wtorek, 10 września 2013

Moje bibliotekarskie wspomnienia cz .II

Po zakończeniu praktyk w bibliotekach publicznych przyszedł moment na praktykę w bibliotece naukowej o profilu specjalistycznym. Była nią Biblioteka Akademii Medycznej przy ul. Rosenbergów, teraz Parkowa.
Przychodzili do niej przyszli lekarze. Tak poznałem to arcyciekawe lekarskie środowisko. Ewę Łazarkiewicz, młodego Jurka Heimratha, Andrzej Schutza, dr. Tadeusza Sebsdę, Ewę Bartecką i wielu innych.
Myślałem, że będzie nudno, ale jak sami wiecie -  rzeczywistość potrafi nas zaskoczyć. Studenci medycyny to bardzo ciężko pracujący adepci  Hipokratejskiej sztuki. Często gubili różne rzeczy, a to notatki, czasopisma, książki, instrumentarium lekarskie, najczęściej stetoskopy. Obwieszony nimi, któregoś dnia wybrałem się na sekcję zwłok udając studenta. W auli, patrząc z wysoka na tą niezbyt ciekawą czynność, przyłożyłem z wrażenia słuchawkę stetoskopu do piersi stojącej obok dziewczyny, a ona myśląc, że to taki "podryw" z mojej strony, zrobiła to samo, w stosunku do mnie. Wierzcie mi serca nam waliły jak dzwon. Potem zaprosiła mnie na imprezę. To była milsza część mojej profesji.

Gubiono też często preparaty na zajęcia prosekcyjne, np. kawałki preparowanych narządów. Nie wiem co było w tym pozostawionym w czytelni słoiku, ale śmierdziało formaliną na całą salę. Wyjąłem to i zawiązując chustkę wokół szyi udawałem, że zabieram się do konsumpcji. Dziewczyny w bibliotece nagabywały wszystkich, co to tak śmierdzi. W końcu musiałem ujawnić swoje zamiary tłumacząc, że to nowy rodzaj wędliny  "kiełbasa preparowana", w miejsce "Zwyczajnej". A propos, stąd wziąłem wątek do opowiadania z suspensem "Kiedy zjedliśmy babcię" opublikowany w kulturalnym Helikopterze.
                                                           


 Gubiono też często ludzkie czaszki. Jedną postawiłem za sobą na półce. Przez pewien czas spokojnie sobie tam stała. Dopiero krzyk nowej sprzątaczki uświadomił mi, że ona tam ciągle jest. Niestety została wypożyczona na zajęcia i już do nas nie wróciła.
Najlepsza była konwersacja ze studentami z Afryki, Azji i Kuby. Nie znali dobrze naszego języka, ja też  dopiero zaczynałem angielski w Studium Językowym, więc często porozumiewaliśmy się językiem migowym lub "pokazowym" czyli "Pana pokazać ta book, o ta gruba po left". Najlepszy był Nigeryjczyk, który, gdy chciał przejrzeć miesięcznik "Lancet", bez ceregieli wyjął z torby prawdziwy ostry lancet i mierząc we mnie  powiedział "Chcem to".

Potem zaraz po trzecim roku zacząłem swoją przygodę z "tołpianką" prof. Stanisława Tołpy prowadząc tam kartoteki chorych, wykorzystując swoją archiwistyczną wiedzę. Piszę przygodę, gdyż walka o zarejestrowanie preparatu Tołpy uważam, za przygodę w tych siermiężnych czasach końca nierealnego socjalizmu. Akademia Rolnicza pod egidą którego funkcjonowała Pracownia  Biologii i Biochemii Torfu dostała wtedy nadzwyczajne pieniądze na zakup najnowocześniejszych wtedy spektrografów. Mimo, iż oficjalnie podaje się, że nie udowodniono leczniczych właściwości preparatu, ja widziałem i odnotowywałem w kartotekach jego pozytywne działanie.

Potem na ostatnim roku studiów kilka razy byłem w magazynach biblioteki na Piasku, w Ossolineum, w starej Bibliotece Uniwersyteckiej przy Szajnochy. Widziałem jaka to z drugiej strony żmudna praca - wypisywanie na maszynie kartotek książek, nieznośny kurz, kołatki biegające tam i z powrotem po czcigodnych cennych tomiskach, poszarzałe bibliotekarki w szarych fartuchach podobne do robotnic z Pafawagu. Brak kontaktu z dziennym światłem i  żywymi ludźmi. Oczywiście wszystko to zależało też od działu w jakim się wylądowało. Ale nie pisana mi była praca w moim zawodzie, gdyż  idąc w 1987 roku po dyplom na uczelnię przeciąłem wrocławski Rynek na wysokości wrocławskiego Domu Książki  i idąc kolo księgarni społeczno-politycznej im. Marchlewskiego trafiłem na kolegę ze studiów mgr Aleksandra Bajora.
I to przecięcie zmieniło diametralnie moje życiowe plany. Ale o tym w następnej części...


3 komentarze:

  1. Gabryś - wreszcie przypadkiem trafiłem na Twój blog

    Pozdrawiam

    Andrzej Szczęśniak

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze uwaga:

    Jak będzie trzeba tak się meldować i hasłować przy próbie wpisu... to....

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Andrzeju, super się cieszę...Musisz mieć konto na Googlach i wpisać swoje hasło i login

    OdpowiedzUsuń