Temat jest szeroki jak rzeka i pełen subtelnych meandrów niczym wpadające do Bałtyku rozlewisko Wisły! Bo o co tak naprawdę chodzi w tym czytaniu? Każdy niby wie o co chodzi; o poznawanie ciekawych historii, o rozrywkę intelektualną, o wypełnienie wolnego czasu czymś pożytecznym, o wiedzę, o rozwijanie siebie i swojej osobowości itp.Ale z drugiej strony j3est to tak zrozumiałe, iż tak naprawdę nikt tego nie bierze pod uwagę, kierując się ślepym trafem list bestsellerów układanych za pomocą "kupowanych" przez Wydawców "topek" lub tym, co poleca Facebook-owa publiczność, znajomi, celebryci, blogerzy itp.
Ten brak rozeznania i ślepy traf wynika z braku swojej własnej "ścieżki lekturowej" czytelniczej, niewielu na nią wstępuje, bo uważa, że szkoda na nią czasu! Przecież ci co mają kasę, to większości chamy, buraki, kłamcy, ludzie sprzedajni; bez kręgosłupa i charakter. Po co czytać, jak można zgłębiać tajniki forexu czy okolice Pudelka, gdzie tzw. ludzie sztuki wykładają się na "ladę", by sprzedać jak najszybciej i jak najwięcej siebie, bo konkurencja w tym segmencie handlu jest przeogromna. Bo kto chce pracować uczciwie, ten po prostu klepie biedę; motyw Judyma, prusowskiej "Kamizelki" odżył w tym naszym zwierzęcym kapitalizmie na nowo. Hybrydalne społeczeństwo zjadające same siebie, konsumujące swoje odbicie w lustrze, lustrujące jak ci po drugiej stronie "robią kasę" nie ma zamiaru sięgać np. po klasykę, bo to wygląda tak jakby cofali się do czasów rodzinnych pouczeń i połajanek, jak nie należy postępować, że są jednak jakieś wypracowane przed laty zasady? Zasady, a co to takiego, zadaje sobie pytanie młody dorastający Polak? Fakt miałem to kiedyś na fizyce, ale to był tylko test, który można wkuć na blachę czyli pamięć.
Wydano rok temu jak informuje MKiDN ponad 119 mln na propagowanie czytelnictwa, po to by podnieść je o 2,5%, w chwili, kiedy w 2 tysiącach. szkół zlikwidowano biblioteki szkolne (dane MEN), a w wielu miejscowościach "scalono" biblioteki z Domami Kultury, a w we wszystkich dużych miastach likwiduje się księgarnie. Tu prym wiedzie Wrocław, gdzie w centrum tego Europejskiego Miasta Kultury królują Fresh-e, Żabki, Biedronki, Małpki Express, żeby jak twierdzi Ratusz "słoiki" pracujące tu jako tania siła najemna miały się gdzie pożywić, po 12 godzinnej harówce. A może machiavelliczna polityka Rady Miejskiej kryje jakieś atomowe rozwiązanie? O którym nagle dowiemy się z okien Ratusza? Ale tak naprawdę od lat uprawia się taktykę ogłupiania lemingów; że to wymarzone miasto, dla każdego "słoika" z prowincji jest wiodącym ośrodkiem europejskiej kultury przez duże K. Że świetlane perspektywy czekają na każdego, kto zechce płacić tu podatki, pardon haracz na rzecz światowej polityki Jego Prezydenta. A co to ma wspólnego z czytaniem, powiesz mój czytelniku? Ano tyle, że zdobywanie wiedzy i samowiedzy w moich latach było kursem, który każdy nakreślał na swojej osobistej mapie rozwoju. Pomagało nam to np. w posiadaniu własnego zdania i oceny tego zbiurokratyzowanego peudo socjalizmu. Byliśmy dojrzalsi. Owszem piliśmy Pepsi, paliliśmy Marlboro, ale nie za cenę bierności czy poparcia dla systemu.
W latach siedemdziesiątych prześcigaliśmy się w wynajdywaniu najbardziej "zakręconych" lektur; od "Lesia" Chmielewskiej, prozę iberoamerykańską, literaturę czeską z wydawnictwa Śląsk, klasykę z PIW-u, po serię "+- nieskończoność", Cerama, Biografie Słynnych Ludzi itp.
A przecież była konkurencja: telewizja, z poniedziałkowym teatrem, Teatrem na Świecie, Starym Kinem, przeglądy filmowe światowego kina wg. Jacka Fuksiewicza czy prof. Jackiewicza, było dobre kino, Dyskusyjny Kluby Filmowe, świetne sztuki teatralne itp. To była prawdziwa życiowa edukacja. Każdy wiedział mimo cenzury, że albo kolaboruje z "komuną" za talon na dużego Fiata, albo jest uczciwy wobec siebie, swoich bliskich i sąsiadów. Skurwysynów, zdrajców i karierowiczów omijano z daleka, eliminowano ich.
