piątek, 20 września 2013

Jak "sprzedano" mnie do Wydawnictwa Dolnośląskiego

Po dniach zawieruchy i oporu nastał czas zwykłej normalnej pracy. Byłem w swoim żywiole. Kontakt z żywymi ludźmi, możliwość wymiany poglądów, wiedzy procentował nawiązywaniem wielu księgarnianych znajomości i przyjaźni. Lekarze ze szpitala "1 Maja", urzędnicy magistratu i miasta, notariusze, adwokaci, poborcy skarbowi, bankowcy, to stała klientela "Marchlewskiego". Latem bodaj 1989 roku w samo południe wkroczył do księgarni śp.Władek Komar, w koszulce sportowej z napisem "Polska", ale na szczęście bez kuli w ręku, ale z widocznym wielkim kacem i krótko spytał:
- Panowie gdzie tu najbliżej jest zimne piwo?
Olo z nim rozmawiał.
I dodał:
- To antykwariat czy  księgarnia?
Nadmienię, że nasz lokal miał wystrój w stylu "środkowego" Gierka czyli drewnianą zakurzoną boazerię, która nie widziała konserwacji ani farby od początku swojej instalacji.
Komar rozglądnął się dookoła, pokiwał głową i zniknął na wrocławskim Rynku.



budynek po wrocławskim Domu Książki - po lewej księgarnia "Żeromskiego, po prawej "Marchlewskiego

W miarę jak rynek książki się nasycał, a plan Balcerka zaczął "ściągać" kaskę z rynku, kont i  kieszeni, a "popiwek" bił firmy i pracodawców, gdy chcieli podwyższyć pensje swoim pracownikom, ubywało stolikowców. Część z nich rozglądała się za lokalami. We Wrocławiu działało wówczas ok. 65 księgarni (teraz z językowymi i PWN-owską jest około 14 w szerokim centrum: od Grabiszyńskiej po Szewską).

Wydawnictwo Dolnośląskie rosło w potęgę, dzięki seriom  "Hachette": "Jak żyli ludzie" (czerwona) i "Jak żyły zwierzęta" (zielona), rozrastała się "seria Żydowska". Biegałem między Wydawnictwem a Księgarnią z wózkiem ciepłych jeszcze nowości. W międzyczasie rozpoczęła się restrukturyzacja pionu administracyjnego; wiele Pań przeszło do księgarni, wchodząc w spółki z ajencyjnymi i prywatyzowanymi placówkami . Był rok 1990. Któregoś dnia Andrzej Adamus i Janek Stolarczyk zawitali z niespodziewaną wizytą. Padło pytanie:
- Przejmujemy księgarnię "Centralną" przy Świdnickiej od Domu Książki. Nie chciałbyś zostać jej kierownikiem?
Pytanie w sumie niespodziewane ale na czasie. Z Domu Książki ubywało księgarni; część tych w najdalszych i najmniejszych miastach jeśli ich załoga nie chciała przejąć likwidowano, inne przechodziło na agencje, jeszcze inne prywatyzowano. Ruch trwał na kilku poziomach. Ciężko było pogodzić np. interesy transportu, AUK-u i księgarni. Zagrożeni czuli się pracownicy administracji. W międzyczasie odwołaliśmy w referendum dyrektora Knechta. Jego następcą został Antoniewicz i Emilia Wójtowicz. Kto wie czy nie wbiliśmy sobie przy tej decyzji samobójczego gola?

                                  księgarnia "Centralna" im. Henryka Worcella (teraz Matras)

Miałem pomysły, byłem w wieku Chrystusowym czyli w sile wieku. Bałem się przejmować księgarnię, która miała swoistego pecha i  nieszczęście osiągać ogromne minusowe remanenty. Jak pamiętam była to chyba  jak na tamte czasy jakaś zawrotna kwota. Namyślałem się ponad tydzień. Nie chciałem zostawiać Domu Książki, a z drugiej wiedziałem, że nie mam siły przebicia ze swoimi pomysłami. Nowe władze Wrocławia chciały wszystko burzyć, prywatyzować, wedle zasady: "Dopóki masz władzę - dziel i rządź". Pomysł z powołaniem w miejsce DK  "Wrocławskiego Centrum Książki" nie spotkało się z miłym przyjęciem wice-prezydenta Turkowskiego i prezydenta Bogdana Zdrojewskiego. Nie udało się bo podobno były kłopoty z księgami wieczystymi, a znowu budynek "Centralnej" mocno trzymali w rękach pułkownicy z LOK-u. Nie do ruszenia, zresztą aż do dzisiaj.

W końcu we wrześniu 1990 roku przeszedłem do księgarni Centralnej. Trwały przepychanki czy bierzemy "starą załogę", czy robimy wszystko od początku. Skompletowaliśmy ze śp.  Andrzejem Adamusem najlepszą drużynę. Halinka moja zastępczyni z (wyd. "Radzieckich", Ula z (Żeromskiego lub Wyd. Importowanych?),Stenia (chyba też), Lilka (z Wratislavii"). Zaczęliśmy od wypowiadania umów kantorom. Potem inwentaryzacja i ruszyliśmy po przebudowie, którą wykonał dla nas Leszek Biegański ze swoim wspólnikiem Jerzym. To była ich pierwsza tak duża praca. Ola Ciszewska zaprojektowała dla na mnie garnitur, a dla dziewczyn kostiumy. To miała być firmowa księgania Wydawnictwa Dolnośląskiego.

Księgarnia była pod patronatem wydawnictwa ALFA. Były kierownik Rysiu Wojczek był potentatem jeśli chodzi o subskrypcje. Miał tego kilka tysięcy. Dzieła Wańkowicza, Mc Leana, Zeszytów Historycznych, Encyklopedie Muzyczne (innych tytułów nie pamiętam)  zaczęły spadać na nas jak niespodziewany desant. Wypełniając całe zaplecze. Musieliśmy wyodrębnić osobne stanowisko do ich obsługi. Byliśmy nieczynni przeszło dwa miesiące. W międzyczasie powstało kilka prywatnych hurtowni: Exlibris, Bibuła, WAM z Jeleniej Góry, Safes i parę innych. Brałem książki również ze Składnicy Księgarskiej.

Pamiętam jak w październiku przyszła Mirka Hetman z księgarni przy Szewskiej błagając mnie, żeby jednak zrezygnował, bo to nieszczęśliwa księgarnia i skończę w mamrze. Wierzyłem w swoje szczęście i to, że nie przypadkowo spotkaliśmy się z moimi dziewczynami z tej księgarni. Że musi z tego wyniknąć dla każdego z nas coś bardzo pozytywnego.

Przed otwarciem dowiedziałem się, iż "Wiedza i Życie" Jana Rurańskiego opublikowała "Atlas zwierząt" i serię encyklopedii popularnonaukowych: Gwiazdy, Kosmos, Galaktyka, Siły natury itp. Wynająłem ŻUK-a, dostałem do ręki ówczesnych 100 mln złotych i pojechałem na zakupy do stolicy. Jechałem prawie 8 godzin. Wyładowani maksymalnie jak tylko można było dowiedziałem się, że cały nakład Atlasu kupił Zarząd warszawskiej "Solidarność". Dogadałem się z nimi, bo płaciłem gotówką. I tak następnego dnia otworzyliśmy mając nieustanną kolejkę aż do Nowego Roku. Pamiętam zachwyt Adamusa, wszystkich w wydawnictwie. Końcówka roku była nasza. Fakt, że okupiona moich chronicznym niewyspaniem, przemęczeniem. Praca po 10 - 12 godzin to była prawie codzienność. Wprowadziłem wymianę wystawy dwa - trzy razy dziennie. Jak nie miałem jakichś tytułów, to wymienialiśmy się "towarowo" z księgarniami Domu Książki. Miałem np. 5 tys "Chińskich bajek" z ALFY, które wymieniałem na Słowniki językowe z Leszkiem Koniecznym, na publikacje WSiP-owskie z Romą z "Żeromskiego".




Po tym miesiącu miałem otwarte konto w Wydawnictwie na inwestycje. Pojawił się pomysł z filmem reklamowym wyświetlanym z telewizora (stał na półce zawieszonej na filarze) w tzw. "pętli". Pamiętam gość przytachał "Amigę 5000" w wielkiej walizie i robił obróbkę "Hachettów". Film leciał z odtwarzacza video. Założyliśmy prymitywny alarm, który sam się włączał. Nie oklejaliśmy szyby folią wierząc, że to centralny dreptak Wrocławia i nic poważnego nam nie grozi.

Od nowego roku mieliśmy przejść kolejny etap remontu. Założenie klimatyzacji, gdyż pod samym sufitem było w lecie tak parno, że Stasio na stoisku językowym latał w krótkich spodenkach wzbudzając sensację wśród pań i konsternację w Wydawnictwie...

Za chwilę też mieliśmy przyjąć do pracy nowych ludzi. Pierwszym był Janusz Sadza (współtwórca pierwszych odcinków "Kiepskich), wtedy nowo powołany strażnik miejski  Drugim, licealny nauczyciel  Piotr Bartyś (obecnie szef muzyczny radia RAM), który marzył o pracy w księgarni. Ale o tym w następnym odcinku mego bloga...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz