poniedziałek, 29 czerwca 2015

Dlaczego Polacy są ospałym, mało ambitnym i nieciekawym narodem?

Często myślimy o sobie i naszych rodakach jako o "narodzie wybranym". Powtarza się to często przy lada okazji, jakich to ofiar nie ponieśliśmy niosąc pomoc zniewolonym narodom: Litwini, Węgrzy, a później w II wojnie światowej. A przecież byliśmy również w swojej historii państwem ekspansywnym, nasze granice sięgały na wschodzie po województwo smoleńskie, na południu graniczyliśmy  z Mołdawią, na północy z Inflantami. Trochę historii: "Państwo nasze było  jednym z największych terytorialnie organizmów politycznych Europy. Po pokoju z Rosją zawartym w Polanowie w 1634 osiągnęło powierzchnię 990 tys. km². Byliśmy "papierową" potęgą, gdzie uśpiona tym szlachta w swoim zacietrzewieniu i ślepocie zaprzepaściła wszystkie zdobycze terytorialne, a potem cały wolny kraj.

    


                                                Rzeczpospolita Obojga Narodów


                                   
                                                    Wieszanie zdrajców Ojczyzny - Targowica

Systemem politycznym Rzeczypospolitej była demokracja szlachecka. Zgodnie z jej założeniami władza należała do ogółu szlachty, która mogła wpływać na politykę kraju poprzez uczestnictwo w sejmikach i sejmach. W rzeczywistości polityką zajmował się niewielki procent szlachty, przede wszystkim jej bogatsza część. Król polski był szafarzem urzędów, dysponował nominacjami na 25 tysięcy stanowisk, w tym kilkaset urzędów senatorskich, wśród nich na 16 stanowisk ministerialnych oraz 17 urzędów kościelnych.
                              

                                                  Marionetkowy Nie-rząd Tuska
 
                                                                                                    

                                                         Otoczenie Kopacz

Czy ten niewielki fragment nie wydaje się Państwu dziwnie współczesny i znajomy. Oto władzę
pełnią najsilniejsze partie polityczne oczywiście w pseudodemokratycznym anturażu szerzące populistyczne obiecanki, po zdobyciu zaś władzy mówią krótko: "Radź sobie sam, jak ci się nie uda, to twoja wina", same zaś zabiegają o każdą synekurę, dodatkową kasę....za "wierność, bierność  i zależność". no bo dla swojej rodziny gotowi byliby na wszystko, na każdą podłość, świństwo i machloję.

W polskiej szlacheckiej siedzibie rzadko można było spotkać książki czy bibliotekę, takowe posiadały tylko wielkie bogate rody. Polskie mieszczaństwo gniecione niekorzystnymi dla nich prawami nigdy nie wybiło się na polityczną samodzielność, siłę własnego kapitału, a w dodatku polska hańba narodowa zniewolenie chłopów pańszczyźnianych dopełnia ten kielich historycznej goryczy. Słynąc z waleczności potrafiliśmy zarazem  swoją głupotą i arogancją i brakiem jakiejkolwiek perspektywy, żyjąc z dnia na dzień, bo jakoś to będzie, roztrwonić narodową chwałę i potęgę jednego z największych terytorialnie państw Europy.

                       

                               Husaria polska niepokonana przez ponad 125 lat
                                            

                             Polscy ułani, to była mobilna dobrze uzbrojona piechota
                                            


                            
Podczas desantu w ramach ćwiczeń Baltops na podusteckim
                             poligonie doszło do wypadku. Zatonął transporter pływający PTS,
                             na którym było dwóch żołnierzy.

                                      

                                                      Tajna broń Polaków
Ta nasza niekonsekwencja skutkuje do dzisiaj tym, że nigdy, no może od czasów Bitwy Warszawskiej (ale już Pokój Ryski był porażką dyplomatyczną) nie potrafiliśmy zdyskontować do końca swojej czasowej przewagi. Tkwi w naszych polskich genach jakiś chochlik: pomieszanie z poplątaniem cech szlachetnych i przyziemnych, wywodzących się z gminu. Oczywiście nierozerwalnie jest to związane z kondycją człowieka przesiąkniętego wizją pożądliwego bogactwa i władzy. Te dwie determinanty połączone z bylejakością dają iście zapalną i destrukcyjną mieszankę: lewicowego populizmu i szlacheckiego że tak powiem "wybraństwa" czyli sprawowaniem rządów nad pospolitymi duszami (nie mylić z powoływaniem chłopów do piechoty wybranieckiej).
                                
Stąd moja teoria, iż POlacy pod rządami "pseudo komuny" zostali wyprani z resztek charakteru, a nie mając światopoglądu i celu w życiu poza "dorabianiem się", kupowaniem, konsumowaniem, zatracili z oczu matkę swoją  Ojczyznę, utożsamiając ją tylko z lepszą michą i lepszą kasą! Cały czas słyszałem od moich sąsiadów jaka to komuna brzydka, jakie czasy ciężkie, bo oni stoją w kolejce po autka na talony, boazerię drewnianą, telewizory kolorowe, a le jakoś do "Solidarności:" nikt z nich nie mówił o cenzurze, o wolności i kulturze, o Katyniu nie wspominając. Mówiono tylko o jedzeniu i  drożyźnie! A teraz będąc już jedną nogą na tamtym podobno lepszym świecie, wspominają ją z rozrzewnieniem i szczerym żalem. Bo zagrożona została ich wolność: kupowania, konsumowania, bo i kasy mają teraz mniej, i życie drogie i ceny galopujące itp.

Oczywiście spłycam tą diagnozę celowo, żeby pokazać, że potrzeba było aż ośmiu lat totalnych Nie-rządów PEŁO, a przedtem psucia państwa przez UW, SLD, AWS, niedotrzymania obietnic przez PiS (tanie budownictwo komunalne, Karta Wielodzietnej Rodziny itp, likwidacja NFZ)), żeby ludzie, szczególnie młodzi obudzili się z ręką w nocniku! Ale jak słyszę ponownie chcemy oddać władzę jakimś "ludziom od Kukiza", mocno skompromitowanym "Baronom" biorącym lekką ręką kaskę w radach nadzorczych (ciekawe czy Paweł Kukiz o tym wie i  ich rozliczy?) Jeśli tak, ma mój głos!



                              

Ale ogólnie sytuacja POlski jest tragiczna, żeby nie rzec tragikomiczna, bowiem, ci którzy do niedawna jeszcze bronili PEŁO i "Układu" teraz mówią, że Oni wiedzieli, iż to się tak skończy, że Oni mówili, ostrzegali, ale głupi ludek nie wyłapał ich subtelnej krytyki "między słowami"!
Osobiście nie sądzę, żebyśmy mogli wobec braku własnej gospodarki, przemysłu, armii, bankowości wybić się na Niepodległość. PiS i Kukiz nie mają tak szerokiego poparcia społecznego jak Orban, a tylko tak  wybrana demokratycznie Władza ma pełną legitymację, aby przeprowadzać szerokie reformy i przebudowę Państwa. U nas to będzie taka kosmetyka jak za PRL-u: z przodu nowy tynk, a w podwórku ten sam syf i swojaki u wodopoju, tym razem pod  hasłem i płaszczykiem zbratania z ludem i  naprawy błędów itp!
                          



                                                    
                                                      Hasło ciągle aktualne!

Na potwierdzenie mojej oceny, przeczytajcie blog Janusza Szewczaka: Wasz Sceptyczny Niezależny Obserwator!



środa, 17 czerwca 2015

Recenzja: „Kim jest człowiek" Abraham Joshua Heschel

Od początku naszej cywilizacji zadają sobie to pytanie myśliciele i filozofowie. Każdy z nich na bazie tego zapytania stworzył własną szkołę filozoficznego dyskursu.
Abraham Joshua Heschel w bardzo przystępny sposób, omijając praktycznie meandry zawiłego filozoficznego języka wykłada nam „Kim jest człowiek?". Mimo, że książka liczy sobie niespełna dwieście stron, to zawiera bardzo ważny materiał serii jego wykładów wygłoszonych w maju 1963 roku na uniwersytecie stanfordzkim.

Ktokolwiek zaczyna od fundamentalnego pytania „Kim jest człowiek?", musi czuć na sobie wielką odpowiedzialnością i wykazać się ogromną erudycją, gdyż pytanie to stanowi jedno z opus magnum filozofii jako nauki. Pierwszym jej podstawowym pytaniem było pytanie o powstanie świata, o strukturę wszechświata czy poszukiwanie arche. Drugim siłą rzeczy musiało być pytanie o człowieka, o jego miejsce w porządku świata. O duszę i dbanie o nią, rozwijanie w sobie wszelkich cnót, by sprostać zadaniu jakie przypisuje sobie człowiek. Chce swoim życiem świadczyć o swoim człowieczeństwie, ale czy tak naprawdę wie, po co żyje, dlaczego pojawił się tu i teraz, wrzucony w odmęty czasu?

Wszystkie te fundamentalne pytania zadaje sobie Heschel, patrząc na człowieka i jego samowiedzę z perspektywy religijnej. Człowiek poszukujący, to człowiek wierzący, jeśli nie w Boga, to chociażby w siebie, bo pragnie dorównać bogom uznając swój żywot za rzecz świętą, za metafizyczną pauzę, w czasie której wykluł się z łona matki, poczęty w boskim akcie stworzenia. Ale do zrozumienia swojego miejsca w życiu, w świecie, a nawet w podstawowej komórce jaką jest rodzina potrzebna jest mu samowiedza o sobie.

To pierwsza praca, jaką człowiek powinien wykonać za życia, uważa Heschel, dojście do momentu, w którym jest w stanie odpowiedzieć na to egzystencjalno-ontologiczne zapytanie: Kim jestem? Źródłem cierpienia, czy rzeką radości? W którym miejscu zaczyna się moje człowieczeństwo? W momencie współodczuwania obecności drugiego człowieka, czy w momencie identyfikacji z całą ludzkością? Ale ta może błądzić, może wykazywać się okrucieństwem, czy w takim razie dalej stoję z nią w jednym szeregu?

Czas liczony od naszej ludzkiej ery, po narodzinach Chrystusa wymagał od człowieka odpowiedzi na to wielkie pytania: „Kim jestem, dokąd zmierzam, jaki jest mój cel?". Zanim filozofowie zdali sobie i nam to pytanie minęły ciemne odległe lata przed naszą erą. Jak się okazuje, żyły w nich niesamowicie rozwinięte cywilizacje, posiadające wiedzę i technikę często porównywaną z wiedzą nadprzyrodzoną przekazaną nam przez inną pozaziemską cywilizację. Człowiek swoją ekspansją zniszczył to. Jako uczłowieczone zwierzę okazał się bardziej destrukcyjny niż przewidywał Stwórca. Błądząc, popełniając błędy, powodował chaos wewnątrz siebie jak i na zewnątrz. Jego ścieżki dochodzenia prawdy o sobie, były kręte i ledwo widoczne. Ostatecznie XX wiek swoim nieludzkim ludobójstwem i okrucieństwem, wręcz samozagładą całkowicie zdezawuował to pytanie. Filozofia po Auschwitz nie była już tą samą filozofią. Ponownie budowana metafizyczna perspektywa, z której można by było rozpatrywać współczesnego człowieka, nie zostało odbudowana gubiąc się w meandrach współczesnego dyskursu.

Żyjemy jak pisze Heschel w czasach „bezrefleksyjnego samozadowolenia", gdzie fałszywe wzorce zachowania podsuwane przez media akceptowane są jako nasze własne. Gdzie w takim razie podziała się nasza własna świadomość, gdzie jest nasz instynkt, który podpowiadał nam kiedyś, czy idziemy niewłaściwą ścieżką?
Gdzie są wzorce przekazywane z pokolenia na pokolenie, gdzie jest nasza jaźń, gdzie wartościujące sądy świadczące o wrażliwości, także naszego sumienia? Gdzie zbłądził człowiek poszukujący odpowiedzi na te podstawowe pytania?

Byt materialny jest tylko jednym z aspektów naszej życiowej aktywności, sprowadzenie egzystencji
Ale z drugiej strony wie, że ten obraz został już w dużej mierze wypaczony.

Wiedza o człowieku wydaje się być systematycznie ograniczana, nauki humanistyczne stają się bezużyteczne, bo na ich bazie nie można nic wyprodukować. A przecież homo sapiens, to istota obdarzona głębią, poszukująca ciągle tajemnicy swojego bytu. Można ten niepokój wyciszyć, można człowieka sprowadzić do roli automatu wykonującego polecenia, ale nie można założyć, że nie przebudzi się z tego stanu i ponownie nie będzie pytać: „Kim jest człowiek?", „Kim ja jestem?" Bo przecież „nikt nie przeżyje naszego życia za nas, nikt nie pomyśli moich myśli za mnie, ani nie wyśni za mnie moich snów".

Stąd wysuwa Heschel myśl, że nieustannym stanem, który powinien doświadczać człowieka jest być przebudzonym, dążąc tym samym do samowiedzy, samopotwierdzenia własnej wartości, tu i teraz, w ramach perspektywy, w której religia i wiara są fundamentem, na którym budujemy wyjątkowość swojej egzystencji. Bo ona jest - jedna jedyna, jak człowiek, który jest istotą Jedyną i Niepowtarzalną.
do czynności zarabiania i kupowania stawia nas na na poziomie behawioralnym, a przecież jesteśmy obdarzeni życiem wewnętrznym, pragnieniem kreowania sensu i celu. W jedenastym wydaniu Encyklopedii Britannica definicja człowieka sprowadzona została do terminu: „Człowiek, to ktoś szukający najwyższego stopnia komfortu, przy najmniejszym możliwym zużyciu energii". Czy można w tym stwierdzeniu rozpoznać jeszcze człowieka? - pisze Heschel. I wątpi, w jego wykładzie pojawia się sceptycyzm, chociaż ciągle wierzy w obraz swojego człowieka; istotę myślącą, posiadającą wolną wolę, sumienie i współodczuwanie.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dlaczego kulturalne elity zdradziły tzw. społeczne "doły"?

Elity w Polsce po 1945 roku poddały się ideologii, dały się uwieść ślicznym hasłom równości społecznej!, demokracji socjalistycznej Ale to tylko bardzo powierzchowna diagnoza. Inteligencja, ta która ostała się po zagładzie ze strony stalinowskiego NKWD i nazistowskiego aparatu zagłady, to już nie była ta sama wyższa przewodnia sfera polskiego narodu. Wyszło to całkiem na jaw, po casusie hrabiego Dzieduszyckiego i paru innych np. Wielowieyskiego. Nowa władza musiała legitymować swoją obecność w społeczeństwie podpierając się na "łżeelitach", termin ten znakomicie pasuje do tego, co działo się w naszym kraju po 1945 roku.