A teraz młody koleś, który nawet nie umie się wysłowić, przeszkolony, pracując w jakieś tam windykacji, dzwoni do mnie i kamiennym głosem informuje mnie, że jak nie wpłacę czegoś tam, to będą mnie nękać nawet w nocy i proponuje, że jak spłacę, to mogę złożyć swoje CV i oni przyjmą mnie na kundla do swego stada ujadaczy! Nie ma w ogóle skrupułów, nie myśli, klepie formułki, bo nikt nigdy, ani jego rodzice, ani szkoła nie wzięły się za jego edukację! Owszem Oni go wyszkolili do jakieś tam nieokreślonej roli: łapsa, rzeźnika, komornika, windykatora, bankstera, a On za to, że mu zapłacą jakieś psie pieniądze, będzie mnie, nas obszczekiwał, bo ktoś im powiedział, że człowiek to Nikt, to Zero, to Pesel, NIP, czasem data urodzenia.
Behawioralne wyhodowanie młodego pokolenia polega przede wszystkim na eliminowaniu edukacji, w tym czytania, logicznego myślenia, wyciągania samodzielnych wniosków! Liczy się zaliczenie, zdanie testu, pozycja szkoły w jakimś tam ogólnopolskim czy miejskim rankingu. Ale gdzie tu jest człowiek, ze swoją potrzebą wrażliwości, zdrowego indywidualizmu, ale nie takiego, które pcha te dzieciaki w odmęty zarozumialstwa, pychy, bo liczy się bezrefleksyjne "JA", Teraz, Moje, Muszę Mieć. Wpatrzeni w ekraniki komórek, smartfonów, śledzą ślepy wirtualny świat, który dyktuje im co mają robić, a nie odwrotnie!
Ba, ON ich wychowuje, kształtuje. Kolejna aplikacja zastępuje prawie ojca i matkę, jest często bardziej święta od całej rodziny! Bo komórka mi powiedziała, że ONA jest dla mnie, zrobiono ją z myślą o MNIE!
Jest jeszcze sprawa której mnie poruszyłem! Młodzi ludzie skupieni na sobie, przeżarci egoizmem, nie są ciekawi innych, ich historii, bo uważają, że ich życie jest lepsze. Że ich świat jest ciekawszy, niż te nudne
książkowe dyrdymały, stąd przyzwolenie, żeby literaturę pisaną przez celebrytów nazywać Literaturą przez duże L, chodzimy na spotkania, albo po autograf, albo by zrobić sobie z nimi selfie (widziałem to na krakowskich targach książki). Brak empatii, nakierowanie na siebie powoduje, iż coraz mniej młodych ludzi uczestniczy w spotkaniach Dyskusyjnych Klubów Książki. Wiem z autopsji; średnia wieku to jakieś 65 lat! Jeśli nie porusza mnie człowiek ze swoimi historiami, to jak mam interesować się napisaną przez niego książką?
A książka, ten stary przeżytek, gdzie ktoś próbuje mnie przekonać do swojego świata!? Jak ja mam Własny, zaaplikowany, przejęty z sieci! Tylko Mój, i On jest lepszy, bo nic ode mnie chce, nie oczekuje, nic mi nie każe! Muszę tylko wykupić do niego dostęp i Jazda! A książki, są dla zgredów, starych zgredów, takich starych, że wyrzuca się Ich, jak starą aplikację, komórkę. A wyobraźnia? Jest wokół, w grach, w 3D, w filmikach itp. Wszystko zhomogenizowane, wykonane pod moją wirtualną świadomość. Co z tego, że rozpracowali mnie, wiedzą co czuję, czego potrzebuję, czego będę za moment potrzebuję, ba nawet wyprzedzają mnie w tym, wiedzą, czego będę chciał za np. parę lat. Zajebiste prawda?! Rośnie nam wymóżdżona gadżetowa społeczność, której można będzie wmówić wszystko, co tylko komu ślina przyniesie na język.
A książki, fakt czasem trzeba je wziąć do ręki, coś tam przekartkować, przepisać, wykuć, ale tylko ten fragment od A do C. Tylko ten mały fragment, tak jak moje życie, jest małe w realu!
A tam w tej sieci, to mam całą przestrzeń, wszystko jest moje, jak w tej "Sali samobójców". Dlatego nigdy nie będą się buntować czy chcieć czegoś więcej oprócz kasy! Bo wszystko już mają w tej swojej stechnicyzowanej rodzinie! Dbają o nią, dostarcza im codziennie nowych smartfonowych lektur, nowych obrazkowych emocji!
Umarł duch, niech żyje materia!
Czy potrzeba czegoś więcej, by trzymać na smyczy młodych i tytułować ich lemingami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz