Właśnie prasę wrocławską obiega informacja, dość skrzętnie skrywana przez Matras, iż 18 grudnia kończy swoją działalność kolejna, jedna z najstarszych i największych księgarni wrocławskich "Centralna, im. Henryka Worcella mieszcząca się przy trakcie handlowym przy ul;. Świdnickiej 28. Jest miejscem, w którym tak naprawdę zaczęła się moja samodzielna księgarska droga. To tu Andrzej Adamus, szef wydawnictwa Dolnośląskiego dostrzegł we mnie człowieka, który może zmienić oblicze księgarni uważanej za pechową. A to ze względu na fatalne wyniki inwentaryzacji, wiele różnych podmiotów, którym podnajmowano powierzchnię. I stało się jak już wcześniej pisałem, zostałem pierwszym kierownikiem księgarni wydawnictwa Dolnośląskiego.
To był naprawdę rewolucyjny czas, począwszy od tego, iż zaprojektowano nam firmowe ubiory, które wykonała Ola Ciszewska bodaj jako pierwsze swoje tego rodzaju zlecenie. A skończywszy na przebudowie działów, wprowadzeniu tak jak w mojej poprzedniej księgarni "książek z drugiego obiegu", przebudowy witryn i na koniec wykonanie rewolucyjnego projektu filmu reklamowego na komputerze Amiga 5000 za 40 tys ówczesnych złotych. Film "chodził" w pętli na ekranie telewizora ustawionego na noc na witrynie (cud, że nikt nie zbił szyby chronionej tylko folią antywłamaniową) i pseudoalarmem, który i tak często samoczynnie się włączał - po jakimś czasie nikt nie zwracał na niego uwagi.
Pierwszy miesiąc po tych zmianach, to była nieustająca kolejka do klasy. Otworzyliśmy bodaj pierwszego albo 2 grudnia, Ludzie mieli jeszcze kasę, kupowali po kilka książek na raz. To była wówczas naprawdę maszynka do zarabiania pieniędzy. Pamiętam, że zysk per capita na koniec grudnia, pod odliczeniu kosztów wyniósł 80 mln ówczesnych złotych. Andrzej był cały w skowronkach, pamiętaj jak Wydawnictwo płaciło de nas popiwek temu złodziejowi Balcerowiczowi;, okradali nas z wydajności i pensji. Trzeba było kombinować jakieś fikcyjne umowy zlecenia itp. Te czerwony gensek, który znał się na ekonomii jak krowa na melioracji zaczął w Polsce wariatkowo z kombinowaniem i oszukiwaniem! To od jego czasów ludzie chcąc podnieść pensje i wydajność pracy zaczęli płacić pracownikom "pod stołem" . To on zdemontował "Solidarność" między pracodawcami i pracownikami! Wiem to po obserwowałem też inne firmy, a później założyłem własną księgarnię.
Wracając do księgarni. Obroty rosły, na dodatek odziedziczyliśmy po Domu Książki i Ryśku Wojczku mnóstwo subskrypcji wydawnictwa i Agencji Praw Autorskich Interart na Chmielewską, dzieła Mc Leana, Wańkowicza, Tatarkiewicza (Historia estetyki), później doszła do tego prenumerata polskiego wydania "Burdy" z nowo powstałego wydawnictwa MUZA. Musieliśmy wydzielić na to dodatkowe stanowisko. Na dodatek byliśmy firmową przedstawicielską księgarnią wydawnictwa Alfa. które "zalewało" nas dostawami typu Colette, Alan Dean Foster, Mike Reznick, "Bajki chińskie" (5 tys. egz! Tego nie zapomnę, gdyż wymieniałem się nimi ze wszystkimi kolegami księgarzami z Domu Książki. Były to jeszcze zamówienia Ryśka - średnio 1 do 3 tys egz. na tytuł.
Niezaprzeczalnym atutem księgarni był jej zespół: Halinka, Ulka, Stenia, Małgosia, Irenka, no i ja. Potem na górę doszedł Staszek, bodaj sprzedawał na stoisku językowym. Pamiętam jak latem przyszedł w szortach, a na górze bez kilimy panował upał jak na Saharze Pech chciał, że odwiedził nas Andrzej. No i dostaliśmy "ochrzan" za nienoszenie firmowych strojów, co w letnich warunkach było istnym ekwilibrystycznym wyczynem. Później dołączył do naszej paczki Piotr Bartyś, który przyszedł do nas jako licealny nauczyciel z marzeniem pracy w księgarni, szczególnie w dziale muzycznym. Ten powstał, po tym jak przypadkowo, ktoś z nas przyniósł oczywiście pierwszą piracką kasetę Enigmy. To był szok. Jednego dnia sprzedaliśmy jej ponad 40 sztuk. W końcu zabrakło jej w hurtowni więc dostałem kasę i pojechałem na Górny Śląsk. Tłocznia i "przegrywarnia" była w suterenie jakiejś starej kamienicy. Pracowała przy tym cała rodzina, gość miał tyle kasy, że cud, iż nikt go nie okradł. Podjeżdżały auta, płacono gotówką, pieniądze walały się praktycznie wszędzie. Interes się kręcił podobno całą dobę. Tak ściągano nawis inflacyjny z rynku. Pod koniec tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku, po poznaniu na moje nieszczęście Majków rozpocząłem z nimi przygotowania do otwarcia własnej firmy; wpierw hurtowni, a potem księgarni. Ale na razie zawitała do nas na praktykę Marysia i już została dołączając do naszej drużyny. Po latach zostanie kierowniczką księgarni Matras w bodaj w Środzie Śląskiej. Staszek wkrótce zwolnił się, chociaż wcześniej bronił księgarni jak lew. Pamiętam jak gonił złodzieja, który prysnął mu gazem pieprzowym po oczach, siedział z opatrunkiem na oczach...
Świdnicka 38, to nie tylko miejsce, chociaż to jest ważne jako miejsce naszej zbiorowej i indywidualnej pamięci. Nie wiem, co zapamiętały dziewczyny? Wiem co ja pamiętam. Ale najważniejsze jest dla mnie spotkanie z ludźmi - naszą paczką i klientami. Poznałem ich wtedy całe mnóstwo, aktorzy, notariusze, prawnicy, lekarze, dziennikarze, politycy (Pinior, Lipiński). Spotykaliśmy się w Vedze, Prasole, barze w bramie na Ofiar Oświęcimskich. To były inne czasy, władza nie odgradzała się tak od ludu. Zdrojewski przyjmował we wtorki i nie było limitu 15 min jak Dutkiewicza.
Wiem dlaczego likwiduje się księgarnie, bo to ostatnie miejsca, gdzie ludzie spotykali się ze sobą, rozmawiali, wymieniali poglądy, teraz maj tylko biernie konsumować, przeżuwać i trawić Młodzi idą na to, bo jako tabula rasa nic nie wiedzą o świecie, o sobie, o swoim mieście! Wiedzą za to, gdzie jest tanie żarełko, piwo, wódka, dobra muza, laski. Spoko, każdy to musi przeżyć. Tylko teraz to dorastanie trwa na tyle krótko, że nie zalicza się etapów, tylko pokonuje je jednym skokiem, bo szkoda czasu! Ale może trend się odwróci.
Wracając do Świdnickiej! Jasne, że nigdzie nie ma zapisane, iż musi tam być księgarnia, ale jest polityką władz miasta powinno być już dawno odzyskanie tego lokalu od LOK-u, tym bardziej, że to jeszcze PRL-owska przybudówka, pozostałość pop starym systemie, a LOK to kuriozalny zabytek! Świdnicka to nie Nowy Świat, ale ani Zdrojewski, ani Dutkiewicz nie mają pomysłu jak ją rewitalizować, reaktywować. Fakt powstania Fundacji im. ul;iocy Śiwdnickiej nie zmienia faktu, że znajdujące się tak sklepy i firmy są przypadkowe, a wysyp Żabek, Biedronek, Małpek kpiną z metropolitalnego charakteru Wrocławia. Likwidacja tak starej firmy księgarskiej rodzi podejrzenia, iż celowym jest zamrażanie miejsc pamięci, aby następne lemingowato-słoikowe pokolenie nie miało wiedzy ani pamięci historycznej, tylko żyło bieżącą chwilą, z dnia na dzień. Taki biały "niewolnik" jest nieszkodliwy dla systemu. bo nie będzie zadawał pytań, wątpił, uzna wszystko za fakt nie do podważenia! "Pewnie tak musi być".
18 grudnia księgarnia kończy swoją działalność. Utrata tego lokalu całkowicie demoluje pejzaż księgarski we Wrocławia. Nie zgodzę się z panią z Wydziału Inwestycji Miejskich, która przekonywała mnie, że teraz są inne czasy, że jej córka robi zakupy w necie i takie duże księgarnie to przeżytek.
Od 1 stycznia miasto przejmuje tytuł Światowej Stolicy Książki UNESCO! Jak wszystko co jest związane z UNESCO I ONZ jest zafałszowane od czasu gdy urzędnicy przyjmuj listowne aplikacje i deklaracje nie robiąc wizji lokalnej i nie konfrontując tego co napisano z rzeczywistością. To od lat ośmiesza te agendy!
Co będzie w tym miejscu? Teraz to nie ważne, jedno jest pewne wygasa kolejne miejsce pamięci wrocławian związane z kulturą słowa drukowanego!Miejsce szczególne, to była pierwsza księgarnia, która rozpoczęła etap zmian w tej profesji: ubiór firmowy, animowany film reklamowy, prezentacja reklamy na ekranie telewizora. Później powstała "Arhat", parę lat później "Mistrz i Małgorzata" (na Włodkowica, kto to jeszcze pamięta?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz