środa, 2 października 2013

Jak poznałem Bernarda Antochewicza i Zbigniewa Herberta

Księgarnia to także miejsce spotkań, a może przede wszystkim miejsce, gdzie ludzie z ludźmi rozmawiają o książkach, swoich lekturach, ale także problemach. Pamiętam jak właściwie każdego dnia pielgrzymowało do księgarni sporo moich znajomych. A jak się domyślacie miałem ich wtedy setki, żeby nie powiedzieć tysiące. Część próbowało załatwić sobie unikalne tytuły, a część znajomych z SPP dojście do Andrzeja Adamusa  i wydawnictwa Dolnośląskiego. Przychodzili też na swoiście pojęte "seanse psychoterapeutyczne", żeby się wygadać, wyrzucić z siebie to co ich bolało. Wszyscy obserwowaliśmy i czuli, za plecami, że komuna dogadała się ze "styropianowcami" i zaczyna dzielić i rządzić we Wrocławiu. Wielu bezimiennych opozycjonistów czuło się wystrychniętych na dudka. Część myślała o wyjeździe, inni próbowali znaleźć sobie miejsce w tej tzw. transformacji.


         Pamiętam dwie osoby, które wówczas poznałem. Śp. Bernarda Antochewicza, pisarza, poetę, tłumacza m.in. "Elegii duinejskich" Rilkego, ale także "Drogi" Lao tsy w wydawnictwie Silesia. Zostałem zaproszony do jego mieszkania, pokazywał mi kilka tomów swoich tłumaczeń. Jego determinacja i upór imponował, był bowiem schorowanym człowiekiem, a jego serce "wisiało na włosku". Autor związany z Wrocławiem u jego życiem literackim. Były milicjant, często ratował Rafała Wojaczka z różnych opresji. Może poeta nie z "pierwszej ligi", ale tłumacz znakomity. Pamiętam polemikę Janusza Stycznia na Zjeździe Twórców Kultury w 1979 roku w Zielonej Górze na ten temat z Jerzym Lisowskim z "Twórczości". Janusz twierdził, że późne tłumaczenia Antochewicza są o wiele lepsze niż tłumaczenia Mieczysława Jastruna. Autor "Idę za tobą", "Pasjonału", "Wzoru Pascala", "Czułego agregatu" czy "Póki myślom jutrzenka świeci", po wielu wysiłkach wydał w wydawnictwie św. Antoniego swój tłumacza i Rilkego jako autora "Testament". Potężny tom zawierał ponad 200 wierszy, w tym słynne "Elegie duinejskie". które kupiłem w 1973 roku w księgarni Domu Książki w Rynku (teraz pusty lokal po SKOK-u). Dostałem od. śp. Bernarda w  1991 wybór „Odziany światłem. Wiersze rozproszone i pośmiertne z lat 1906-1926”. Do końca walczył by w tych pseudo kapitalistycznych czasach zamierania kultury, w tym kultury osobistej zaistnieć jako ciągle żyqwy i aktywny twórca.






Drugim był Zbigniew Herbert. Było to bodaj w 1991 roku latem, kiedy  Jan Stolarczyk spowodował podpisanie przez Wydawnictwo Dolnośląskie z poetą umowy na wydanie jego wszystkich Dzieł" .
Herbert był już wtedy w  niezbyt dobrej formie zdrowotnej. Schorowany wszedł do księgarni "Centralnej",.
Towarzyszył mój śp. Andrzej Adamus i Janek Stolarczyk, popatrzył na wystrój i wyszedł przed księgarnię, żeby zapalić papierosa. W ostatnim bodaj momencie dostałem od niego książkę z dedykacją, którą potem komuś pożyczyłem i wróciła do mnie w formie informacji, iż ktoś oddał ją na aukcję. Tacy są ludzie - głupi, złośliwi, dla kilku złotych zrobią najgorszy szwindel.


                                           
Mistrz zamienił ze mną kilka słów. Bez przerwy odwracał głowę patrząc na architekturę Opery Wrocławskiej, Hotelu Monopol i gotyckiego kościoła św. Stanisława, św. Doroty i św. Wacława wciśnięty między hotel a budowany "Solpol".  Myślę, że już wtedy bardziej interesował się architekturą niż żywymi ludźmi. Później zmęczonym krokiem człowieka doświadczonego odwrócił się w kierunku przejścia podziemnego i wkrótce zobaczyłem jego plecy znikające pod ulicą Kazimierza Wielkiego. Pewnie wówczas nikt tego w ten słoneczny, letni dzień nie zauważył. Przypomniał mi się obraz  Petera Bruegela "Upadek Ikara". 

Przeczytaj: Andrzej Tchórzewski: Poeta wtłoczony w politykę


Polemizowałbym z Tchórzewskim z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze Herbert nie stracił nic ze swojej aktualności. Młodzi czytają go, ale w innym kontekście. Kontekście własnej rozpoznawalnej wolności, wolności indywidualnej nie zbiorowej jak było to w czasach Solidarności.
Po drugie jego artykuły, polemiki czy "filipki" to także oddanie wiary, w to, że człowiek, bez względu na to w jakim żyje ustroju powinnen brzmieć dumnie. Niech będzie, że nawet z odrobiną egzaltacji. Bo czym jest cywilizacja bez człowieka lub globalizacja? Tylko pustym terminem, który można wypełnić robotami, komputerami, siecią. Ale to nie niesie w sobie żadnych ludzkich uczuć. A bez tego czymże jest nasza egzystencja - cialesnością i mięsem?


Niby nic nie znaczące spotkanie, ale w oczach Herberta i jego spojrzeniu było zmieszane ze sobą doświadczenie i ostateczność. Że nic tak naprawdę nie możemy zmienić, w swoim przeznaczeniu. I każdy z nas musi prędzej czy później przejść tak jak "Pan Cogito" przez swój własny Czyściec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz