piątek, 27 września 2013

Recenzja: Ilja Bojaszow - Czołgista kontra "Biały Tygrys"

Czy widzieliście "Białego Anioła" śmierci na gąsienicach, ważącego przeszło sześćdziesiąt ton, którego pancerna płyta główna sięgała miejscami 105 mm, a jego 88 mm armata roznosiła wszystko w drzazgi w promieniu 1,5 km.
Ten Anioł Śmierci w II wojnie światowej był najbardziej bezlitosną niemiecką bronią. Nie wyprodukowano ich tak wiele. Dane powojenne mówią, że hitlerowcy ze względu na braki materiałowe ograniczyli ich produkcję, a w 1943 posiadali na całej linii frontu 147 Tygrysów PzKpfw IV, z czego 123 były gotowe do walki.
Ale książka Bojaszowa, mimo iż zawiera w przypisach sporo ciekawego materiału faktograficznego, nie jest książką dokumentalną. Jest to niesamowity, szatański wręcz pomysł (przypomina  fabułą "Na tyłach wroga" czy "Wroga u bram") wskrzeszenia biblijnego pojedynku Dobra ze Złem.
Dobrem jest tu główny bohater - Iwan Iwanycz Najdienow. Tłumacząc inaczej Iwan (tak nazywali Rosjan Niemcy) Iwanycz  Najdienow-Znaleziony (trawestacja rosyjskiego słowa najdien - znaleziony) o ksywie "Czaszka" lub "Wańka Śmierć". Ten cudem ozdrowiały z sepsy kierowca-mechanik czołgowy, o spalonej twarzy i skórze głowy przypominał kierowcę Formuły 1 Nicki Laudę po przeszczepach skóry. Ten oszalały na punkcie zemsty, za swój spalony czołg, nawet nie za siebie, "Iwan Znaleziony", przedstawiciel Czołgowego Boga na ziemi, goni swojego przeciwnika z obłędem w oczach przez całe terytorium Radzieckiej Rosji, aż do wrót Berlina, czeskiej Pragi...i Hradca.

Jego dozgonnym wrogiem, reprezentantem Zła w tym układzie pozostaje mityczny "Biały Tygrys", sześćdziesięciotonowy PzKpfw III. Jego stalowe cielsko błyszczące białą farbą, widoczne w oparach porannej mgły wyglądało wręcz nieziemsko.  Nasuwa się wręcz  tu analogia z "Moby Dickiem", białym kaszalotem z książki Hermana Melville'a.
Wańka Śmierć niczym kapitan Ahab, zrośnięty ze swoim T 34-85, czy kanadyjskim "Valentine'm" przesadnie nie kłaniając się kulom, ani szalejącej dookoła śmierci, goni przed siebie w szale napędzającej go zemsty. "Biały Tygrys" dniem i nocą; nie śpiąc, nie jedząc prawie, całym sobą wczuwa się w dygoczącą ziemię. To ona wypluwa z siebie dźwięki umierających czołgów, konających samobieżnych dział. Iwan Iwanycz Najdienow jak kapłan "Jedynej w swoim rodzaju Świątyni" zbudowanej z tysięcy spalonych, zezłomowanych czołgów, wież i przedziałów działonowych spowiada je od rana do wieczora, szukając choćby nikłego śladu "Białego Tygrysa".

Opis pojedynku "Białego Tygrysa" i Wańki Śmierć zwanego Czaszką" należy do najlepszych fragmentów prozy batalistycznej jakie ostatnio czytałem. Jest krótki, ale zawiera w sobie tyle dramatyzmu, napięcia, iż może się równać tylko z opisem szturmu na redutę Szewardino w bitwie pod Borodino z "Wojny i Pokoju" Tołstoja. Oczywiście powie ktoś to nie to samo. Ale widać, że Bojaszow bardzo wiele pracy literackiej włożył w językowe przekazanie tego zgoła mitycznego pojedynku. Dynamika z jaką buduje ten apokaliptyczny  obraz wciągnie w swój wir nawet najbardziej spokojnego czytelnika.

Świat "Czaszki" i jego kompanów "- Koziej Nóżki, urki z Moskwy, Uzbeka z Kokandy, snajpera czołgowego Kriuka, Jakuta Bierdyjewa zwanego "moja-twoja", to świat  arebour's w stylu Ilfa i Pietrowa, gdzie przemoc, śmierć i życie biegną koło siebie nie zdając sobie sprawy, z tego, gdzie biegną i po co. Życie czołgisty bowiem jak i piechura trwało wtenczas niezmiernie krótko. Wańka Śmierć kilkakrotnie zmieniał swoją załogę, z niektórymi nie zdołał się nawet dobrze poznać. Tylko jego jak na złość nie imała się śmierć. Ot taki fenomen w ruskim stylu. Bali się go nawet żołnierze Smiersza.

Zakończenie książki może niejednego zmylić. Przyzwyczajeni, że wojenne fabuły zwykle kończą się jakimś happy endem, tutaj stajemy przed
sytuacją zemsty i pogoni nieskończonej. Wyjętej rodem z jakiejś mitologii napisanej przez nadwornego kapłana. Ale nie będę zdradzał jej przesłania. Musicie ją po prostu przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz