niedziela, 28 grudnia 2014
Życzenia Bożonarodzeniowe 2014
Drodzy, kończy się kolejny rok, myślę, że dla wielu ciężki, gdzie materia polityki i ekonomii wyraźnie góruje nad duchowością i metafizyką dnia codziennego! Powtarzalność wielu czynności robi z nas nieczułe zautomatyzowane stworzenia, zmęczenie i niewiara wkradła się do wielu serc! Ale raz w roku jest taki czas, taki dzień jak Święta Bożego Narodzenia, gdzie tak naprawdę wszystko zaczyna się na nowo! Gdzie znika zło, a pojawia się opłatek nadziei, światło w ciemnościach, szczelina w chmurach przez którą przechodzą do nas wspomnienia naszych bliskich, naszej rodziny!
Nie trzeba być wierzącym, żeby dostrzec w tym dniu szczególną moc pamięci, tradycji i rodzinnych zwyczajów.!
Gdy wszyscy zasiadamy do stołu tworząc boży krąg, szczególnej energii, która tego dnia przenika
wszystko i wszystkich!
I tej energii Wam życzę, wierzącym i nie wierzącym! Wiary w ludzi, w siebie, w to, że razem zawsze mamy
szczególną moc, biorącą się ze współodczuwania tego właśnie narodzenia się - wszystkiego i wszystkich
od początku, bo życie jest jednym mistycznym kręgiem odradzania się w nas Dobra, które ciągle
w tym Dniu do nas powraca!
I ja w to wierzę!
Spokojnych Świąt w Rodzinnym Kręgu
życzą
Grażka i Gabriel Kamińscy wraz z naszą Rodziną
wtorek, 16 grudnia 2014
Recenzja: „Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg"
Władysław Hasior jest osobnym zjawiskiem
na polskiej scenie artystycznej. Nie wiem, ile podobieństw łączy go z
Rauschenbergiem, ale wiem jedno, jego plebejskość, mistyczna ludyczność i
empatia dociera do nas zaklęta w przedmiotach, rzeczach i akcesoriach
użytych do konstrukcji jego rzeźb, tableau czy emballages.
Jego sztuka nie zaznała w Polsce
takiego uznania jak na przykład w Skandynawii. Był artystą
autonomicznym, jego prace współgrały z jego osobistym stosunkiem do
świata; pełna niezależność artystycznej wizji, własna droga twórcza i
konsekwentna jej realizacja wbrew obowiązującej ideologii, stojący na
uboczy, świadomy artystyczny outsider. Zapłacił za to swoją cenę; dość
późno „odkryty" i niezbyt w Polsce lubiany, gdyż naruszał ludyczną sferę
sacrum, ubierając ją w kostium przemocy i okrucieństwa. Władza budująca
społeczeństwo równości i socjalnego dobrobytu tego nie lubiła.
Pamiętam jakiś program w Telewizji Polskiej, w Studio 2, gdzie pokazywano ludziom jego rzeźby, prace. Dla wielu z nich użycie głowy lalki, fotografii dziecka czy symboli religijnych: główek anielskich, było jawnym nadużyciem. Ludzie wypierali z siebie ten jego argument, że jesteśmy drapieżnymi bezwzględnymi ssakami, którzy przy okazji czynienia różnych rzeczy na tym świecie, w dłuższej perspektywie niszczą go. Ta jego otwarta krytyka społeczeństwa jako zbiorowej bezkrytycznej masy, była kłopotliwa również dla ówczesnej władzy. Prości partyjni gensecy nie rozumieli głębokiej aluzji czy też przesłania kryjącego się za „Sztandarami" lub „Kapliczkach przydrożnych". Oczywiście tolerowano jego dzieła interpretując je wprost, że ukrywa się za nimi krytyka Kościoła i polskiej płytkiej pobożności. Ale nikt już nie trudził się, by zinterpretować ten ich wyższy symboliczny poziom.
Tytuł tej retrospektywnej wystawy jest z zamierzenia prowokujący: „Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg?" Z jednej strony używali często tych samych przedmiotów znalezionych na cywilizacyjnym śmietniku, ale myślę, że wymowa filozoficzna dzieł Hasiora jest znacznie głębsza niż metaforyzacja idei „ American dreams", z jej wszystkimi kontrkulturowymi fazami. Sam fakt, że ontologia zagłady czy wojny była dla niego nieustannym polem konfrontacji ze śmiertelnością i samozagładą, która oprócz czynienia życia, zdominowała dwudziestowiecznego homo sapiens i jego historię. Historię, której de facto stał się zakładnikiem, z jednej strony będąc jej ofiarą, a z drugiej oprawcą. I właśnie ta egzystencjalna skaza, to pęknięcie z jakim człowiek pojawia się na tym świecie zdominowany i całkowicie przemieniony przez żywioł zalewających go zewsząd informacji i działań stał się punktem wyjścia dla całego jego artystycznego przesłania.
Kiedy w 1985 roku Hasior oprowadzał nas po swojej zakopiańskiej pracowni w pewnym momencie włączył muzykę, była to bodaj V symfonia Beethovena. I nagle ucichły nasze głosy, zaległa natrętna cisza. Zauważyłem jak artysta nas bacznie obserwuje, jakby filmował swoją wewnętrzną kamerą nasze reakcje. Najlepsza była ta, kiedy zaprosił jakąś młodą dziewczynę aby usiadła na krześle wyklejonym buźkami dziecinnych aniołków. Oburzona odparła, że nie może usiąść na twarzach tych dzieci. Zaśmiał się i powiedział, że to najczęstsza reakcja na tą jego pracę. To samo było z dziecinnym wózkiem, gdzie w gumową lalkę wbity był nóż. Komentując tą wizytę większość studentów wymieniała jako dominujący rys w jego pracach właśnie okrucieństwo i jego wielopoziomową interpretację. Myślę, że dla Hasiora samotnika, takie wizyty w jego pracowni były bardzo ważną formą konfrontacji z odbiorcami.
Dla mnie najważniejszymi jego pracami są cykle „Sztandarów" i Autoportretów, a także dwie prace, które szczególnie utkwiły w mojej wewnętrznej pamięci: „Boże Narodzenie", „Lot w ciemności" i „Portret zbiorowy". Geniusz Hasiora polegał nie tylko na reinterpretowaniu rzeczywistości czy pokazywaniu ludzkiej kondycji lecz przede wszystkim na tworzeniu własnego eschatologicznego „Dekalogu" mieszkańca Europy, który przeżył Piekło II wojny, który przebył bolszewicki świecki Czyściec i przyszło mu tworzyć od zera swoją małą stabilizację w granicach podzielonej Europy - na Wschód i Zachód, na sferę konsumpcyjnego dobrobytu i sferę socjalistycznej równości: każdemu według zasług. Okrucieństwo, śmierć, rozpad, choroby towarzyszyły człowiekowi od zawsze. Mając niewielką wiedzę o świecie i samym sobie musiał niejako po omacku szukać w nim swojej własnej drogi. Wplątywany przez historię i tworzących ją ludzi w różne konflikty, sprawy czy porachunki siłą rzeczy stawał po jednej lub po drugiej stronie barykady. Hasior starał się obserwować obie te strony i o każdej z nich snuł własny artystyczny komentarz.
Wydzierany (Ikona), składany z różnych rzeczy, przedmiotów (Podziemny Anioł) świat Władysława Hasiora z jednej strony jest naiwnym w swoim wyrazie, ale z drugiej pokazuje, że to otaczanie się przez ludzi zbędnymi akcesoriami, gadżetami, ten współczesny śmietnik, to droga Donikąd, to Bezkres i „Napad na Arkadię", poza którym istnieje tylko ciągły nasz własny „Niepokój".
Zapraszam na wędrówkę z Władysławem Hasiorem i jego pracami po łamach tego wystawowego katalogu, który opublikowało krakowskie Muzeum Sztuki Współczesnej zwane w skrócie MOCAK.
Pamiętam jakiś program w Telewizji Polskiej, w Studio 2, gdzie pokazywano ludziom jego rzeźby, prace. Dla wielu z nich użycie głowy lalki, fotografii dziecka czy symboli religijnych: główek anielskich, było jawnym nadużyciem. Ludzie wypierali z siebie ten jego argument, że jesteśmy drapieżnymi bezwzględnymi ssakami, którzy przy okazji czynienia różnych rzeczy na tym świecie, w dłuższej perspektywie niszczą go. Ta jego otwarta krytyka społeczeństwa jako zbiorowej bezkrytycznej masy, była kłopotliwa również dla ówczesnej władzy. Prości partyjni gensecy nie rozumieli głębokiej aluzji czy też przesłania kryjącego się za „Sztandarami" lub „Kapliczkach przydrożnych". Oczywiście tolerowano jego dzieła interpretując je wprost, że ukrywa się za nimi krytyka Kościoła i polskiej płytkiej pobożności. Ale nikt już nie trudził się, by zinterpretować ten ich wyższy symboliczny poziom.
Tytuł tej retrospektywnej wystawy jest z zamierzenia prowokujący: „Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg?" Z jednej strony używali często tych samych przedmiotów znalezionych na cywilizacyjnym śmietniku, ale myślę, że wymowa filozoficzna dzieł Hasiora jest znacznie głębsza niż metaforyzacja idei „ American dreams", z jej wszystkimi kontrkulturowymi fazami. Sam fakt, że ontologia zagłady czy wojny była dla niego nieustannym polem konfrontacji ze śmiertelnością i samozagładą, która oprócz czynienia życia, zdominowała dwudziestowiecznego homo sapiens i jego historię. Historię, której de facto stał się zakładnikiem, z jednej strony będąc jej ofiarą, a z drugiej oprawcą. I właśnie ta egzystencjalna skaza, to pęknięcie z jakim człowiek pojawia się na tym świecie zdominowany i całkowicie przemieniony przez żywioł zalewających go zewsząd informacji i działań stał się punktem wyjścia dla całego jego artystycznego przesłania.
Kiedy w 1985 roku Hasior oprowadzał nas po swojej zakopiańskiej pracowni w pewnym momencie włączył muzykę, była to bodaj V symfonia Beethovena. I nagle ucichły nasze głosy, zaległa natrętna cisza. Zauważyłem jak artysta nas bacznie obserwuje, jakby filmował swoją wewnętrzną kamerą nasze reakcje. Najlepsza była ta, kiedy zaprosił jakąś młodą dziewczynę aby usiadła na krześle wyklejonym buźkami dziecinnych aniołków. Oburzona odparła, że nie może usiąść na twarzach tych dzieci. Zaśmiał się i powiedział, że to najczęstsza reakcja na tą jego pracę. To samo było z dziecinnym wózkiem, gdzie w gumową lalkę wbity był nóż. Komentując tą wizytę większość studentów wymieniała jako dominujący rys w jego pracach właśnie okrucieństwo i jego wielopoziomową interpretację. Myślę, że dla Hasiora samotnika, takie wizyty w jego pracowni były bardzo ważną formą konfrontacji z odbiorcami.
Dla mnie najważniejszymi jego pracami są cykle „Sztandarów" i Autoportretów, a także dwie prace, które szczególnie utkwiły w mojej wewnętrznej pamięci: „Boże Narodzenie", „Lot w ciemności" i „Portret zbiorowy". Geniusz Hasiora polegał nie tylko na reinterpretowaniu rzeczywistości czy pokazywaniu ludzkiej kondycji lecz przede wszystkim na tworzeniu własnego eschatologicznego „Dekalogu" mieszkańca Europy, który przeżył Piekło II wojny, który przebył bolszewicki świecki Czyściec i przyszło mu tworzyć od zera swoją małą stabilizację w granicach podzielonej Europy - na Wschód i Zachód, na sferę konsumpcyjnego dobrobytu i sferę socjalistycznej równości: każdemu według zasług. Okrucieństwo, śmierć, rozpad, choroby towarzyszyły człowiekowi od zawsze. Mając niewielką wiedzę o świecie i samym sobie musiał niejako po omacku szukać w nim swojej własnej drogi. Wplątywany przez historię i tworzących ją ludzi w różne konflikty, sprawy czy porachunki siłą rzeczy stawał po jednej lub po drugiej stronie barykady. Hasior starał się obserwować obie te strony i o każdej z nich snuł własny artystyczny komentarz.
Wydzierany (Ikona), składany z różnych rzeczy, przedmiotów (Podziemny Anioł) świat Władysława Hasiora z jednej strony jest naiwnym w swoim wyrazie, ale z drugiej pokazuje, że to otaczanie się przez ludzi zbędnymi akcesoriami, gadżetami, ten współczesny śmietnik, to droga Donikąd, to Bezkres i „Napad na Arkadię", poza którym istnieje tylko ciągły nasz własny „Niepokój".
Zapraszam na wędrówkę z Władysławem Hasiorem i jego pracami po łamach tego wystawowego katalogu, który opublikowało krakowskie Muzeum Sztuki Współczesnej zwane w skrócie MOCAK.
sobota, 13 grudnia 2014
Dlaczego Polacy nie potrafią działać wspólnie?
Pod palacze
Wyrżnięcie przez okupantów Niemieckiego i Radzieckiego polskich elit, inteligencji, naukowców, nauczycieli, urzędników skutkowało zaimplementowaniem w to miejsce spauperyzowanej miejskiej, robotniczej i wiejskiej biedoty, Dało to podwaliny pod tzw. ludowy, ludyczny model polskiego indywidualizmu, oparty na przeroście własnych ambicji nie mających pokrycia w wiedzy i talentach; stąd się wzięło to słynne powiedzenie: "mierny ale wierny". Drugim było tzw. "wybraństwo" namaszczone przez władzę: Ty jesteś dla Nas, My jesteśmy dla Ciebie". Trzecim była pogarda dla wszystkich, którzy są poniżej tego systemu; próbują być niezależni (czytaj: niebezpieczni, bo nie swoi) lub apolityczni (Kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam), mają syndrom wspólnotowości wymalowany na twarzy.
System tzw, ludowładzy w Polsce oparty na przemocy i fałszu musiał bazować na społecznych podziałach (takie same podziały mamy teraz w tzw. kapitalizmie, bardziej prostszy, bo na: biednych i bogatych); napuszczano na siebie inteligencję biurową na robotników i vice versa, chłopów na chłoporobotników, "miastowych na wieśniaków". U nas bardzo łatwo to przyszło, bo niedobitki tzw. szlachty, właścicieli ziemskich, mieszczan musiały się chcąc przetrwać w tym sowieckim systemie naganiania jednych na drugich przetrwać; mieszano stany przez małżeńskie mariaże. Pamiętam na weselu koleżanki spod Wrocławia w latach siedemdziesiątych telewizor nakryty kapą i leżankę obitą folią - żeby się nie zniszczyły; rodzina z tzw.mariażu wiejsko- miejskiego. Gdzie ciągle jeszcze wierzono w zabobony; np. kiedy przeskoczyłem przez nogi jej młodszego brata, to kazano mi przeskoczyć raz jeszcze, bo inaczej dzieciak nie będzie rósł! Mojej matce zrobiono awanturę z tego powodu, że nie znamy ludowych obyczajów przywiezionych na furmankach do miasta. Z takim zaczynem można było zrobić wszystko; szczególnie działając na chorą i wrażliwą sferę Ego! Jak to ty taki zdolny, wybrany do takich zadań, masz być gorszy od tych makulaturowej inteligencji (tak mówiono w latach 70-tych na tych co posiadali w domu księgozbiory czy prenumerowali czasopisma. Moda na nie zaczęła się dopiero gdzieś od połowy tych lat, po słynnym Gierkowym: "Towarzysze Pomożecie", gdzie Polska "mała stabilizacja" rozszerzyła się na wytwory kultury: obrazy, reprodukcje (słynne "Słoneczniki" Van Gogha), książki, płyty analogowe, a także telewizory! Pamiętam jak powoli sąsiedzi zaczęli się od siebie izolować; ten który kupił Syrenkę, potem "Malucha" i miał do tego kolorowy rusi telewizor, czuł się lepszy od tego, co miał tylko drewnianą boazerię i akwarium (też objęte pewną modą), a z kwiatów kaktusy.
Myślę, że te PRL-owskie dorobkiewiczostwo już wstępnie podzieliło ludzi. Później doszli do tego, ci co wyjeżdżali na tzw. "saksy", do DDR, Czechosłowacji, Bułgarii, a nawet na budowę rurociągu "Przyjaźń" do ZSRR, gdzie zarabiali w tzw "rublach transferowych". Tzw. polską transformację musieli przygotowywać doskonali socjologowie społeczni, obserwatorzy, znawcy "polskich dusz". Kiedy miałem już swoją firmę i pieniądze, to zauważyłem wprost proporcjonalne do prowadzonego biznesu namnożenie tzw. kolegów, pseudo przyjaciół, znajomych. Wyczuli nosem żer; ma koleś kaskę, niech się podzieli! Nikt nie zastanawiał się ile to pracy, sił i energii mnie kosztowało! Właśnie ta ludyczno-miejska świadomość, iż im się coś ode mnie należy była dominującą filozofią pierwszych lat budowy nowego gospodarczego ustroju! I ta wszechobecna uniżoność, wręcz "dupolizostwo", ten brak klasy, charakteru, który wcześniej brałem za pozostałość PRL-u był na pierwszym miejscu. Nawet moja szacowna rodzina, kiedy przez moment potrzebowałem pomocy, mówiła: "Wiesz, my też mamy ciężko". Za życia Gabrieli Kosmowskiej byłoby to nie do pomyślenia. To w niej wtopiony były niezłomne zasady, których, co było jej osobistą klęską,
nie potrafiła przekazać swoim dzieciom i wnukom.
Piszę to w dniu w którym wspólnota naszych wolnościowych działań 13 grudnia 1981 roku poddana została generalnej próbie. Widziałem sąsiadów wyrzucających symbole Solidarności, ulotki, palących gazety, kiedy my z moją mamą Anną przepisywaliśmy na maszynie "Z dnia na dzień" od pierwszego numeru, a w niedokończonej adaptacji sklejaliśmy szybkoschnącym żrącym klejem z żoną Małgorzatą znaczki z, w tym z Wałęsą dla "Solidarności Walczącej". Małgorzata zatruta oparami poroniła naszą córkę w szóstym miesiącu ciąży. Może będzie zła na mnie, że ujawniam ten fakt, ale nigdy wcześniej nie afiszowałem się swoją opozycyjnością, nie robiłem z siebie martyrologa, kombatanta, ani żadnej ofiary! Uznaliśmy z moją rodziną, że to był nasz obowiązek! Stąd patrzę teraz na tych weteranów, te ofiary systemu, te ich wypasione gęby (vide Borusewicz) i myślę, ze nie robili tego bezinteresownie, z takim poczuciem oddolnego obowiązku jak miliony bezimiennych Polaków!
środa, 10 grudnia 2014
Recenzja: Renata Nowakowska-Siuta „Pedagogika porównawcza"
Kolejna publikacja z nowej serii
podręczników akademickich Oficyny Wydawniczej IMPULS zatytułowanej
„Pedagogika Nauce i Praktyce" nosi tytuł „Pedagogika porównawcza". Jej
autorką jest Renata Nowakowska-Siuta.
Pedagogika porównawcza to dość młoda
dyscyplina badań naukowych. Jej narodziny to koniec XIX wieku, a
współczesny stan metodologii badań i jej statusu jako nauki datuje się
na lata 50-te XX wieku. Przy jej pomocy wykorzystując naukowe metody
porównawcze i komparatystykę, a także metody problemowe możemy
planować rozwój edukacji, reformować ją korzystając z wzorców i
doświadczeń innych państw. Kontrastując ze sobą różne poglądy i
doświadczenia możemy też ujawniać ich niedoskonałości i nieprawidłowości
stojące u jej podstaw. To bardzo pożyteczna wiedza, ale żeby ją
wykorzystać we właściwy sposób musimy poddać otrzymane dane i wiedzę
dogłębnej analizie historycznej, kulturowej, a także syntezie z
perspektywy różnic, jakie zachodzą między poszczególnymi krajami.
Rzetelność i dokładność w trakcie ich analizowania wpływa na końcowy
wynik przedstawionych badań porównawczych.
Renata Nowakowska wprowadziła nas w świat problematyki badań porównawczych w rozdziale zatytułowanym „Podstawy teoretyczne i metodologiczne", gdzie zwięźle i wyczerpująco nakreśliła rys historyczny pedagogiki porównawczej jako nauki, a także przedstawiła teorie oraz metodologię współczesnych badań komparatystycznych. Na ich podstawie można wykreślać tzw. mapy deskrypcji w zakresie planowania zmian w systemie edukacji, jego ewentualnych korekt czy rewizji. Z sieci komparatystycznych powiązań możemy wyłowić wszystkie różnice i podobieństwa pomiędzy międzynarodowymi systemami edukacji. Może przeprowadzać ich wartościowanie pod względem zastosowania pewnych rozwiązań w polskim modelu edukacyjnym. Ma ona charakter interdyscyplinarny czerpiąc informacje i wiedzę z takich nauk jak socjologia, ekonomia, procesy kształcenia, historii współczesnej polityki oświatowej, z możliwością ich praktycznego zastosowania. Oczywiście wynik takich badań porównawczych o wiele bardziej rzetelny jeśli wykorzystamy w naszych badaniach z komponentów zmiennych takich jak analiza jakościowa i metody ilościowe. Łącząc oba te podejścia możemy nie tylko określić jak jest to dany system edukacji, ale też dlaczego występuje w takim, a nie innym kształcie.
W dalszej części swojego opracowania Nowakowska ukazuje nam aktualną wiedzę na temat wybranych zagadnień dotyczących struktury i funkcjonowania systemów oświatowych w różnych krajach europejskich, a także na świecie. Od organizacji procesów nauczania, dydaktyki, nauki języków obcych, przedmiotów ścisłych, po technologie informatyczno-komunikacyjne. W rozdziale następnym porównuje wczesną edukację dzieci i młodzieży na podstawie przykładów z Wielkiej Brytanii, Finlandii i Polski. To bardzo ważne zagadnienia, gdyż od tego pierwszego etapu edukacyjnego zależy sukces kolejnych szczebli nauczania, aj jak wiemy z doświadczenia nie jest z tym w naszym kraju najlepiej. Tryb wprowadzania reform oświatowych przez poszczególnych ministrów edukacji był powiedzmy delikatnie chaotyczny i niekomplementarny z początkowymi teoretycznymi założeniami. Wczesna edukacja miała w praktyce wyrównywać szanse edukacyjne dzieci, lecz różny stopień gotowości szkół do podjęcia takiego wyzwania skazuje tą kolejną reformę na nazwanie jej eksperymentem na żywym organizmie młodego ucznia. Dodatkowym mankamentem jest niedostateczne przygotowanie do tej reformy kadry nauczycielskiej, co skutkuje chaosem organizacyjnym i ideowym.
Drugą bolączką polskiej szkoły są częste zmiany programów kształcenia tzw. podstawy programowej. Dynamicznie zmieniające się potrzeby rynku pracy, powszechna informatyzacja, a za moment robotyzacja dyktuje potrzebę stawiania na pierwszym miejscu przedmiotów informatycznych i technicznych. Wydaje się, że polska szkoła ciągle jeszcze na tym polu raczkuje.
Pedagogika porównawcza pozwala wytyczyć perspektywiczne plany w oparciu o badania komparatystyczne współczesnych systemów edukacyjnych krajów członkowskich Unii Europejskiej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przy okazji odpolityczniono samą edukację i wybrano w formie konkursu ministra edukacji, a nie ponownie mianowano go z partyjnego nadania. Tyczy się to również wprowadzanego na szybko darmowego podręcznika, bez konsultacji społecznych, bez analizy skutków jego wprowadzenia dla całego polskiego rynku edukacyjnego. Jednym populistycznym gestem zanegowano dwadzieścia kilka lat pracy wydawców edukacyjnych i firm wydawniczych na rzecz polskiego rynku oświatowego. Tak postępuje się w autorytarnie zarządzanych państwach, o niepełnej wykształconej demokracji, a ciągle wydawało mi się, że jeśli chodzi o wymiar społeczny edukacji, to jesteśmy wiodącym demokratycznym europejskim państwem. Upolityczniając darmowy podręcznik zanegowano wolną wolę nauczycieli i rodziców w ich wyborze, prowadząc do wasalizacji nauczycielskiego środowiska, któremu w ten sposób odebrano prawo wypowiadania się i opiniowania w tej ważnej dla losów polskich uczniów kwestii.
Podręcznik Renaty Nowakowskiej-Siuty pokazuje państwowe systemy oświatowe w wielu aspektach, korzystając z danych ilościowych i jakościowych jest w stanie dokonać ich wartościowania pod względem skuteczności. Ukazuje jak realizowane są w tym systemie potrzeby uczniów, w tym także tych najzdolniejszych, pokazuje korzyści i słabości współpracy z rodzicami, dotyka problemów z uczeniem w domu - home schooling.
Niezmiernie ciekawym na tym tle jest rozdział szósty poruszający pilne zadania stojące przed europejską polityką oświatową. W krótkich esencjonalnych rozdziałach i podrozdziałach otrzymujemy przefiltrowaną skondensowaną wiedzę. Jest przez to łatwiej przyswajalna, stąd wydaje się jej idealne zastosowanie w procesie dydaktycznym studentów. To kolejna bardzo udana publikacja wydana w serii: Pedagogika Nauce i Praktyce". Zwróćcie koniecznie uwagę na ten kanon akademickiej wiedzy, to już jedenasta pozycja z tej ważnej serii.
Renata Nowakowska wprowadziła nas w świat problematyki badań porównawczych w rozdziale zatytułowanym „Podstawy teoretyczne i metodologiczne", gdzie zwięźle i wyczerpująco nakreśliła rys historyczny pedagogiki porównawczej jako nauki, a także przedstawiła teorie oraz metodologię współczesnych badań komparatystycznych. Na ich podstawie można wykreślać tzw. mapy deskrypcji w zakresie planowania zmian w systemie edukacji, jego ewentualnych korekt czy rewizji. Z sieci komparatystycznych powiązań możemy wyłowić wszystkie różnice i podobieństwa pomiędzy międzynarodowymi systemami edukacji. Może przeprowadzać ich wartościowanie pod względem zastosowania pewnych rozwiązań w polskim modelu edukacyjnym. Ma ona charakter interdyscyplinarny czerpiąc informacje i wiedzę z takich nauk jak socjologia, ekonomia, procesy kształcenia, historii współczesnej polityki oświatowej, z możliwością ich praktycznego zastosowania. Oczywiście wynik takich badań porównawczych o wiele bardziej rzetelny jeśli wykorzystamy w naszych badaniach z komponentów zmiennych takich jak analiza jakościowa i metody ilościowe. Łącząc oba te podejścia możemy nie tylko określić jak jest to dany system edukacji, ale też dlaczego występuje w takim, a nie innym kształcie.
W dalszej części swojego opracowania Nowakowska ukazuje nam aktualną wiedzę na temat wybranych zagadnień dotyczących struktury i funkcjonowania systemów oświatowych w różnych krajach europejskich, a także na świecie. Od organizacji procesów nauczania, dydaktyki, nauki języków obcych, przedmiotów ścisłych, po technologie informatyczno-komunikacyjne. W rozdziale następnym porównuje wczesną edukację dzieci i młodzieży na podstawie przykładów z Wielkiej Brytanii, Finlandii i Polski. To bardzo ważne zagadnienia, gdyż od tego pierwszego etapu edukacyjnego zależy sukces kolejnych szczebli nauczania, aj jak wiemy z doświadczenia nie jest z tym w naszym kraju najlepiej. Tryb wprowadzania reform oświatowych przez poszczególnych ministrów edukacji był powiedzmy delikatnie chaotyczny i niekomplementarny z początkowymi teoretycznymi założeniami. Wczesna edukacja miała w praktyce wyrównywać szanse edukacyjne dzieci, lecz różny stopień gotowości szkół do podjęcia takiego wyzwania skazuje tą kolejną reformę na nazwanie jej eksperymentem na żywym organizmie młodego ucznia. Dodatkowym mankamentem jest niedostateczne przygotowanie do tej reformy kadry nauczycielskiej, co skutkuje chaosem organizacyjnym i ideowym.
Drugą bolączką polskiej szkoły są częste zmiany programów kształcenia tzw. podstawy programowej. Dynamicznie zmieniające się potrzeby rynku pracy, powszechna informatyzacja, a za moment robotyzacja dyktuje potrzebę stawiania na pierwszym miejscu przedmiotów informatycznych i technicznych. Wydaje się, że polska szkoła ciągle jeszcze na tym polu raczkuje.
Pedagogika porównawcza pozwala wytyczyć perspektywiczne plany w oparciu o badania komparatystyczne współczesnych systemów edukacyjnych krajów członkowskich Unii Europejskiej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przy okazji odpolityczniono samą edukację i wybrano w formie konkursu ministra edukacji, a nie ponownie mianowano go z partyjnego nadania. Tyczy się to również wprowadzanego na szybko darmowego podręcznika, bez konsultacji społecznych, bez analizy skutków jego wprowadzenia dla całego polskiego rynku edukacyjnego. Jednym populistycznym gestem zanegowano dwadzieścia kilka lat pracy wydawców edukacyjnych i firm wydawniczych na rzecz polskiego rynku oświatowego. Tak postępuje się w autorytarnie zarządzanych państwach, o niepełnej wykształconej demokracji, a ciągle wydawało mi się, że jeśli chodzi o wymiar społeczny edukacji, to jesteśmy wiodącym demokratycznym europejskim państwem. Upolityczniając darmowy podręcznik zanegowano wolną wolę nauczycieli i rodziców w ich wyborze, prowadząc do wasalizacji nauczycielskiego środowiska, któremu w ten sposób odebrano prawo wypowiadania się i opiniowania w tej ważnej dla losów polskich uczniów kwestii.
Podręcznik Renaty Nowakowskiej-Siuty pokazuje państwowe systemy oświatowe w wielu aspektach, korzystając z danych ilościowych i jakościowych jest w stanie dokonać ich wartościowania pod względem skuteczności. Ukazuje jak realizowane są w tym systemie potrzeby uczniów, w tym także tych najzdolniejszych, pokazuje korzyści i słabości współpracy z rodzicami, dotyka problemów z uczeniem w domu - home schooling.
Niezmiernie ciekawym na tym tle jest rozdział szósty poruszający pilne zadania stojące przed europejską polityką oświatową. W krótkich esencjonalnych rozdziałach i podrozdziałach otrzymujemy przefiltrowaną skondensowaną wiedzę. Jest przez to łatwiej przyswajalna, stąd wydaje się jej idealne zastosowanie w procesie dydaktycznym studentów. To kolejna bardzo udana publikacja wydana w serii: Pedagogika Nauce i Praktyce". Zwróćcie koniecznie uwagę na ten kanon akademickiej wiedzy, to już jedenasta pozycja z tej ważnej serii.
czwartek, 4 grudnia 2014
Lukrowany baranek od Bronka i gumofilce od Ewki Kopacz
Tytuł celowo nawiązuje do ludycznego zdziecinnienia moich rodaków, przy tym nazywam tak, przyjmując łagodniejszą formę nazewnictwa - zidiocenie Polaków! Zdaję sobie sprawę, że napisano o tym tonę rozpraw i elaboratów, ale myślę, iż warto pokusić się o całościową diagnozę, która przedkłada się w sytuację każdego z nas z osobna.
A zabawa trwa...
Ludyczność to piękny termin obejmujący swoim zakresem wszystko, co leży w obrębie wiejskiej kultury fantastycznej; od janiołka z włosami z cynfolii, aż po świątka i malowany wiejski płot. To świat proweniencji moich rodaków, którzy z uporem ciągle oporni są na wiedzę o samych sobie, otaczającym ich świecie zdając się na migająco-gadający plazmowy ekran, zagłuszający swój własny bełkot spotami reklamowymi.
Ale że fantastyczność i ludyczność zawsze składały się na fundament bytu ludzi ze wsi i miasteczek, to i stąd ten mój tytuł: Lukrowany baranek od Bronka i gumofilce od Ewki Kopacz. Pamiętacie jak Kazik śpiewał ludyczne piosnki swojego ojca, a szczególnie ten wers z Baranka:
Na głowie kwietny ma wianek
W ręku zielony badylek
A przed nią bieży baranek
A nad nią lata motylek
A przed nią bieży baranek
A nad nią lata motylek
Ta zgoła idylliczna otoczka dotyczy niefrasobliwości naszych polskich wyborów, a właściwie ich braku, i zdaniu się całkowicie na improwizowane: "łapu capu" i "jakośtobydzie".
Jego prace pierwsze i oby ostatnie
Na jasne, że jakoś to zawsze będzie, ale dlaczego nie ma być lepiej, inaczej, bardziej ludzko? To pytanie do tych, co wierzą w moc lukrowanego baranka.
Żydzi płci męskiej dorastając chwytają kury i nią, męcząc je przedtem niemiłosiernie, obijając o swoje ciało, łamiąc im szyje, łapki, scedowują na nią swoje dotychczasowe grzechy i proszą o wybaczenie. Rytuał ten wywodzi się ze średniowiecza i ma nazwę "kaporos". Myślę, że taką samą analogię można przeprowadzić na tym lukrowanym baranku. Chrześcijaństwo jest bardziej miłosierne dla baranków, stąd zastępuje je lukrowaną atrapą.
To on, i ten kurczak w Wielką Noc mają symbolizować, z jednej strony świeckie oczyszczenie z grzechów, cichą nadzieję, że dzięki pozbyciu się ich, nasze dalsze życie, będzie jak nowe, inne, lepsze, bardziej bogobojne itp. interpretacja religijna mówi, o czerpaniu siły ze Zmartwychwstania Pańskiego, obudzeniu w nas wiary, obdarzenie łaską itp. Współcześni polscy zoombie nie znajdują, ani po świeckiej stronie, ani religijnej żadnej wskazówki ani dopingu, jak mają żyć? Stąd ulubionym zajęciem naszych namaszczonych partyjnych władz, jest strzyżenie tego ogłupionego stada, w imię zasady, "jak na to pozwalasz, to znaczy, że nie masz nic przeciwko temu!" Ta swoista szopka, nie mylić z noworoczną, jest rodzajem nowego świeckiego obyczaju, jaką ludyczni wędrowcy ze wsi do miast przynieśli ze sobą, i zaadaptowali wnosząc w swoje życie i całej reszty. Bo niestety nie ma już klasy mieszczańskiej, która wniosłaby jako przeciwwagę wartość rozumu, logiki i wiary do tej zurbanizowanej przestrzeni, która stała się naszym swojskim "kurnikiem", gdzie byle chwost może sięgnąć doń i poobijać sobie Polaka nawiązując do rytuału "kaporos".
Tyle tytułem lukrowego baranka i Bronka, który właśnie wziął sobie Polaków protestujących przeciwko fałszowaniu wyborów samorządowych wyzwał ich, pobijał o swoje plecy jak te kury i odrzucił ze wstrętem, uśmiechając się do czujnej kamery, że niby przecież kocha tą swoją Polską hołotę i ma do niej słabość!
Nie chcem ale muszem, w nowej odsłonie
Jego koleżanka we władzy Zakopana Ewka, nie używa do tego tak subtelnych symboli z pogranicza świata świeckiego i religijnego, ona wali jak swojak - prosto z mostu. Otóż gdzieś tam niewinnie przewinęła się w mediach informacja, to podał ich GUS, że po 2020 roku Zakład Utylizacji Społecznej - ZUS - ani chybi zbankrutuje, i jedynym pomysłem jest podwyższenie, oczywiście po wyborach 2015 roku - bo Oni kochają wszystkie Polskie zoombie - wieku emerytalnego, do 71 roku życia. A i tak emerytura nie przekroczy 30% naszych ostatnich zarobków, a może i 28%! Jak GUS powiedział, tak Ewka na Nie-rządzie bąknęła coś o tym, że trzeba będzie każdemu Polakowi po 50-tce wysłać w darze od Nie-rządu gumofilce, w ramach socjalu, gdyż ani chybi przydadzą się w wiecznym kieracie ku chwale PO!
Więc życzę Wam, w tym nadchodzącym roku, tym szczególnie, którzy kierując się nie logiką ani rozumem, lecz nienawiścią głosowali za PEŁO czyli tym samym, za odmrożeniem sobie uszu i nosów, lukrowego baranka od słodkiego Bronka i gumofilców z podwójnym dociepleniem od Zakopanej Ewki!
Całuję rączki
Całuję pierścień
Posterunkowy Tusk całuje czekpoint
Na koniec konkluzja, otóż ostatnio nastała moda na całowanie w "pierścień" - podobno jedni z tego żyją, a inni zbijają na tym kapitał. Żeby Marks wcześniej o tym wiedział, to by nie musiał się trudzić z pisaniem swojej cegły!
Dobrego samopoczucia wszystkim!
A zabawa trwa...
Ludyczność to piękny termin obejmujący swoim zakresem wszystko, co leży w obrębie wiejskiej kultury fantastycznej; od janiołka z włosami z cynfolii, aż po świątka i malowany wiejski płot. To świat proweniencji moich rodaków, którzy z uporem ciągle oporni są na wiedzę o samych sobie, otaczającym ich świecie zdając się na migająco-gadający plazmowy ekran, zagłuszający swój własny bełkot spotami reklamowymi.
Ale że fantastyczność i ludyczność zawsze składały się na fundament bytu ludzi ze wsi i miasteczek, to i stąd ten mój tytuł: Lukrowany baranek od Bronka i gumofilce od Ewki Kopacz. Pamiętacie jak Kazik śpiewał ludyczne piosnki swojego ojca, a szczególnie ten wers z Baranka:
Na głowie kwietny ma wianek
W ręku zielony badylek
A przed nią bieży baranek
A nad nią lata motylek
A przed nią bieży baranek
A nad nią lata motylek
Ta zgoła idylliczna otoczka dotyczy niefrasobliwości naszych polskich wyborów, a właściwie ich braku, i zdaniu się całkowicie na improwizowane: "łapu capu" i "jakośtobydzie".
Jego prace pierwsze i oby ostatnie
Na jasne, że jakoś to zawsze będzie, ale dlaczego nie ma być lepiej, inaczej, bardziej ludzko? To pytanie do tych, co wierzą w moc lukrowanego baranka.
Żydzi płci męskiej dorastając chwytają kury i nią, męcząc je przedtem niemiłosiernie, obijając o swoje ciało, łamiąc im szyje, łapki, scedowują na nią swoje dotychczasowe grzechy i proszą o wybaczenie. Rytuał ten wywodzi się ze średniowiecza i ma nazwę "kaporos". Myślę, że taką samą analogię można przeprowadzić na tym lukrowanym baranku. Chrześcijaństwo jest bardziej miłosierne dla baranków, stąd zastępuje je lukrowaną atrapą.
To on, i ten kurczak w Wielką Noc mają symbolizować, z jednej strony świeckie oczyszczenie z grzechów, cichą nadzieję, że dzięki pozbyciu się ich, nasze dalsze życie, będzie jak nowe, inne, lepsze, bardziej bogobojne itp. interpretacja religijna mówi, o czerpaniu siły ze Zmartwychwstania Pańskiego, obudzeniu w nas wiary, obdarzenie łaską itp. Współcześni polscy zoombie nie znajdują, ani po świeckiej stronie, ani religijnej żadnej wskazówki ani dopingu, jak mają żyć? Stąd ulubionym zajęciem naszych namaszczonych partyjnych władz, jest strzyżenie tego ogłupionego stada, w imię zasady, "jak na to pozwalasz, to znaczy, że nie masz nic przeciwko temu!" Ta swoista szopka, nie mylić z noworoczną, jest rodzajem nowego świeckiego obyczaju, jaką ludyczni wędrowcy ze wsi do miast przynieśli ze sobą, i zaadaptowali wnosząc w swoje życie i całej reszty. Bo niestety nie ma już klasy mieszczańskiej, która wniosłaby jako przeciwwagę wartość rozumu, logiki i wiary do tej zurbanizowanej przestrzeni, która stała się naszym swojskim "kurnikiem", gdzie byle chwost może sięgnąć doń i poobijać sobie Polaka nawiązując do rytuału "kaporos".
Tyle tytułem lukrowego baranka i Bronka, który właśnie wziął sobie Polaków protestujących przeciwko fałszowaniu wyborów samorządowych wyzwał ich, pobijał o swoje plecy jak te kury i odrzucił ze wstrętem, uśmiechając się do czujnej kamery, że niby przecież kocha tą swoją Polską hołotę i ma do niej słabość!
Nie chcem ale muszem, w nowej odsłonie
Jego koleżanka we władzy Zakopana Ewka, nie używa do tego tak subtelnych symboli z pogranicza świata świeckiego i religijnego, ona wali jak swojak - prosto z mostu. Otóż gdzieś tam niewinnie przewinęła się w mediach informacja, to podał ich GUS, że po 2020 roku Zakład Utylizacji Społecznej - ZUS - ani chybi zbankrutuje, i jedynym pomysłem jest podwyższenie, oczywiście po wyborach 2015 roku - bo Oni kochają wszystkie Polskie zoombie - wieku emerytalnego, do 71 roku życia. A i tak emerytura nie przekroczy 30% naszych ostatnich zarobków, a może i 28%! Jak GUS powiedział, tak Ewka na Nie-rządzie bąknęła coś o tym, że trzeba będzie każdemu Polakowi po 50-tce wysłać w darze od Nie-rządu gumofilce, w ramach socjalu, gdyż ani chybi przydadzą się w wiecznym kieracie ku chwale PO!
Więc życzę Wam, w tym nadchodzącym roku, tym szczególnie, którzy kierując się nie logiką ani rozumem, lecz nienawiścią głosowali za PEŁO czyli tym samym, za odmrożeniem sobie uszu i nosów, lukrowego baranka od słodkiego Bronka i gumofilców z podwójnym dociepleniem od Zakopanej Ewki!
Całuję rączki
Całuję pierścień
Posterunkowy Tusk całuje czekpoint
Na koniec konkluzja, otóż ostatnio nastała moda na całowanie w "pierścień" - podobno jedni z tego żyją, a inni zbijają na tym kapitał. Żeby Marks wcześniej o tym wiedział, to by nie musiał się trudzić z pisaniem swojej cegły!
Dobrego samopoczucia wszystkim!
wtorek, 2 grudnia 2014
Czy Polacy skundleli - do końca?
Cuda nad praską urną - poczytajcie sami
Polskie Wybory 2014
Jeżdżę rowerem po mieście, widzę to czego ludzie nie dostrzegają; brud, popękane chodniki, zapadające się jezdnie, "ślepe" ścieżki rowerowe namalowane byle gdzie, tak dla zasady, że co chcecie, przecież są...
Widzę powszechne "udawactwo". Polega to na tym, że idąc do jakiegokolwiek urzędu spotykam się ze "ścianą", najczęściej na tej ścianie ta Pancia czy Panek pisze: "Nie mogę Panu/i pomóc". Załatwianie zwykłej sprawy: odpisu, zaświadczenia, nie mówiąc o jakiejś tam zgodzie, na coś tam, wymaga od mieszkańców tego bantustanu, takiego wydatku energii, że każdy już następnym razem, zastanowi się, czy w ogóle chce coś załatwiać! To jest taki dyżurny carski rewizor, który udając wielkiego urzędnika, puszy się przy okienku (ciekawe jest to odgradzanie się od petenta, jak na widzeniu w więzieniu!) Tylko pytanie, kto tu jest więźniem: ja czy ta osoba siedząca za monitorem (kiedyś mówiło się za biurkiem!), wpierw wypinając pierś po ordery, mówi głosem nieznoszącym sprzeciwu, że on, to wszystko o czym my piszemy w podaniu, wie, ale są obiektywne terminy, bo sprawa musi powędrować jak u Kafki, piętro wyżej, do pani kierownik, która ma takich spraw jak nie setki, to dziesiątki, i to wymaga czasu, bo bumaga jest cierpliwa i wszystko wymazuje, to znaczy, my jej pomagamy, bo poco obciążać się doczesnością, jeśli można wmówić sobie, że wszystko jest oki, inaczej się nie da, a w ogóle to jest fajnie, bo grill staniał, piwo się pieni, a Odra płynie do morza.
Drugą polską plagą jest głupota, ta prawdziwa i ta udawana. Bo jak mówił Szwejk: łatwiej się żyje udając debila. I tą metodę odgapili moi rodacy, od tych pożal się boże politykierów, bez żadnych kwalifikacji czy uzdolnień. Nawet ich tytuły, zaliczone w jakichś drugiego sortu szkółkach, te ich dr czy inż przed nazwiskami (nie wiadomo czy też ich własnymi?) stają się karykaturą wiedzy i doświadczenia. Ale jak można wymagać mądrości od nich, tych, którzy podobno są naszymi reprezentantami, jeśli nie wymaga się tego samego od siebie. Nie jestem jakimś malkontentem i nie powiem pewnie nic odkrywczego, jak to co widzą i czują moi rodacy. Żyjemy w rzeczywistości blagi, wszechobecnego kłamstwa i głupoty, którą się nam wciska na każdym kroku; udzielnie pomagają w tym pseudo media i dyżurni "pożyteczni idioci". Biorą to na siebie, za synekury dla siebie i swoich bliskich. Oni potrafią rozliczyć się z tego w trymiga. No jak masz rodzinę, to możesz zrobić dla nie każde świństwo. I wiecie co, ludzie w swojej większości uważają podobnie. Że jak się nie da inaczej, to można kantować, kłamać, kraść, no bo to dla nich; naszych żon, dzieci, inaczej mówiąc naszych najbliższych, a ten co tego nie robi - to frajer pompka (często używany zwrot w czasach mojej młodości) i jazz. Wmawiają nam to słynne: Polacy nic się nie stało"! A człowieka krew zalewa i miałby ochotę dać komuś w mordę!
Wracam do wyborów.
Cyrk na kółkach, protestują nieliczni, a internetowa klaka miesza z błotem tych co piszą o wypowiedzi Kaczyńskiego: "że Wybory trzeba powtórzyć..." I znowu nienawiść do Prezesa zwycięża rozsądek. Powtarzam wielokrotnie, że PiS, to nie moja bajka, ale jeśli negujemy prawo, praworządność i prawodawstwo, to nie oczekujmy w tym kraju zmian na lepsze! Każdy myśli, no tak, Tusk wyjechał, najgorsze zło minęło, da się przeżyć! Otóż nie drodzy Rodacy! Nie da się, jakoś tak żyć, bo to nie jest normalne, kiedy manipulacje, a potem zagłuszanie przez łżemedia tych, którzy mówią innym językiem niż Władza stają się oficjalną nowomową! Aż nadto przypomina te chamskie robotnicze spędy klasy pracującej opluwającej Żydów: "Żydzi na Madagaskar", "Studenci na studia" itp. Czy to nie ta sama metoda, pochodna czerezwyczajce, przywieziona tu z towarzyszami! Wszyscy mówimy jednym głosem, wszyscy za Wodzem i jedynie słuszną Partią! Czyżby jednak śp. ksiądz Tischner, mówiąc o "homo sovieticus" zaimplementowanym w polskie geny przez NKWD-owskiego genseka tow. Bieruta, a potem tak pięknie rozpleniony po kraju przez Podstawowe Organizacje Partyjne tow. Gomułki, w słynnej odwilży (której do dzisiaj zwolennikiem jest lewicowo zakręcony tow. Michnik z krąg "Wybiórczej"), a potem zeuropeizowany przez męża stanu tow. Gierka w słynnym "Pomożecie", miał stuprocentową rację! Że POlacy stracili swoją ostatnią szansę na pozbycie się tego "polowirusa". Bo jakżeż trzeba być zakłamanym, żeby z jednej strony wiedząc, iż Jedynie Słuszna Partia demontując ten kraj prowadzi nas na ścieżkę przyśpieszonego bankructwa, nie tylko ZUS-u, ale też instytucji Państwa Polskiego, które, aby obsłużyć cały dług zewnętrzny i wewnętrzny potrzebuje na to całych wpływów z podatku CIT i VAT, głosować na PEŁO, a z drugiej psioczyć na warunki prowadzenia działalności gospodarczej i obarczać za niskie pensje, Państwo, a nie siebie jako właściciela firmy, bo jak powiedział mój były szef: On haraczu Państwu płacić nie będzie! Stąd mamy "umowy śmieciowe" (co 6 Polak tak ma), zapaść finansów i wysokie bezrobocie! Ale lud podobno wypowiedział swoją wolę zmian, ale Państwowa Komisja Wyborcza tego nie zauważyła, bo system padł, i każdy podobno mógł się zalogować do systemu i zmienić wynik głosowania! Ale Prezydent tego kraju, który cieszy się takim niesłabnącym uznaniem powiedział, że: Oskarżanie o fałszerstwo to jak podkładanie ładunku wybuchowego!
Więc Panie Prezydencie Dyżurnego Układu! Ja Panu mówię, jako były przewodniczący Komisji Wyborczej w 1997 - 2001, że podkładam ładunek wybuchowy pod Pana argumenty i powtarzam, że niepowtórzenie wyborów i nieuznanie przez sądy `1500 protestów wyborczych będzie oznaczało, że zmierzacie do zrobienia z tego konstytucyjnego Państwa - niekonstytucyjny bantustan, rządzony przez zmieniającą się partyjno-ubecką klikę: raz PO- PSL, lub PSL - PO.
Chcecie w ludziach złamać wszelkie zasady, a przede wszystkim wiarę, jak desant Bieruta w 45, że tutaj można coś prawnie i konstytucyjnie - korzystając z prawa wyborczego - zmienić na lepsze, bez krwawego powstania i rewolucji społecznej! Do której prędzej czy później dojdzie, gdyż te 2,8 mln nowych emigrantów, nie pozbawi Polski siły, myślenia i dążenia do zmian, jakie człowiek nabiera wraz życiowym doświadczeniem! Ludzie będą walczyć o swoje prawa, wierzę w to, iż polski naród jeszcze nie powiedział ostatniego słowa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)