czwartek, 24 grudnia 2015

Recenzja: Ralph Waldo Emerson, „Wybór pism filozoficznych"

Ralph Waldo Emerson mimo że nie stworzył spójnej filozofii, to wywarł jednak duży wpływ i odcisnął piętno na swoich czasach. Adam Mickiewicz nazywał go „amerykańskim Sokratesem". Cieszył się przez lata sporym zainteresowaniem, szczególnie jego idee egalitaryzmu, idealizmu i realizmu. Świadczy o tym również to wznowienie jego pism filozoficznych przez wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego.
Ta niewielka objętościowo książeczka prezentuje jego najważniejsze teksty, począwszy od twórczości metafizycznej „Przyroda" i „Brahma", a skończywszy na jego pismach filozoficzno-politycznych zaczynających się „Listem do prezydenta Martina van Burena. Kończą się one „Hymnem Bostońskim" odczytanym po raz pierwszy 1 stycznia 1893 roku w sali Music Hall". W znakomitym przekładzie Zofii Koenig.

To człowiek prawie, że renesansowy, gdyż oprócz swojego dorobku obejmującego pisma filozoficzne, polityczne, polemiczne był znakomitym poetą, eseistą, a przede wszystkim mówcą. Jego oratorskie popisy przeszły do historii, a jego słynna mowa
Uczony amerykański" nazwana została amerykańską "intelektualną deklaracją niepodległości". Był również prekursorem XIX egzystencjalizmu.
Jego filozofia łącząca platoński idealizm z jankeskim realizmem" zainspirowała twórcę pragmatyzmu Williama Jamesa i francuskiego twórcę intuicjonizmu Henri Bergsona. Uważa, że ludzie powinni brać los w swoje ręce, powinno cechować się odwagą, zaradnością, wiarą i przymierzem człowieka z naturą. To z niej powinien czerpać  instytucjonalne  natchnienie. Krytykował komercjalizm, handel ograniczający się do maksymalizacji zysku, wyzysk ekonomiczny. Uważnie przyglądał się ruchom społecznym i rodzącemu się socjalizmowi i komunizmowi.
Sprzeciwiał się wykorzystywaniu instytucji państwa dla swoich celów przez partie polityczne.

Pisma Emersona pisane są jasnym logicznym językiem, oczywiście nie są pozbawione romantycznego polotu w stylu:
„Ku Przyszłości Wszechmogący ludzkie serce zwrócił
Poprzez tajemne i niezmienne motywy".
Za najcenniejsze rzeczy na świecie uważał dobrze „użyte" książki i wiedzę dzięki nim zdobytą. Mają inspirować, a nie odrywać nas od źródła własnej samowiedzy. Bowiem tylko aktywna dusza widzi prawdę absolutną. Inaczej mówiąc książki, szkoły, uczelnie nie mogą ograniczać ludzkiego geniuszu, który stoi w hierarchii ważności ponad nimi. Albowiem akt tworzenia, akt myśli stoi ponad wszystkim co do tej pory poddano wartościowaniu i ocenianiu.
W swoich pismach politycznych ganił korupcję, ślepą służalczość, a urzędy piastowane przez wybranych gubernatorów traktował jako służbę dla społeczeństwa, ale nie tego wybranych statusem majątkowym czy pochodzeniem lecz dla szerokiego ogółu. W swoich listach do Prezydenta van Burena ganił rząd za politykę stosowaną wobec rodowitych mieszkańców Ameryki  czyli Indian. Był po stronie słabszych uważając, iż trzeba uczyć ich zaradności, brania losu w swoje ręce, ale nie poprzez narzucanie im wysokich podatków czy piętrzenia administracyjnych schodów lecz ciągłej edukacji i nauce czynności praktycznych, które pomogą im wybudować dom, wykarczować las, zasiać zboże, założyć gospodarstwo czy hodowlę. Wiązało się to każdorazowo z poszanowaniem praw natury, z harmonijnym rozwojem człowieka wrzuconego przez los w jej środowisko.

Ta filozofia przemawiała do ludzi, gdyż Emerson propagował głęboką wiarę w siebie i swoje możliwości, wierzył, iż każdy jest mnie więcej utalentowany i dobrze poprowadzony może je rozwinąć do niespotykanego mistrzostwa, tylko jest jeden warunek - musimy bezgranicznie wierzyć i ufać Bogu, który narysował nam przed laty boski pl;an oparty na zasadach Dekalogu. I tylko przestrzeganie tej harmonii między prawami ludzkimi i boskimi może sprzyjać rozwojowi cywilizacji  postępu, a także wzbogacać człowieka.
Gdyby przestrzegano tych Emersonowskich zasad to Ameryka byłaby krajem idealnym w każdym calu, bowiem angielscy purytanie, którzy byli jej ojcami założycielami chcieli zaszczepić na tym kontynencie filozofię życia  podobną właśnie do emersonowskiego „self-reliance" (poleganiu na sobie), a przede wszystkim w poszanowaniu praw natury.


niedziela, 20 grudnia 2015

Recenzja: „Czas milczenia", Patrick Leight Fermor

Książki Fermora pisane są równym spokojnym rytmem serca z jakim napływają do nas myśli, refleksje, przemyślenia. Cała prawda o nas i naszym miejscu na ziemi. Nie przegadana, a wręcz ascetyczna jak japońska bibułka.
Tak ma się też z jego cienką objętościowo, ale myślowo wielką książką pt. „Czas milczenia" dotyczącą jego pobytu w benedyktyńskich klasztorach pustelniczych o bardzo restrykcyjnej klauzurze jeżeli chodzi o styl życia czy obcowanie ze światem zewnętrznym. Jego wspomnienia dotyczą najstarszych tego typu przybytków duchowego odosobnienia, tj. jak opactwo L'Abbaye de St. Wandrille de Fontenelle,którego historia sięga istnienia dwóch tajemniczych królestw na terenie obecnej Francji Neustrii i Austrazji czy Solesmes do la Grande Trappe, którego historia sięga XI wieku.
Oba te przybytki duchowego obcowania z boskością świata zamkniętego w klasztornych murach stały otworem przed ciekawością Fermora, ale to nie była ciekawość turysty tylko przechodnia, który rozpoczyna podróż w głąb siebie od nawiedzenia murów francuskich opactw benedyktyńskich. Mury te burzone, palone, równane z ziemią przez wojny, rewolucje, powstania odbudowywane przez kolejnych opatów stoją do dzisiaj. Ba one nie tylko stoją, lecz przede wszystkim przechowują w swoim środku ciągłość historii, której nie można zniszczyć ani wymazać z ludzkiej pamięci, dopóty dopóki istnieją na świecie ludzie nawiedzeni przez wiarę, pasję i przekonanie, iż religia, to nie umysłowe zniewolenie lecz duchowe okno poprzez które możemy komunikować się z tajemnicą boskiego i ludzkiego ładu, ciszy, spokoju i skupienia. To ona daje nam poczucie, iż coś po nas zastanie na tej ziemi. Niekoniecznie rodzina, dom, ale mogą to być klasztorne mury, zakonne cele, przepisywane rękopisy, studiowane traktaty i modlitwy i muzyka wnosząca w to kamienne królestwo dodatkowy język ascetycznej linii po jakiej pnie się do góry ludzki głos i rozmodlone słowa.

Fermor spędza w każdym z nich pewną ilość czasu, staje się ich szczególnym gościem, chłonie tą właśnie odrealnioną ciszę kontemplacji i skupienia. Bada każdy szczegół architektonicznego otoczenia, zgłębia ich niesamowitą historię pełną pułapek zgotowanych przez ludzi, podziwia upór z jakim reaktywowano je do życia, odkrywa nici jakimi związane były z zewnętrznym światem, dochodzi cierpliwie do początki nitki od której zaczęło się ich ziemskie istnienie i posłannictwo. Jego opowieść jest jasna, czytelna, unaocznia nam tylko te ornamenty i detale, które składają się  na ważne do całości obrazu szczegóły. Chłonie atmosferę, charyzmę tych miejsc czerpiąc z nich inspirację dla swoich dalszych poszukiwań. Jest ascetyczny w wyrażaniu podziwu, woli mówić o ich wielkości i ponadczasowości odwoływać się do konkretnych osób i związanych z nimi historii. Każde wypowiedziane w ich murach słowo nabiera innego zgoła mistycznego znaczenia. Klasztorne mury nie znoszą gadulstwa.

Był świadkiem ceremonii złożenia przez nowicjuszy pierwszych ślubów, uczestniczył w kazaniach, czytaniu poszczególnych modlitw i zbiorowych chóralnych śpiewach, żył przykazaniami benedyktyńskiej klauzury uodparniając się z czasem na wpływ doczesności zewnętrznego świata. Doświadczył tego czego doświadczają zakonnicy, częściowego oświecenia objawiającego się
wewnętrznym skupieniem, siłą odczuwania własnego wnętrza, tak jak doświadczali tego przed nim opaci, bracia zakonni. Zrozumiał, że niszczenie klasztorów szczególnie w czasie rewolucji francuskiej i czasów Napoleona miało na celu stworzenie „nowego człowieka" bezideowego ateistę wierzącego tylko w dobra materialne, postęp kosztem niszczenia naturalnego porządku świata, agresję na tradycję i otaczającą nas naturę.


czwartek, 17 grudnia 2015

Widzę codziennie gąski bejbinki i kaczorów McDonaldów

Wracam  codziennie dość późno z pracy, ale nie na tyle żeby nie załapać się na piątkowy przed wekeendowy widok młodych słoików, lemingów czy jak im tam, którzy mają zastąpić niedługo moje pokolenie. Obserwuję ich jak starają się być dorośli i samodzielni. Ale niestety ich zachowania są przewidywalne i powtarzalne. Najczęściej jakieś dziewięćdziesiąt procent z okładem siedzi nosem w smartfonach, tabletach, ze słuchawkami na uszach odizolowana od świata, od swoich kolegów czy znajomych. Oni są osobni, niby otwarci, ale tak naprawdę skupieni tylko  na sobie. 

                        
Pokolenie "spłaszczonych zwojów", któremu zwykle rodzice podsuwają wszystko pod nos, bo taki teraz trynd.Część oczywiście pracuje, ale nie odkłada kasy, nie inwestuje w siebie, tylko idzie na "balangę" albo do setek knajp, gdzie można się zabawić...do rana. A co przecież każde pokolenie ma swoje prawa i swój czas! Okey, nie mam nic przeciwko temu, sam balowałem, bajerowałem dziewczyny, ale w moich czasach mieliśmy ten swój czas podzielony - na czas nauki, wiedzy i doświadczenia i czas zabawy. Każdy z tych "czasów" miał swój rytm i swoje prawa i granice. I żadna połowa nie starała się naruszać terenu tej drugiej.

Teraz jest moda na chaos, pośpiech, wszystko ma być naraz i wszędzie! Ci młodzi ludzie w tym pędzie gubią słowa, przekręcają sens swoich wypowiedzi. Ich dyslekcja wynika z tego, iż nie przekazano im żadnej wiedzy oprócz takiej, żeby więcej mieć, kupować, konsumować, bo tak robią ich rodzice, przodkowie itp.Śmieciowe czasy podsuwają im coraz to nowe zachcenia i chęci posiadania, śmieciowa cywilizacja gadżetów i wszystkiego po "2.99"| lub "5 zł" wychowuje ich na armię "małych chińczyków", którzy mają bardzo przyziemne marzenia, gdzieś w jakimś newsletterze dostałem informację, że badani maturzyści podali jako największe marzenie "zarabianie ok. w tys złotych"? A co dalej, co z życiem, z poznawaniem świata, otoczenia, ludzi, co z wiedzą, której nie da się posiąść w szkółkach od okaleczonych życiowo nauczycieli,którzy sami mają kłopoty ze sobą, a co dopiero w przekazywaniu czegokolwiek.                                                          
                                   
Pamiętam moje nauczycielki, większość po rozwodzie, zobojętniałe, zastraszone,  nie mające na nic czasu, goniące od jednego zastępstwa do drugiego. Edukacja jak pamiętam od zawsze była zaniedbana, ponieważ państwo totalitarne nie potrzebuje oświeconych, mądrych ludzi, ba ono tak naprawdę nie potrzebuje obywateli, tylko posłusznych oddanych mu niewolników. Ludzi chodzących po wyznaczonej linii, ludzi potakujących i biernych! Młodzi ludzie niby mówią, że są wolni, bo mogą wyjeżdżać, przemieszczać się po świecie, ale z drugiej strony są zniewoleni i wciągnięci przez opresyjny system w tryby. Traktują wszystkie zło i niedogodności jako coś co towarzyszy ludzkiemu życiu na ziemi, a za jedyne lekarstwo na to nie uważają że jest to współpraca i odbudowa wspólnoty lecz indywidualne "dorabianie się" i zamykanie na otoczonych murem i strażnikami osiedlach. Od początku się dzielą we własnej grupie pokoleniowej i uzupełniają łańcuch matrixu, którego stają się bierną częścią. Oczywiście nie wszyscy, są wąskie grupy kontestujące ten układ, ale nic nie znaczą, bo są rozproszone i słabe. Niby pojawiają się strony piszące o zagrożeniach, o nadmiernej konsumpcji i eksploatacji świata, otoczenia itp. Ale to trafia do nielicznych, większość myśli, "a co tam, raz się żyje, co mam sobie żałować" , przecież ciężko pracuję, dlaczego mam sobie czegoś odmawiać"
                               
Młodzi niewolnicy, których nazwałem tu bejbinkami i kaczorami McDonaldami, to Pokolenie, które Matrix lubi najbardziej! Gdyby nie one umarłby z kretesem, ale czekał cierpliwie, aż pokolenia lat 70-80-tych wyczerpią swój potencjał i oddadzą pole młodszym. To oni wierzą w Wikipedię, Twitter, Facebook, aplikacje, GPS, selfie, chipy, dotykowe karty płatnicze  itp.


Upadek cywilizacji wiedzy trwał od połowy lat 70-tych. Pamiętam jak za Gierka już eksperymentowano z edukacją; skreślono logikę i łacinę z liceów, tworzono tzw. licea humanistyczne, gdzie ograniczano zajęcia z
matematyki, fizyki, chemii, a lekcje praktyczno-techniczne polegały na robieniu samolotów z balsy i na papieroplastyce, a nie na omawianiu np. zdobyczy techniki, wynalazków czy możliwości opatentowania swoich projektów. Państwo wiedziało lepiej, czego chce moje pokolenie. Aparat urzędniczy dławił naszą indywidualność.                                                         
   Moje nieobecności były ucieczką z systemu, z PRL-owskiego Matrixa. Jestem nielicznym z mojego rocznika, który był wolny od tzw. presji edukacyjnej, począwszy od mojej matki, aż po nauczycieli. Przyzwyczaiłem ich do swojego myślenia i wierszy, którymi "zaliczałem" kolejne przedmioty. Ci co mnie znają wiedzą, że mówię prawdę. Miałem "tróje", ale rozwijałem wyobraźnię, chłonąłem sztukę, muzykę, wolność. Jeździłem na konkursy, moje wiersze wisiały przez jakiś czas na tablicy przez sekretariatem w "Czwórce" (np. słynna "Pomywaczka z baru Metalowiec", jako przejaw poezji społecznie zaangażowanej. A to, że krytykował i wyśmiewał socjalne realia tego jakoś nie zauważono?). Nikt mi nic nie podpowiadał, sam uczyłem się na błędach. Fakt zapłaciłem cenę, kilku lat "odsiadki" w tej samej klasie, bo to była kara za negowanie systemu. Miała mnie wychować w karności i posłuszeństwie. Uciekałem "w chorobę", na co tak naprawdę nabrali się wszyscy, razem z moją rodzicielką. Fakt miałem rozszczep kręgosłupa i związaną z tym małopłytkowość, miewałem krwotoki z nosa, ale hola nie było to śmiertelne: biegałem, grałem w gałę, jeździłem na rowerze, chodziłem po górach, zakochiwałem się w Ewach, Basiach, Gosiach...Wiedziałem, że wygrała będzie po mojej stronie, że ten przedłużany czas w szkolnej ławce nie jest stracony. Ale za to miałem czas na czytanie;pochłaniałem książki, kupowałem, gromadziłem moją wiedzę, tą w głowie też. Wiedziałem, że głupota i tak jest górą, udowadniali mi to moi nauczyciele, sąsiedzi, urzędnicy itp. Ale to oni przegrali, nie ja!
                                                                                              


                                     

Myślę sobie, że koniec naszego myślącego świata odbędzie się w McDonaldzie przy Big Macu, Shake, w KFC przy śmieciowym "kubełku", przy ogłuszającej muzyce sączącej się prosto do uszu tych młodych następców mojego pokolenia. Ich nie obchodzi jakość, tylko ilość i cena! Musi być dużo, za najniższą cenę, musi być modnie, żeby nawet wyszła z tego karykatura to i tak uważają, że warto zapłacić taką cenę, żeby się nie wyłamać z pokoleniowego szpanu, z paczki. I dlatego zgadzają się na taką właśnie rzeczywistość, bezideową, nieetyczną (gdzie wszystko łącznie z ciałem i własną twarzą jest towarem), głośną, chaotyczną, życie bez celu, chyba, żeby była nim jeszcze większa konsumpcja, kupowanie, płacenie, celebracja karty płatniczej, z której banksterzy zrobili rodzaj ludycznej hostii noszonej przy sobie.
                                                                    
                                 

Nie chcę, żebyście odebrali mój tekst jako moje osobiste wywyższenie, każde pokolenie i tak musi się uczyć na własnych błędach, tylko myśmy mieli na to dużo czasu, a teraz ta sama wartość czasowa skróciła się w pokoleniowej świadomości pojmowania czasu według mnie  o połowę. I o tą połowę właśnie idzie gra. Wie o tym Matrix produkując coraz więcej gadżetów, zabawek, kreskówek, komiksów gier, wie, że nie można pozwolić lemingom i słoikom oderwać się od otaczającej rzeczywistości, bo nie daj bóg przejrzą na oczy, dostrzegą bezsens, nicość swojego dotychczasowej egzystencji? I co wówczas?
                                                                                            

                                                         
                                                                            
                            

Telefon, odtwarzacz mp3, słuchawki, klucz usb, długopisy, aparat, myszka, kable od aparatu, ładowarka i wiele innych.
Wówczas wybuchnie wojna ludzi przeciw systemowi, który mimo to, iż otacza nas szczelnie wymieniając np. liczniki  na tzw. "mądre", które nas podliczą, sprawdzą, określą nasz profil konsumencki, (Przeczytajcie: Licznik prądu, czyli jak elektrownie zamienią się w "wielkiego brata: (Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,76842,16059676,Licznik_pradu__czyli_jak_elektrownie_zamienia_sie.html#ixzz3uZtYXvhn)
komórki z GPS, które nas zlokalizują, sieć internetową, która nas rozpozna i zidentyfikuje nasze zainteresowania i potrzeby, rząd, który da nam, podwyżkę "najniższej pensji" abyśmy dalej pozostawali bierni, bo mamy ciut więcej sztucznej papierowej waluty nie mającej żadnego pokrycia w kruszcu, bo zabierają nam, to co ciężko zarobiliśmy.
                                                               

Zauważyliście jak regularnie, co roku system podwyższa ceny, bo musi się pożywić: państwo podatki, administracja opłaty lokalne, spółki miejskie itp. Oni nie myślą o oszczędnościach, tańszym zarządzaniu podległymi im urzędami, przyzwyczaili się do wyciągania ręki do Twojej, Mojej, Naszej kieszeni. I to jest Matrix, z jednej strony pozwała ci łaskawie skończyć szkołę (wolna wola), iść albo nie na studia (twoja wola), założyć lub nie firmę (wolna wola), da ci pracę (jak się uda), ale zaraz wyciąga rękę pod groźbą nakazu po twoje pieniądze - podatki, Vaty, akcyzy, cła, opłaty lokalne itp. Bo ten pasożyt jest implementowany nam od urodzenia. Państwo nigdy mi nie pomogło, to moja matka, moja rodzina mi pomagała i ludzie, ale nie Państwo. I właśnie tego nie rozumieją młode lemingi. Stąd jedyną naszą bronią jest odbudowanie wspólnoty rodzinnej, pokoleniowej, sąsiedzkiej, narodowej i działanie razem!. Stąd taki wrzask Matrixu! Bo kto, jak nie daj bóg niewolnik się obudzi  będzie ich utrzymywał?