Kultura nadawała się do tego znakomicie. Po wojennej gehennie twórcy, którzy ocaleli z rosyjskiego i niemieckiego pogromu marzyli tylko o tym, by spokojnie móc nawet pod "Lubelskimi" rządami żyć i tworzyć. Nieliczny ferment wśród środowisk twórczych pacyfikowano rozdając liczne stypendia, stanowiska, nadając  tytuły naukowe i akademickie (przytoczę tu przykład Miłosza, który wyjechał w 1951 jako attaché kulturalny na placówkę do Paryża i już nie wrócił). Nawet ten  rok 1968 będący schyłkiem "Gomułkowszczyzny" po latach okazał się blefem Kuronia i  Michnika, którzy postanowili reformować "ruski" socjalizm w polskim wydaniu. Starcie "Natolińskich Chamów" z "Żydami z Puławskiej" odbywało się w cieniu gabinetów, ale tzw.kulturalne socjalistyczne elity bardzo dużo wiedziały; ścieżki informacyjne między Władzą, a Artystycznym Politbiurem (artystami którzy należeli do PZPR i kół POP) dawno już zostały przetarte, jeszcze od rządów Sokorskiego, który poprzez Cyrankiewicza potrafił w latach 60-tych poluzowywać wodzy kontroli (w tym również cenzury) nad artystyczno-elitarną "Warszawką". Ale było to tylko do czasu, kiedy "chłopcy" Moczara zrobili akcję z "Dziadami" Dejmka i Żydami wysyłanymi przez robotniczy aktyw na Madagaskar.
Ale można było spać jeszcze spokojnie, Polacy gremialnie uczestniczyli w tym uwiedzeniu "Stawką większą niż życie", Czterema pancernymi i psem" Media znakomicie uśpiły na prawie dziesięciolecie przeciętnego "
Kowalskiego". To był odprysk ten naszej polskiej "małej stabilizacji:




                                                     Śpij spokojnie, Kloss i Janek czuwają

Ukonstytuowanie się swoistego entene cordiale między "Czerwonymi" Aparatczykami a PRL-owskimi Intelektualistami skutkowała dopuszczeniem, w czasie, kiedy można było zaryzykować i uzyskać większe ustępstwa, tym bardziej, że aparat "bezpieki" już wyczuł jaką kasę można będzie niedługo robić, do Okrągłostołowego Uwłaszczenia Partyjnej Nomenklatury, która bardzo sprawnie od lat poruszała się między salonami, tymi, gdzie rezydowali Artyści. Takim miejscem, gdzie dochodziło do swoistego braterstwa była warszawski SPATIF, gdzie dzieci czerwonych bonzów obracały się wśród aktorskiej i filmowej elity. Nawet awangarda artystyczna po roku siedemdziesiątym, a ściślej po Gdańsku 1970: Szajna, Wajda, Kantor, Hass, Dejmek, Swinarski, Axer, Afanasjew, Gall, Grotowski (należał do PZPR do momentu jej rozwiązania?), Hanuszkiewicz i wielu innych dało się na początku "uwieść", a później żyć w obopólnej symbiozie z PRL-em. PRL dawał im możliwości, a Oni je wykorzystywali, rzadko emigrując, gdyż mając przestrzeń do osobistej wypowiedzi, jeżeli tylko nie dotykali się polityki i nie podważali sojuszu z ZSRR mogli spokojnie pracować.    

Część z nich jawnie kolaborowało z Władzą, za stały paszport, co było wówczas nadzwyczajnym komfortem. Pamiętam jak mama próbowała mnie wysłać do Londynu, w 1969 roku, do koleżanki babci Gabryni z Instytutu Piłsudskiego: miałem załatwiony college, opiekę, ale "socjalistyczni urzędnicy" doszukali się, że babcia i mama były w AK i stwierdzili, że już nie wrócę, a pewnie i matka będzie się starała o połączenie z synem. Ale nie przeszkadzało to Kapuścińskiemu, który za "stały paszport" obiecywał pisać raporty dla służb. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo nie oto mi chodziło. Jeżeli ktoś z Państwa chciałby poszerzyć swoją wiedzę na ten temat, to warto przeczytać książki Joanny Siedleckiej: :Obława. Losy pisarzy represjonowanych: oraz "Kryptonim "Liryka". Bezpieka wobec literatów".  Oczywistym jest, że szykanowano też pisarzy, inwigilowano zbierano na nich dossier, śledzono, między innymi: Wańkowicza, Szaniawskiego, Zawieyskiego, Jasienicę, Dygata, Tyrmanda czy Agnieszkę Osiecką, za znajomość z Giedroyciem i wielu innych mniej znanych.  Wśród tych najgorliwszych donosicieli, piszących raporty, analizy do służ Siedlecka i IPN wymieniają: Kazimierza Koźniewskiego (TW 33), Wacława Sadkowskiego (TW „Olcha”), a także Henryka Gaworskiego (TW „Grześ”), a z młodszych Leszka Żulińskiego, Władysława Huzika, Lecha Isakiewicza, Tadeusza Żółcińskiego. Byli wśród nich niestety także pisarze, i to znani, jak Andrzej Kuśniewicz (TW „Andrzej”), Aleksander Minkowski (TW „Redaktor”, „Zaleski”, „Aleksander”), Eugeniusz Kabatc (TW „Krab”), J.M. Gisges (TW „Maria”) i – co jest najbardziej przykrą niespodzianką – Włodzimierz Odojewski, choć jego współpraca była krótka i pełna uników, trwała do jego wyjazdu na Zachód w 1971 roku, co było zapewne decyzją polityczną i życiową, podyktowaną również chęcią uwolnienia się od wpływów Służby Bezpieczeństwa.
                                        
     



                                              

               Sojusz władzy ze sztuką i wojskiem gwarantował dozgonne rządy

Zobaczyłem namiastkę tej "symbiozy", tych naczyń połączonych: "My Wam Towarzysze Sztukę i Artyzm, Wy Nam stypendia, etaty, festiwale, nagrody, w tym państwowe, na Zjeździe Twórców Kultury, w którym jako dwudziestodwuletni młody człowiek uczestniczyłem i był to zbieg okoliczności, gdyż było to lato lipiec albo sierpień i pani Magda Hałas nikogo we Wrocławiu o znaczniejszym nazwisku i dorobku nie znalazła. I tak oto pojechałem do Zielonej Góry, a stamtąd peregrynowaliśmy do różnych miejsc; fabryki dywanów, nowej Biblioteki Publicznej, zabytkowego pałacu i ośrodka sportowego w Drzonkowie (tu trenował  mistrz olimpijski i mistrz świata w pięcioboju nowoczesnym  Janusz Pyciak-Peciak).

Przez cały czas pojono nas różnymi drinkami, Maria Czubaszek i Janusz Zaorski byli ciągle wstawieni, ja też, pamiętam, że stały nawet na parapecie w zabytkowym muzeum w Zielonej Górze. Ciągle obserwowali nas panowie "po cywilnemu". Kiedy poszliśmy do kościoła uklęknąć i pomodlić się, tu też nas fotografowano. Na zakończenie tych trzech dni, na koniec w Drzonkowie ugościła nas socjalistyczna władza jak przysłało z fantazją. Jedzenie podano na powietrzu, w paśnikach czyli jak to skwitowałGLK - w korytach  (przyp. mój). W koszach wnoszono pieczone kurczaki. Kiedy zabrakło alkoholu, pułkownik Wojewódzkiej Komendy skrzyknął nas młodych i jeździliśmy po zielonogórskich melinach. To był ten cały polski nierealny socjalizm, a w jego środku tuzy polskiej kultury: Krzysztof Zanussi, Olga Lipińska, Maria Czubaszek, Janusz Zaorski, Jerzy Lisowski, Wojciech Żukrowski, słynna piosenkarka Zdzisława Sośnicka, którą ówczesny I Sekretarz KC ds. Kultury Jerzy Łukaszewicz prosił o występ. Z Wrocławia był Janusz Styczeń, ja i parę młodych artystów z ZPAP-u. Niestety szukałem jakiś zdjęć, nie zachowały się, może t sami "artyści" wstydząc się tego Zjazdu zniszczyli część źródeł?

My młodzi, staliśmy  na balkonie i z góry śledziliśmy, to co się dzieje na dole, przy stołach. Władza upupiała po "radomskich ścieżkach zdrowia" tzw. artystyczną elitę.

Dopiero po 1980 przyjdzie pobudka, ale jak się później okazało wszystko było wcześniej wyreżyserowane. Wszak "komuniści" zawsze mówili, tak jak i faszyści, że film i teatr, to dwie najważniejsze "agitki" dla ludu.

Oczywiście, że mój tekst nie wyczerpuje tematu, jest bardziej przyczynkiem do dyskusji niż artykułem problemowym. Niewielu było uczciwych oustsiderów: śp.już ,Michał Sprusiński, Grochowiak, Iredyński, Anderman,  Partum, Mikołajska, Irena Szymańska, Barbara Sadowska, Jacek Bieriezin, Milczewski-Bruno, Jan Józef Lipski itp.
                                                                       
                                                                      Sokorski
                                                            

                                                        
                                                        Strażnicy pieniędzy

Reszta tzw. elity doskonale pojęła istotę transformacji. Wiadomym jest, że Państwo zawsze będzie dzierżyło w ręku "klucze" od kasy, dotacji, stypendiów, nagród. To spowodowało, iż sztama między uwłaszczoną nomenklaturą, a artystami "III RP", jest trwała i nienaruszona (patrzyłem na ich zapłakane twarze, na ich miny, kiedy Duda wygrał) To wyglądało jakby ktoś im umarł, bezpowrotnie utracili ołtarz i telewizyjno-medialną kruchtę, gdzie mogą prostaczkom pokazać ból swojej egzystencji Te twórcze zmagania, awangardowe wybryki i artystyczne lapsusy. I na dodatek wielu z nich udaje, że, z taką niechęcią sięga po te synekury, no ale one im się należą, bo Oni cierpią za miliony, oświecają maluczkich, uczą ich żyć i przystosowywać się do nowej roli niewolnika w korporacyjnych łapach. No ale Oni się uczyli, mają liczne talenta, ba dorobek, tyle nominacji, dyplomów, plebs więc niech patrzy, wie i uczy się, gdzie jego miejsce!

Teraz też różne firmy i Władza dają nam w paśnikach grille, poczęstunki (jak we Wrocku dla ciężko pracujących urzędników!!! Ach widziałem ich twarze zmęczone trawieniem?) To przywiązuje ich do rządzących ekip, będą na nich głosować, bo zawsze jakiś kąsek się trafi i spadnie z pańskiego stołu! Nie do pogardzenia w takim drogim kraju! Stąd ten płacz celebrytów, zasłużonych "aktrisow" i menedżerów, że może się bezpowrotnie skończyć Ich Czas, bo Oni ciągle  na czele przewodzą kaście współczesnych nierobów, darmozjadów i leni. Im nie przeszkadzają umowy śmieciowe, rozwarstwienie społeczne,. bieda, wykluczenie, bo przecież mamy wolną wolę i to pewnie nasza wina, że zarabiamy najniższe krajowe, że nie pracujemy za 6 tys. złotych tworząc nową podgrupę, którą Bieńkowska nazywała frajerską!

Ale mam nadzieję, że ten początek, będzie miał swój pozytywny ciąg dalszy! Że ludzie uwierzywszy w swoją wspólną siłę pójdą za ciosem!



Te same hasła w innej oprawie


Dlaczego ciągle jak dzieci dajemy się nabierać na te populistyczne nic nie znaczące puste hasła?

Czyżby ciągle żyło w nas pokłosie "Czterech pancernych i psa" i "Stawki większej niż zycie"?