niedziela, 22 września 2013

Salman Rushdie "Ojczyzny wyobrażone"

Czy można odtworzyć literacko swoją ojczyznę? Świat w którym rozpoczęliśmy swoją ziemską egzystencję? Czy można oddać jej charakter, język i ówczesne realia?
Te i inne pytania zadaje sobie i czytelnikom Salman Rushdie, autor słynnych "Szatańskich wersetów". Urodzony w Bombaju, w rodzinie Kaszmirczyków o muzułmańskich korzeniach, w dniu ogłoszenia niepodległości Indii. Z jednej strony jest jej równolatkiem, a z drugiej kosmopolitą, emigrantem, mieszkańcem świata. Objęty dalej fatwą przez środowisko islamistów, ciągle ochraniany przez tajną policję, staje się sam dla siebie swoją własną "Ojczyzną wyobrażoną".

Piszę wyobrażoną, gdyż przemieszcza się Rushdie z bagażem swojej pamięci powiększonym o strach goszczący w jego życiu, od momentu opublikowania "Szatańskich wersetów". A trzeba nie lada wyobraźni, by wszystkie te lęki i strachy oswoić, posegregować według ontologicznego kodu.
Rushdie odpowiada na nie w pierwszej części swoich esejów, zarazem przedstawia nam wykładnię swoich własnych światopoglądów oraz wizji literatury, takiej jaką postrzega, on autor "Dzieci Północy" czy "Ziemi pod jej stopami". I nie jest to bynajmniej literatura totalna, taka, która nierozerwalnie związana być musi z życiem swojego twórcy. Po jakimś czasie bowiem następuje zmęczenie pamięcią", chęć wyzwolenia się spod jej dyktatu. Tak jak to uczynił jego bohater Salim Sinai bohater "Dzieci północy", który celowo przeinacza fakty, myli godziny odjazdów autobusów, przestawia place swojego miasta, nazywa ulice po swojemu. Zgodnie z intuicją podróżnika do granic pamięci i świadomości. Bo przecież, gdyby wszystko chodziło zgodnie ze wskazówkami zegara, to realizm tej narracji przygniótłby swoim zmaterializowanym ciężarem oprócz swojego bohatera, także czytelnika.

Stąd w literaturze potrzebny jest oddech, miejsce dla  przemyśleń czytelników, nisza w której potrafią uwić sobie własny azyl, dopisać własne zakończenie...
Rushdie mimo, iż o tym wie, na wszelki wypadek tłumaczy się swoim odbiorcom. Wszak z czytelnikami trzeba żyć w zgodzie. Tym bardziej, że zanurzeni w realu, nie zawsze potrafią uruchomić własną wyobraźnię, a jeśli nawet, to zwykle nie w tym czasie i miejscu, o którym mówi autor "Haruna  morza opowieści". Często potrzeba synchroniczności miejsca i następstw czasu wynika z prozaicznej potrzeby systematyzowania swojego życia zgodnie ze wskazówkami zegara. Nie noszę zegarka od trzydziestu lat. Wyczuwam czas intuicyjnie, rozumiem go, stąd myślę, że ludzie przedkładają Chronosa zamiast własnego zegara biologicznego, który żyje zupełnie innym czasem.

To inne życie, a właściwie jego skutki, udział polityki, gospodarki w naszej doczesności ukazuje Rushdie w w tekstach krytycznych, zamieszczonych w części drugiej, będących wykładnią  historii Indii, Pakistanu, losów emigrantów we współczesnym świecie.

Najważniejszą częścią książki są jego recenzje krytyczne zamieszczane w anglo-amerykańskiej prasie. Poznajemy jego gusta czytelnicze: Anita Desai, Kipling, V.S.Naipaul,  Nadine Gordimer, Rian Malan, Kapuściński, Nuruddin Farah, John Berger, Graham Greene, John le Carré, Bruce Chatwin, Julian Barnes, Kazuo Ishiguro, Michael Tournier, Italo Calvino, Stephen Hawking, Andriej Sacharov, Umberto Eco, Gunter Grass, Heinrich Boll, Siegfried Lenz, Peter Schneider, Christopher Ransmayr, no i na końcu giganci Gabriel Garcia Marquez, Mario Vargas Llosa, E.L. Doctorow...zaiste jak sami państwo spojrzycie lista Rushdiego ujmuje swoją literacką perspektywą, z jaką patrzy on na "Ojczyzny wyobrażone, często utracone, rzadziej odzyskane".

Każdy z tych pisarzy krąży wokół  pisarskiej orbity Rushdiego. Losy ich ojczyzn są  poniekąd losami Salmana będącego dla nich "Planetą Osobną", co nie znaczy obcą. W końcu krążą po tym samym wszechświecie. Chodzą tymi lub podobnymi ścieżkami. Widzą pajęcze gniazda, niewidzialne miasta opowiedziane ustami wielkich podróżników Marco Polo lecz także Salima Sinaia czy Foto Singha. A więc świat można zwielokrotniać, można go opowiadać widząc zaledwie jego cień przed oczami. Można też wyczuwać go opuszkami palców albo wyobrażać sobie siedząc w pustym pałacu jak bohater "Jesieni patriarchy".

Galaktyka Rushdiego to kalejdoskop wieloświatów. W każdym możesz się przejrzeć jak w lutrze i w każdym znaleźć cząstkę siebie. A to już powoduje, iż warto wtedy wejść w pakt z pisarzem. I odnaleźć w Gdańsku Grassa, Dublinie Joyce'a, Pradze lub Paryżu Kundery, w Macondo Marqueza czy Biłgoraju Issaca Bashevisa Singera fragment swojego własnego Pcimia. Swój grajdoł, z którego wędrowaliśmy w świat, w poszukiwaniu? No właśnie, czego? W poszukiwaniu jego lustrzanego odbicia, w którym zobaczymy rodzinny dom, matkę, ojca, siostry i braci zgromadzonych przy stole, w oczekiwaniu na modlitwę dziękczynną najstarszego z rodu - Rodzinnego Patriarchy. I wtedy na ten jeden moment czas staje w miejscu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz