie było czasu aby je kompleksowo rozwiązywać. Ciągle trwał konflikt i wojna z państwami arabskimi i Palestyńczykami. Owszem zbudowano dla Nowych domy, mieszkania, stworzono miejsca pracy, ale nikt wówczas nie brał pod uwagę, że cały ten społeczny tygiel dojrzewa do rewolucji wewnętrznej.
Partia Pracy zwyciężała, wojsko rosło w siłę, powstał ośrodek atomowy z Dimonie. Wygrano wojny w 1938, 1948, 1967, skonsolidowano syjonizm jako obowiązującą filozofię, która potwierdziła pokładane w niej nadzieje. Izrael wydawał się niezwyciężony.

Ale dzielnice wielu miast postawione chaotycznie, stały się siedliskiem przemocy, miejscowa mafia korzystała z czasów wojny, klasa średnia obciążana podatkami na niepracujących ortodoksów, na religijne jesziwy powiedziała w końcu: dość. Upłynęło trochę czasu zanim wyszli na ulice, ale w końcu rządzące partie uświadomiły sobie, że Izrael lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych to dymiący wulkan. Młodzi nie chcieli ginąć na wojnie, prysła społeczna solidarność, prysł mit państwa opiekuńczego, wyparł ją agresywny wolny rynek. I znowu zadawano sobie pytania: Jak pogodzić żydowską innowacyjność, kreatywność z państwem kolonialnym, z żydowskim apartheidem, z wyparciem ze świadomości obecności w życiu Izraela żydowskich Arabów, podbitych Palestyńczyków? Jak scementować to pęknięcie, jak wlać siłę i nadzieję w młodych ludzi, którzy emigrowali do Europy: Paryża, Amsterdamu, Berlina, Londynu. Oni nie chcieli ginąć na froncie, pragnęli korzystać z życia i prosperity gospodarczej.

Po zabójstwie Icchaka Rabina nie było męża stanu, który wytyczyłby taką politykę, która raz na zawsze rozwiązałaby problem Palestyński. Budowa obozów po kolejnych Intifadach dla arabskich nastolatków, pozbawionych życiowych perspektyw dla wielu Żydów była traumatycznym doświadczeniem; psy, wieżyczki strażnicze, druty kolczaste, to aż nazbyt przypominało wypierany z pamięci Holocaust. Co będzie dalej, zadawali sobie pytanie studenccy działacze? Galopujące ceny żywności, mieszkań wyprowadziły na ulice czterysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Izraelska Wiosna 2011 roku uświadomiła klasie rządzącej, że dalej tą drogą iść się nie da.

Shaviit doprowadza swoją historię do roku dwa tysiące trzynastego. Zagrożenie ze strony ekstremistów islamskich, Arabskiej Wiosny Ludów, atomowego projektu irańskich ajatollahów, Państwa Islamskiego powoduje, że nawet dwudziestometrowy betonowy mur i Żelazna Kopuła nie dają gwarancji, iż żydowski naród przetrwa niczym niezatapialna wyspa pośród arabskiego żywiołu.
Zakup półtoramiliona hektarów żyznej ziemi w Patagonii czy próby wskrzeszenia ideii Nowej Jerozolimy w Europie Środkowej oznaczają, że partie rządzące Izraelem nie mają żadnej spójnej polityki ani pomysłu jak rozwiązać ten żydowsko-arabsko-palestyński węzeł gordyjski.

piątek, 13 lutego 2015

Recenzja: Emir Kusturica. „Gdzie ja jestem w tej historii?"

Bardzo wielu ludzi zastanawia się jak opowiedzieć swoje życie, jak zacząć; od pierwszych chwil czy od jakiegoś przełomowego momentu. Wypowiedzenia pierwszego słowa, zapamiętanego obrazu czy może pójścia do szkoły.
Emir Kusturica, którego książkę właśnie przeczytałem zaczął swoją autobiograficzną opowieść od lotu Gagarina w kosmos, który kongenialnie połączył się z jego pójściem pierwszy raz do szkoły. Szkoły, której nie lubił, nie wiedział jak się ma zmieścić w ławce ze swoimi wyobrażeniami, przemyśleniami czy pomysłami. Już za młodu bowiem prowadząc z dorosłymi mądre rozmowy, słuchając dziadka Hakiji i ojca  Murata czuł się bardziej dorosły od swoich rówieśników. Do momentu, kiedy zrobił swój pierwszy amatorski film pt. „Część prawdy" był w miarę normalnym chłopcem interesującym się modelarstwem, piłką nożną, koszykówką, piłką ręczną, słuchał Beatlesów, Rolling Stonesów, Toma Jonesa. Ale dość wcześnie połknął bakcyl kina i filmu. Tak jak wielu przed nim, tylko on naprawdę się nim zaraził!

W Sarajewie w kinie sali Domu Milicji oglądał „Titanica", „Dyktatora" Chaplina, filmy francuskie i amerykańskie. Tworzył w swojej wyobraźni różne historie, które później posłużyły mu za inspirację do jego filmów. Między innymi historia jego ojca będącego często w rozjazdach służbowych posłużył mu za kanwę filmu „Ojciec w podróży służbowej", który zdobył Złotą Plamę w Cannes w 1985 roku i nominację do Oskara.

Dużo jest w tej książce wspaniałej literatury, rozpoznawalny styl Kusturicy przypomina trochę Hrabala, a trochę Ota Pavla; wciąga nas w swoją nostalgiczną opowieść związaną z socjalistyczną Jugosławią Tity, gdzie w jednej chwili za kawał o nim można było wylądować w obozie na wyspie Goli Otok, a z drugiej służąc rządowi dochrapać się dwu i pół izbowego mieszkania albo talon na samochód marki Zastava. Świat Kusturicy jest całkowicie zbieżny z jego filmową narracją. Zaludniają go Cyganie, dziwne typy, jak dwumetrowy alkoholik Alija Pantoflarz, bezrobotny koszykarz Dvorin Popović grający cały dzień w karty czy filmowiec Šiba Krvavac. Dopiero, kiedy kręci swój pierwszy amatorski film i zaczyna studia na praskiej uczelni filmowej FAM-u jego życie nabiera tempa i innego koloru. Ojciec Murat na skutek politycznych zawirowań nie mogąc otrzymać dla syna stypendium uszczknął spory kęs z rodzinnego spadku odłożonego na czarną godzinę". Kiedy w końcu wyfrunął w z rodzicielskiego domu wraz z nim uleciały w powietrze jego filmowe historie krążąc nad jego głową niczym aureola. Złożone z przenikających się autobiograficznych narracji, historii które pisało życie: „Czas Cyganów", „Czarny kot, biały kot", aż po światowy sukces „Underground" stały się charakterystycznym wyróżnikiem jego filmowego rzemiosła. Ojciec chciał żeby został drugim De Sicą, matka mierzyła skromniej: na Boga i Josipa Broz Titę nie bądź tylko chuliganem.

W Pradze poznał wielu ciekawych ludzi, zawiązał przyjaźnie, poznał innych ludzi, którzy sącząc piwo umieli z humorem i dystansem znieść socjalistyczny sojusz Czechosłowacji ze Związkiem Radzieckim. 

Kiedy zasnął na „Amarcordzie" Felliniego stwierdził budząc się, że część tych scen weszła do jego głowy w czasie snu, a on potrafi wchodzić w różne rzeczy i historie i opowiadać je „od środka" jakby był zupełnie przeźroczysty. Związany pępowiną ze swoją Jugosławią, z historią Bałkanów, był świadkiem jej kawałkowania przez polityków, USA i NATO. Rozbito, skłócono ze sobą misternie związane, również własnymi przeciwieństwami bałkańskie narody. Kiedy wyjeżdżał do USA wykładać na Uniwersytecie Columbii sztukę filmową telewizja na żywo transmitowała rozpad Jugosławii. Od tego czasu jego życie to ciągły film w filmie, gdzie scenariusz pisano gdzieś w zaciszu gabinetów. Ludzka egzystencja poddana została wówczas na Bałkanach najgorszej z prób; nie sprostano jej; ludobójstwo w Srebrenicy, ostrzał Mostaru, oblężenie jego Sarajewa dopisywało dalszy ciąg „Undergroundu", a „Aleja Snajperów" mogła stanowić zupełnie osobny film. Matka Boska Bolesna płakała łzami zmieszanymi z osiemdziesięcioprocentową rakiją. W powietrzu unosił się ciężki zapach palonej taśmy filmowej, na której utrwalano amatorskimi kamerami cierpienia bombardowanej Serbii.

Ale Kusturica kręcił swoją „Arizona Dream", według mnie jeden z jego najbardziej poetyckich i wizyjnych filmów, w którym, by nie ulec szaleństwu tamtych dni opowiedział  tragikomiczną baśń o poszukiwaniu ładu, szczęścia i harmonii.  Jego filmy podbiły świat, stał się w swoim czasie kultowym reżyserem, którego nowe filmy należało obejrzeć tak jak „Wenus z Milo", „Akropol" czy „Monę Lisę". Stał się klasykiem. Jego plebejskość połączona z umiejętnością snucia ciekawych opowieści wyróżniała go z pośród europejskich tuzów sztuki filmowej. Jego kino jest rozpoznawalne, a bohaterowie jakby ciut podobni do tych z filmów Felliniego. Tyle że podzielił ich islam, prawosławie i katolicyzm - Trójca Nieświęta rodem z tych szalonych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to bombardowano nocą Belgrad pod pozorem szerzenia demokracji wśród nieeuropejskich Serbów, a kiedy głośno mówił o tym i pisał Peter Handtke wyklęto go i intelektualnie ekskomunikowano. W takiej oto wirówce nonsensu rosło oddziaływanie filmowego świata Kusturicy na nasze pokolenie. Ta książka jest reminescencją jego pracowitego życia i chociaż ma dopiero sześćdziesiąt jeden lat, to jego ścieżka życia ciągle mu te same od lat pytanie:
„Gdzie ja jestem w tej historii"? Ale na to pytanie musicie drodzy Państwo odpowiedzieć sobie sami.
 

środa, 11 lutego 2015

Dlaczego Polacy nie czytają?

Temat jest szeroki jak rzeka i pełen subtelnych meandrów niczym wpadające do Bałtyku rozlewisko Wisły! Bo o co tak naprawdę chodzi w tym czytaniu?  Każdy niby wie o co chodzi; o poznawanie ciekawych historii, o rozrywkę intelektualną, o wypełnienie wolnego czasu czymś pożytecznym, o wiedzę, o rozwijanie siebie i swojej osobowości itp.Ale z drugiej strony j3est to tak zrozumiałe, iż tak naprawdę nikt tego nie bierze pod uwagę, kierując się ślepym trafem list bestsellerów układanych za pomocą "kupowanych" przez Wydawców "topek" lub tym, co poleca Facebook-owa publiczność, znajomi, celebryci, blogerzy itp.

Ten brak rozeznania i ślepy traf wynika z braku swojej własnej "ścieżki lekturowej" czytelniczej, niewielu na nią wstępuje, bo uważa, że szkoda na nią czasu! Przecież ci co mają kasę, to większości chamy, buraki, kłamcy, ludzie sprzedajni;  bez kręgosłupa i charakter. Po co czytać, jak można zgłębiać tajniki forexu czy okolice Pudelka, gdzie tzw. ludzie sztuki wykładają się na "ladę", by sprzedać jak najszybciej i jak najwięcej siebie, bo konkurencja w tym segmencie handlu jest przeogromna. Bo kto chce pracować uczciwie, ten po prostu klepie biedę; motyw Judyma, prusowskiej "Kamizelki" odżył w tym naszym zwierzęcym kapitalizmie na nowo. Hybrydalne społeczeństwo zjadające same siebie, konsumujące swoje odbicie w lustrze, lustrujące jak ci po drugiej stronie "robią kasę" nie ma zamiaru sięgać np. po klasykę, bo to wygląda tak jakby cofali się do czasów rodzinnych pouczeń i połajanek, jak nie należy postępować, że są jednak jakieś wypracowane przed laty zasady? Zasady, a co to takiego, zadaje sobie pytanie młody dorastający Polak? Fakt miałem to kiedyś na fizyce, ale to był tylko test, który można wkuć na blachę czyli pamięć.

Wydano rok temu jak informuje  MKiDN ponad 119 mln na propagowanie czytelnictwa, po to by podnieść je o 2,5%, w chwili, kiedy w 2 tysiącach. szkół zlikwidowano biblioteki szkolne (dane MEN), a w wielu miejscowościach "scalono" biblioteki z Domami Kultury, a w we wszystkich dużych miastach likwiduje się księgarnie. Tu prym wiedzie Wrocław, gdzie w centrum tego Europejskiego Miasta Kultury królują Fresh-e, Żabki, Biedronki, Małpki Express, żeby jak twierdzi Ratusz "słoiki" pracujące tu jako tania siła najemna  miały się gdzie pożywić, po 12 godzinnej harówce. A może machiavelliczna polityka Rady Miejskiej kryje jakieś atomowe rozwiązanie? O którym nagle dowiemy się z okien Ratusza? Ale tak naprawdę od lat uprawia się taktykę ogłupiania lemingów; że to wymarzone miasto, dla każdego "słoika" z prowincji jest wiodącym ośrodkiem europejskiej kultury przez duże K. Że świetlane perspektywy czekają na każdego, kto zechce płacić tu podatki, pardon haracz na rzecz światowej polityki Jego Prezydenta. A co to ma wspólnego z czytaniem, powiesz mój czytelniku? Ano tyle, że zdobywanie wiedzy i samowiedzy w moich latach było kursem, który każdy nakreślał na swojej osobistej mapie rozwoju. Pomagało nam to np.  w posiadaniu własnego zdania i oceny tego zbiurokratyzowanego peudo socjalizmu. Byliśmy dojrzalsi. Owszem piliśmy Pepsi, paliliśmy Marlboro, ale nie za cenę  bierności czy poparcia dla systemu.

W latach siedemdziesiątych prześcigaliśmy się w wynajdywaniu najbardziej "zakręconych" lektur; od "Lesia" Chmielewskiej, prozę iberoamerykańską, literaturę czeską z wydawnictwa Śląsk, klasykę z PIW-u, po serię "+- nieskończoność", Cerama, Biografie Słynnych Ludzi itp.





A przecież była konkurencja: telewizja, z poniedziałkowym teatrem, Teatrem na Świecie, Starym Kinem, przeglądy filmowe światowego kina wg.  Jacka Fuksiewicza czy prof. Jackiewicza, było dobre kino, Dyskusyjny Kluby Filmowe, świetne sztuki teatralne itp. To była prawdziwa życiowa edukacja. Każdy wiedział mimo cenzury, że albo kolaboruje z "komuną" za talon na dużego Fiata, albo jest uczciwy wobec siebie, swoich bliskich i sąsiadów. Skurwysynów, zdrajców i karierowiczów omijano z daleka, eliminowano ich.
          A teraz młody koleś, który nawet nie umie się wysłowić, przeszkolony, pracując w jakieś tam windykacji, dzwoni do mnie i kamiennym głosem informuje mnie, że jak nie wpłacę czegoś tam, to będą mnie nękać nawet w nocy i proponuje, że jak spłacę, to mogę złożyć swoje CV i oni przyjmą mnie na kundla do swego stada ujadaczy! Nie ma w ogóle skrupułów, nie myśli, klepie formułki, bo nikt nigdy, ani jego rodzice, ani szkoła nie wzięły się za jego edukację! Owszem Oni  go wyszkolili do jakieś tam nieokreślonej roli: łapsa, rzeźnika, komornika, windykatora, bankstera, a On za to, że mu zapłacą jakieś psie pieniądze, będzie mnie, nas obszczekiwał, bo ktoś im powiedział, że człowiek to Nikt, to Zero, to Pesel, NIP, czasem data urodzenia.



Behawioralne wyhodowanie młodego pokolenia polega przede wszystkim na eliminowaniu edukacji, w tym czytania, logicznego myślenia, wyciągania samodzielnych wniosków! Liczy się zaliczenie, zdanie testu, pozycja szkoły w jakimś tam ogólnopolskim  czy  miejskim rankingu. Ale gdzie tu jest człowiek, ze swoją potrzebą wrażliwości, zdrowego indywidualizmu, ale nie takiego, które pcha te dzieciaki w odmęty zarozumialstwa, pychy, bo liczy się bezrefleksyjne "JA", Teraz, Moje, Muszę Mieć. Wpatrzeni w ekraniki komórek, smartfonów, śledzą ślepy wirtualny świat, który dyktuje im co mają robić, a nie odwrotnie!
Ba, ON ich wychowuje, kształtuje. Kolejna aplikacja zastępuje prawie ojca i matkę, jest często bardziej święta od całej rodziny! Bo komórka mi powiedziała, że ONA jest dla mnie, zrobiono ją z myślą o MNIE!

Jest jeszcze sprawa której mnie poruszyłem! Młodzi ludzie skupieni na sobie, przeżarci egoizmem, nie są ciekawi innych, ich historii, bo uważają, że ich życie jest lepsze. Że ich świat jest ciekawszy, niż te nudne
książkowe dyrdymały, stąd przyzwolenie, żeby literaturę pisaną przez celebrytów nazywać Literaturą przez duże L, chodzimy na spotkania, albo po autograf, albo by zrobić sobie z nimi selfie (widziałem to na krakowskich targach książki). Brak empatii, nakierowanie na siebie powoduje, iż coraz mniej młodych ludzi uczestniczy w spotkaniach Dyskusyjnych Klubów Książki. Wiem z autopsji; średnia wieku to jakieś 65 lat! Jeśli nie porusza mnie człowiek ze swoimi historiami, to jak mam interesować się napisaną przez niego książką?

A książka, ten stary przeżytek, gdzie ktoś próbuje mnie przekonać do swojego świata!? Jak ja mam Własny, zaaplikowany, przejęty z sieci! Tylko Mój, i On jest lepszy, bo nic ode mnie chce, nie oczekuje, nic mi nie każe! Muszę tylko wykupić do niego dostęp i  Jazda! A książki, są dla zgredów, starych zgredów, takich starych, że wyrzuca się Ich, jak starą aplikację, komórkę. A wyobraźnia? Jest wokół, w grach, w 3D, w filmikach itp. Wszystko zhomogenizowane, wykonane pod moją wirtualną świadomość. Co z tego, że  rozpracowali mnie, wiedzą co czuję, czego potrzebuję, czego będę za moment potrzebuję, ba nawet wyprzedzają mnie w tym, wiedzą, czego będę chciał za np. parę lat. Zajebiste prawda?! Rośnie nam wymóżdżona gadżetowa społeczność, której można będzie wmówić wszystko, co tylko komu ślina przyniesie na język.



A książki, fakt czasem trzeba je wziąć do ręki, coś tam przekartkować, przepisać, wykuć, ale tylko ten fragment od A do C. Tylko ten mały fragment, tak jak moje życie, jest małe w realu!
A  tam w tej sieci, to mam całą przestrzeń, wszystko jest moje, jak w tej "Sali samobójców". Dlatego nigdy nie będą się buntować czy  chcieć czegoś więcej oprócz kasy! Bo wszystko już mają w tej swojej stechnicyzowanej rodzinie! Dbają o nią, dostarcza im codziennie nowych smartfonowych lektur, nowych obrazkowych emocji!
Umarł duch, niech żyje materia!
Czy potrzeba czegoś więcej, by trzymać na smyczy młodych i tytułować ich lemingami?