wtorek, 16 grudnia 2014

Recenzja: „Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg"

Władysław Hasior jest osobnym zjawiskiem na polskiej scenie artystycznej. Nie wiem, ile podobieństw łączy go z Rauschenbergiem, ale wiem jedno, jego plebejskość, mistyczna ludyczność i empatia dociera do nas zaklęta w przedmiotach, rzeczach i akcesoriach użytych do konstrukcji jego rzeźb, tableau czy emballages.
Jego sztuka nie zaznała w Polsce takiego uznania jak na przykład w Skandynawii. Był artystą autonomicznym, jego prace współgrały z jego osobistym stosunkiem do świata; pełna niezależność artystycznej wizji, własna droga twórcza i konsekwentna jej realizacja wbrew obowiązującej ideologii, stojący na uboczy, świadomy artystyczny outsider. Zapłacił za to swoją cenę; dość późno „odkryty" i niezbyt w Polsce lubiany, gdyż naruszał ludyczną sferę sacrum, ubierając ją w kostium przemocy i okrucieństwa. Władza budująca społeczeństwo równości i socjalnego dobrobytu tego nie lubiła.

Pamiętam jakiś program w Telewizji Polskiej, w Studio 2, gdzie pokazywano ludziom jego rzeźby, prace. Dla wielu z nich użycie głowy lalki, fotografii dziecka czy symboli religijnych: główek anielskich, było jawnym nadużyciem. Ludzie wypierali z siebie ten jego argument, że jesteśmy drapieżnymi bezwzględnymi ssakami, którzy przy okazji czynienia różnych rzeczy na tym świecie, w dłuższej perspektywie niszczą go. Ta jego otwarta krytyka społeczeństwa jako zbiorowej bezkrytycznej masy, była kłopotliwa również dla ówczesnej władzy. Prości partyjni gensecy nie rozumieli głębokiej aluzji czy też przesłania kryjącego się za „Sztandarami" lub „Kapliczkach przydrożnych". Oczywiście tolerowano jego dzieła interpretując je wprost, że ukrywa się za nimi krytyka Kościoła i polskiej płytkiej pobożności. Ale nikt już nie trudził się, by zinterpretować ten ich wyższy symboliczny poziom.

Tytuł tej  retrospektywnej wystawy jest z zamierzenia prowokujący: „Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg?" Z jednej strony używali często tych samych przedmiotów znalezionych na cywilizacyjnym śmietniku, ale myślę, że wymowa filozoficzna dzieł Hasiora jest znacznie głębsza niż metaforyzacja idei „ American dreams", z jej wszystkimi kontrkulturowymi fazami. Sam fakt, że ontologia zagłady czy wojny była dla niego nieustannym polem konfrontacji ze śmiertelnością i samozagładą, która oprócz czynienia życia, zdominowała dwudziestowiecznego homo sapiens i jego historię. Historię, której de facto stał się zakładnikiem, z jednej strony będąc jej ofiarą, a z drugiej oprawcą. I właśnie ta egzystencjalna skaza, to pęknięcie z jakim człowiek pojawia się na tym świecie zdominowany i całkowicie przemieniony przez żywioł zalewających go zewsząd informacji i działań stał się punktem wyjścia dla całego jego artystycznego przesłania.
Kiedy w 1985 roku Hasior oprowadzał nas po swojej zakopiańskiej pracowni w pewnym momencie włączył muzykę, była to bodaj V symfonia Beethovena. I nagle ucichły nasze głosy, zaległa natrętna cisza. Zauważyłem jak artysta nas bacznie obserwuje, jakby filmował swoją wewnętrzną kamerą nasze reakcje. Najlepsza była ta, kiedy zaprosił jakąś młodą dziewczynę aby usiadła na krześle wyklejonym buźkami dziecinnych aniołków. Oburzona odparła, że nie może usiąść na twarzach tych dzieci. Zaśmiał się i powiedział, że to najczęstsza reakcja na tą jego pracę. To samo było z dziecinnym wózkiem, gdzie w gumową lalkę wbity był nóż. Komentując tą wizytę większość  studentów wymieniała jako dominujący rys w jego pracach właśnie okrucieństwo i jego wielopoziomową interpretację. Myślę, że dla Hasiora samotnika, takie wizyty w jego pracowni były bardzo ważną formą konfrontacji z odbiorcami.

Dla mnie najważniejszymi jego pracami są cykle „Sztandarów" i Autoportretów, a także dwie prace, które szczególnie utkwiły w mojej wewnętrznej pamięci: „Boże Narodzenie", „Lot w ciemności" i „Portret zbiorowy". Geniusz Hasiora polegał nie tylko na reinterpretowaniu rzeczywistości czy pokazywaniu ludzkiej kondycji lecz przede wszystkim na tworzeniu własnego eschatologicznego „Dekalogu" mieszkańca Europy, który przeżył Piekło II wojny, który przebył bolszewicki świecki Czyściec i przyszło mu tworzyć od zera swoją małą stabilizację w granicach podzielonej Europy - na Wschód i Zachód, na sferę konsumpcyjnego dobrobytu i sferę socjalistycznej równości: każdemu według zasług. Okrucieństwo, śmierć, rozpad, choroby towarzyszyły człowiekowi od zawsze. Mając niewielką wiedzę o świecie i samym sobie musiał niejako po omacku szukać w nim swojej własnej drogi. Wplątywany przez historię i tworzących ją ludzi w różne konflikty, sprawy czy porachunki siłą rzeczy stawał po jednej lub po drugiej stronie barykady. Hasior starał się obserwować obie te strony i o każdej z nich snuł własny artystyczny komentarz.

Wydzierany (Ikona), składany z różnych rzeczy, przedmiotów (Podziemny Anioł) świat Władysława Hasiora z jednej strony jest naiwnym w swoim wyrazie, ale z drugiej pokazuje, że to otaczanie się przez ludzi zbędnymi akcesoriami, gadżetami, ten współczesny śmietnik, to droga Donikąd, to Bezkres i  „Napad na Arkadię", poza którym istnieje tylko ciągły nasz własny „Niepokój".

Zapraszam na wędrówkę z Władysławem Hasiorem i jego pracami po łamach tego wystawowego katalogu, który opublikowało krakowskie Muzeum Sztuki Współczesnej zwane w skrócie MOCAK.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz