środa, 18 września 2013

Pierwsza praca - księgarnia "społeczno-polityczna" Domu Książki, Rynek - Zjazd Księgarzy i Kolegium Księgarskie


 Po wprowadzeniu "drugiego obiegu" reaktywowaliśmy działalność NSZZ Solidarność, której pierwszą przewodniczącą, przed stanem wojennym była kierowniczka księgarni technicznej "Kwant" Urszula Pełka. Zostałem jej następcą, co uważam za zaszczyt, bo poznałem we wrocławskim Domu Książki wspaniałych ludzi księgarzy z krwi i kości, w osobach właśnie Uli Pełki, Romy Śmiechowskiej, Bogusi Cichoszowej, Alicji Badke, śp. Leszka Koniecznego, którzy po zorganizowaniu pierwszych "powojennych" wyborów i  sukcesie naszego strajku weszli w skład Zakładowej Komisji NSZZ "Solidarność".

Zostałem jej następcą, tuż  po słynnej hucpie aktorki Szczepkowskiej wygłoszonej w TVP "W dniu dzisiejszym upadła komuna" (towarzysze przed ekranami zaśmiewali się do rozpuku). Wszystko było w powijakach, nie było jeszcze ustaw regulujących prywatyzację, więc postanowiliśmy wspólnie zorganizować we Wrocławiu I Ogólnopolski Zjazd Księgarzy. Miało to miejsce w 1989 roku, bodajże w grudniu. Pamiętam gdyż nie dojechał nań z Warszawy, z powodu śnieżycy Grzegorz Boguta. Ale dopisali księgarze. Od tego momentu datuje się moja przyjaźń z Michałem Brzozowskim, z Łódzkiego Domu Książki.
Na sali konferencyjnej na ostatnim piętrze odbyła się jego inauguracja, na której gościł śp. Lothar Herbst, ktoś z  Zarządu Regionu, byli dziennikarze z radia i TVP Wrocław. Oprócz Łodzi, pamiętam koleżanki i kolegów z Krakowa, Katowic, Poznania, Opola i chyba Kielc kub Białegostoku. Bazując na ideach  Wszechnicy Liberalnych Ekonomistów z Merkelem i  Janem Szomburgiem na czele. które mówiły prywatyzować, prywatyzować co się da, a jak nie to likwidować!!! (Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że za naszymi plecami wybrano "Dziewiętnastowieczny kapitalizm. Mocno korupcyjno-klientelistyczny" - zobaczcie rozmowę:

MUSZTARDA PRZED OBIADEM - Polskie Towarzystwo Ekonomiczne



                                     budynek byłego Domu Książki, Rynek 60, Wrocław

      Ustaliliśmy marszrutę wstępnej prywatyzacji czyli przekształcenie księgarni w agencje. Począwszy od terenu. Dom Książki zabierał chyba 65% niechcianych przez księgarzy tytułów. W dobrej cenie odsprzedawał meble. Myślę, że w Polsce byliśmy pionierami, za nami była Łódź, Poznań, Warszawa i Kraków. Po drodze powołaliśmy jeszcze Kolegium Księgarskiego ds. koordynacji zakupów, co było przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę". Nasz pierwszy zakup to podwójny strzał. Kupiliśmy cały nakład Higginsa "Orzeł wylądował" - płatne gotówką od dopiero co ruszającego wydawnictwa AMBER. Druga kula poszła w "płot". Koleżanki przegłosowały zakup "W kamiennym kręgu", który gromadził przy ekranach wszystkich Polaków; od komuszków po demokratyczną opozycję, z wszystkimi kucharkami i woźnymi na czele. Niestety, o ile "Orzeł..." wyfrunął do rąk klientów (bukiniści i stolikowcy przyjeżdżali do nas aż z Gdańska, Poznania, Opola i  Katowic) - kolejki stały aż przy rogu Kiełbaśniczej, to "Kamienny.." skamieniał  na półkach i został przeceniony. Ale jak to mówią "pierwsze koty za płoty".
Komisja spotykała się cyklicznie, to u Leszka na pl. Legionów we "Wratislavii", to u nas u "Marchlewskiego", to u Romy po sąsiedzku u "Żeromskiego" lub pod Arkadami u Bogusi i w "Kwancie" u Uli. To byli niesamowici ludzie. Jako absolwenci bibliotekoznawstwa z Olkiem (on wcześniej skończył Technikum Księgarskie pod Arctem i Leszkiem) mieliśmy wiedzę teoretyczną, ale ja wcześniej praktyki żadnej. Wiele się od nich nauczyłem, to była prawdziwa szkoła życia. A nasza "Solidarność" była o wiele bardziej prawdziwa niż ta w Regionie...

                  lokal po byłej księgarni społeczno-politycznej im. Marchlewskiego

Urządzaliśmy z Olkiem, co nie wszystkim się podobało - kiermasze przed księgarnią na Rynku, braliśmy książki prosto z drukarni od Wydawnictwa Dolnośląskiego - np. serię " Żydowską", Piaseckiego itp. Byliśmy szybsi o kilka dni. Rozpoczęła się między nami księgarzami prawdziwa rywalizacja. Była też wcześniej, ale bardziej oparta o kategoryzacje naszych placówek wg. obrotów.


Życie niesie jak wiecie wiele niespodzianek i mimo szarych postsocjalistycznych czasów tak zwanej transformacji pisze ciekawsze scenariusze niż zawodowi autorzy.
Któregoś dnia, była to bodaj jesień, szarówka za oknem, piątek po południu pukanie do naszych słynnych metalowych drzwi:
- Kto tam?, pyta Olo
- Otwórzcie Panowie, swój!
- Co za swój?
- Dyrektor Zakładów Mięsnych
- Czego dusza pragnie?
- Otwórz Pan, nie będziemy gadali przez drzwi!
Olo uchylił drzwi i zobaczyliśmy wysokiego człowieka chwiejącego się na nogach z workiem na plecach.
- Panie kierowniku macie encyklopedie, potrzebuję na zabój jak pragnę żyć!
Mówiąc to zatoczył się i oparł worek o nasz słynny stół  "prosekcyjny" do rozbierania dostaw (z długim blaszanym blatem)
Nadmienię tylko, że mięso było wówczas jeszcze na kartki (obowiązywały do końca lipca 1989 r.)
- Panowie, mam tu piękny schab i trochę polędwicy. Dopiero teraz dostrzegłem, że z worka cieknie rozwodniona krew zataczając mokre koła na jego płaszczu.
I tak doszło do transakcji. Gość kupił Encyklopedię, a my świeży schab...
Takie sceny tylko w PRL-u rodem z Barei. Okazało się, że facet był autentycznym wice-dyrektorem Wrocławskich Zakładów Mięsnych.

Genialna scena była przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy stałem na zapleczu ich firmowego sklepu przy ul. Sądowej czytając z nudów "Dzieje Tewje Mleczarza". Koło mnie stał szef milicji z Łąkowej, pułkownik sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego. Na przeciw nas pieniek i kobieta koło czterdziestki z wielkim toporem w ręku ćwiartująca połówki cielaków. Uderzenia ostrza zlały się w pewnym momencie z biciem zegara! I powiem wam Agata Christie przy tym to mały pikuś. I tak to sztuka słowa drukowanego zlała się w jedno ze sztuką mięsa.
Dyrektor był zwykle pod "Dobrym Aniołem". I myślę sobie po latach, ile musiał pokonywać w sobie barier, żeby zejść do poziomu "worka z mięsem", w schyłkowej epoce nierealnego socjalizmu z WRON-ą w klapie i z obowiązującą reklamówką w rękach? A tak a propos, ten syndrom "reklamowych toreb" nadają się jako temat na doktorat z socjologii. Nosili je wszyscy, od dyrektora, po robotnika, jakby się po cichu umówili?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz