środa, 25 września 2013

Jak pracując w księgarni zostałem statystą w "Mein Kampf"

Po remoncie księgarnia przynosiła zyski, a kolejka była wręcz nieustająca od samego rana aż do zamknięcia.
Nasz zespół składał się teraz 8 osób. Od momentu kiedy zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu hurtownie książek zacząłem ograniczać wyjazdy do Warszawy. Zaopatrywaliśmy się w "Bajce", Codexie, WAM-ie. Safesie, MIGO, Kwadro, Nowy Ambarasie, Sagittariusie. Powstały na piętrze osobne działy: "Języki obce" wtedy nowość oraz "Ezoteryka" i Orientalistyka".  Z tym był zupełny "odjazd". Trafiłem na kolegę, który podróżując sprowadzał róże towary. Zamówiłem u niego egipskie papirusy, a u "Hari Krishna" instrumenty: sitary, table, flety, bębny, harmonium, rysunki, plakaty, perfumy itp. Wszystko to znalazło swoje miejsce na piętrze. Biegałem, więc przez cały dzień między "dołem" a "górą". Halinka i żadna z dziewczyn nie chciała mnie zastąpić, chyba, że młoda Marysia i tylko na przerwach, która po szkole księgarskiej zaczęła u nas staż, a potem swoją pierwszą pracę.
Od kilku lat moja mama zmagała się z rakiem. Mimo "tołpianki", która wyraźnie jej pomagała wysiadło serce - zmarła na zawał 13 marca 1991 roku. To był pomimo oswojenia się z tą myślą niesamowity cios. Nie mogłem się pozbierać. Uciekałem do "Rekwizytorni i jazzowej "Rury". Wtedy to, któregoś dnia wpadła do nas "Bajka" z Teatru Kameralnego, z wiadomością, że część statystów została po  tournée w Niemczech i potrzebuje na ochotnika trzech facetów jako statystów do sztuki George Taboriego "Mein Kampf". Zgłosiłem się Ja i  Staszek.

                                               Źródło: e-teatr.pl (Foto. Andrzej Hawałej)
                                                  Na pierwszym planie Andrzej Mrozek.

Próby trwały od kilku dni, weszliśmy w nie prawie z marszu. Scena od zaplecza była mała, nad nią rusztowanie z blaszanych kątowników. Akcja była taka: my bezrobotni towarzysze Hitlera, która mieszkał w czasie egzaminów na Akademię Sztuk Pięknych w Wiedniu, w noclegowni, a my gramy jego współlokatorów. Wchodzimy przebrani w stare szynele, ciężkie buty po całym dniu stania w kolejce do "pośredniaka" siadamy na metalowych łóżkach. Poznałem na planie Andrzeja Mrozka, Jolę Fraszyńską, Krzysztofa Dracza, śp. Andrzeja Wojaczka i Cezarego Kussyka.  Ruchem scenicznym rządziła "Bajka" i Wojciech Dąbrowski, który nadzorował.bezpośrednio nas statystów Ucharakteryzowano mnie; miałem na sobie gruby wojskowy "ruski" szynel, oficerskie buty i naklejono mi na policzkach blizny. Wchodziliśmy po kolei na scenę siadając bez słowa na łóżkach. Potem mieliśmy uwiesić się na rękach na tym rusztowaniu czy bardziej pomoście, a na koniec imitować taniec sami ze sobą.


                                               Teatr Kameralny ul. Świdnicka 28, Wrocław

Dzień powakacyjnej premiery zbliżał się wielkimi krokami. Przed premierą kupiliśmy "Bolsa" i patrząc ze strachem na pełną widownię czekaliśmy na znak" Bajki". W końcu muzyka Andrzeja Zaryckiego zrobiła nam "wejście" na scenę. Jak na pierwszy raz było nieźle - jak powiedział Wojtek Dąbrowski.
Stworzyliśmy dobry zgrany zespół statystów. Po spektaklu mieliśmy małą imprezę, na której zostaliśmy oficjalnie przyjęci do "Zespołu". W czasie przerwy wchodziłem do księgarni przebrany za "wiarusa". Chodziłem między półkami wzbudzając ludzką ciekawość i zaskakując tym klientów. Zawsze miałem poczucie humoru, ci co mnie znają wiedzą o tym.
Powoli oswajałem się ze sceną, sztuką Taboriego i w końcu poczułem wolę, żeby dodać coś od siebie. Miałem taki pomysł, żeby siedząc opartym o żelazną konstrukcję łóżka zacząć się czochrać o nią plecami. Pomysł wydawał mi się niewinny, ale jak się później okazało dostałem "opieprz" od "Bajki" i reprymendę od Wojtka: "Gabriel ciebie nie ma, ty jesteś tylko statystą, nie możesz odwracać uwagi widzów od głównych postaci". No i tak skończyłem myśleć o swoich innowacjach scenicznych. Było to ciekawe doświadczenie w moim życiu. To były jakieś groszowe zlecenia, z których z braku innej pracy można było "umrzeć z głodu". Tak były wówczas stawki. Ale ważniejszy był teatr ze swoją własną filozofią i aktorzy, z których każdy starał się na scenie, tak jakby to była jego najważniejsza życiowa rola. Poznani ludzie okazali się być wówczas jeszcze (Fraszyńska, Dracz) przed swoją zasadniczą karierą, w tym filmową, ale przez to byli prawdziwi, nie tworzyli specjalnie żadnego dystansu między nami statystami a sobą.
Udało mi się w ten sposób uciec od życiowej traumy, a zdrugiej poczułem tego bakcyla sceny, gdzie możesz mając dookoła siebie przestrzeń "wygrać" to co w danym momencie w tobie siedzi.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz