Pod palacze
Wyrżnięcie przez okupantów Niemieckiego i Radzieckiego polskich elit, inteligencji, naukowców, nauczycieli, urzędników skutkowało zaimplementowaniem w to miejsce spauperyzowanej miejskiej, robotniczej i wiejskiej biedoty, Dało to podwaliny pod tzw. ludowy, ludyczny model polskiego indywidualizmu, oparty na przeroście własnych ambicji nie mających pokrycia w wiedzy i talentach; stąd się wzięło to słynne powiedzenie: "mierny ale wierny". Drugim było tzw. "wybraństwo" namaszczone przez władzę: Ty jesteś dla Nas, My jesteśmy dla Ciebie". Trzecim była pogarda dla wszystkich, którzy są poniżej tego systemu; próbują być niezależni (czytaj: niebezpieczni, bo nie swoi) lub apolityczni (Kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam), mają syndrom wspólnotowości wymalowany na twarzy.
System tzw, ludowładzy w Polsce oparty na przemocy i fałszu musiał bazować na społecznych podziałach (takie same podziały mamy teraz w tzw. kapitalizmie, bardziej prostszy, bo na: biednych i bogatych); napuszczano na siebie inteligencję biurową na robotników i vice versa, chłopów na chłoporobotników, "miastowych na wieśniaków". U nas bardzo łatwo to przyszło, bo niedobitki tzw. szlachty, właścicieli ziemskich, mieszczan musiały się chcąc przetrwać w tym sowieckim systemie naganiania jednych na drugich przetrwać; mieszano stany przez małżeńskie mariaże. Pamiętam na weselu koleżanki spod Wrocławia w latach siedemdziesiątych telewizor nakryty kapą i leżankę obitą folią - żeby się nie zniszczyły; rodzina z tzw.mariażu wiejsko- miejskiego. Gdzie ciągle jeszcze wierzono w zabobony; np. kiedy przeskoczyłem przez nogi jej młodszego brata, to kazano mi przeskoczyć raz jeszcze, bo inaczej dzieciak nie będzie rósł! Mojej matce zrobiono awanturę z tego powodu, że nie znamy ludowych obyczajów przywiezionych na furmankach do miasta. Z takim zaczynem można było zrobić wszystko; szczególnie działając na chorą i wrażliwą sferę Ego! Jak to ty taki zdolny, wybrany do takich zadań, masz być gorszy od tych makulaturowej inteligencji (tak mówiono w latach 70-tych na tych co posiadali w domu księgozbiory czy prenumerowali czasopisma. Moda na nie zaczęła się dopiero gdzieś od połowy tych lat, po słynnym Gierkowym: "Towarzysze Pomożecie", gdzie Polska "mała stabilizacja" rozszerzyła się na wytwory kultury: obrazy, reprodukcje (słynne "Słoneczniki" Van Gogha), książki, płyty analogowe, a także telewizory! Pamiętam jak powoli sąsiedzi zaczęli się od siebie izolować; ten który kupił Syrenkę, potem "Malucha" i miał do tego kolorowy rusi telewizor, czuł się lepszy od tego, co miał tylko drewnianą boazerię i akwarium (też objęte pewną modą), a z kwiatów kaktusy.
Myślę, że te PRL-owskie dorobkiewiczostwo już wstępnie podzieliło ludzi. Później doszli do tego, ci co wyjeżdżali na tzw. "saksy", do DDR, Czechosłowacji, Bułgarii, a nawet na budowę rurociągu "Przyjaźń" do ZSRR, gdzie zarabiali w tzw "rublach transferowych". Tzw. polską transformację musieli przygotowywać doskonali socjologowie społeczni, obserwatorzy, znawcy "polskich dusz". Kiedy miałem już swoją firmę i pieniądze, to zauważyłem wprost proporcjonalne do prowadzonego biznesu namnożenie tzw. kolegów, pseudo przyjaciół, znajomych. Wyczuli nosem żer; ma koleś kaskę, niech się podzieli! Nikt nie zastanawiał się ile to pracy, sił i energii mnie kosztowało! Właśnie ta ludyczno-miejska świadomość, iż im się coś ode mnie należy była dominującą filozofią pierwszych lat budowy nowego gospodarczego ustroju! I ta wszechobecna uniżoność, wręcz "dupolizostwo", ten brak klasy, charakteru, który wcześniej brałem za pozostałość PRL-u był na pierwszym miejscu. Nawet moja szacowna rodzina, kiedy przez moment potrzebowałem pomocy, mówiła: "Wiesz, my też mamy ciężko". Za życia Gabrieli Kosmowskiej byłoby to nie do pomyślenia. To w niej wtopiony były niezłomne zasady, których, co było jej osobistą klęską,
nie potrafiła przekazać swoim dzieciom i wnukom.
Piszę to w dniu w którym wspólnota naszych wolnościowych działań 13 grudnia 1981 roku poddana została generalnej próbie. Widziałem sąsiadów wyrzucających symbole Solidarności, ulotki, palących gazety, kiedy my z moją mamą Anną przepisywaliśmy na maszynie "Z dnia na dzień" od pierwszego numeru, a w niedokończonej adaptacji sklejaliśmy szybkoschnącym żrącym klejem z żoną Małgorzatą znaczki z, w tym z Wałęsą dla "Solidarności Walczącej". Małgorzata zatruta oparami poroniła naszą córkę w szóstym miesiącu ciąży. Może będzie zła na mnie, że ujawniam ten fakt, ale nigdy wcześniej nie afiszowałem się swoją opozycyjnością, nie robiłem z siebie martyrologa, kombatanta, ani żadnej ofiary! Uznaliśmy z moją rodziną, że to był nasz obowiązek! Stąd patrzę teraz na tych weteranów, te ofiary systemu, te ich wypasione gęby (vide Borusewicz) i myślę, ze nie robili tego bezinteresownie, z takim poczuciem oddolnego obowiązku jak miliony bezimiennych Polaków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz