poniedziałek, 16 września 2013

Pierwsza praca - księgarnia "Społeczno-polityczna" Domu Książki, Rynek

I to przecięcie wrocławskiego Rynku w 1987 roku zmieniło diametralnie moje życie. Przekraczając próg księgarni Społeczno-Politycznej im. Marchlewskiego wrocławskiego Domu Książki całkowicie zmieniłem mój życiowy plan.
Na początku po remanencie zdawczo-odbiorczym mój kierownik Olek Bajor przejął całość tej postarzałej jeszcze w księgarni oferty tytułowej, w 90% składającej się z politycznej agitki czołowych "czerwonych" genseków bloku RWPG: Gierka, Husáka, Ceausescu, Honeckera, Żiwkowa, z Marksem, Engelsem i Leninem na czele. Oprócz tego półki zalegały zakurzone wytyczne z plenów KC, Monitory Rządowe, publikacje dot. statystyki i nieliczne tytuły z polskiej i obcej klasyki. Będąc pod patronatem "Książki i Wiedzy" dostawaliśmy duże przydziały ich produkcji, którą wówczas w 80% stanowiła literatura propagandowa i partyjna.
                                               Na zdjęciu księgarnia lata 80-te

Praca od godz. 10-tej do 18,00 odpowiadała mi. Nie musiałem się zrywać z samego rana, jak większość moich sąsiadów. Należałem w tym względzie do elity.
Otwieranie księgarni, to był rytuał. Około 9. 30 wrocławscy "stolikowcy" robili rundę rozpoznawczą, czy coś doszło ewentualnie nowego po południowej dostawie. Rozbijaliśmy ją na dwie części. Wszyscy jeszcze mieli pieniądze, a książki były bardzo poszukiwanym towarem. Pamiętam jak moja mama leżała w szpitalu 1 Maja, a jednemu z Ordynatorów, ktoś gwizdnął którąś z części "Chorób wewnętrznych" i miał w związku z tym dekomplet. Powiedział mi, że jak mu załatwię brakujący tom, to przeniesie moją mamę na rękach przez korytarz. Korzystając z uprzejmości pań z PZWL-u udało mi się zamówić brakujący tytuł. I tak też się stało, ku uciesze pacjentów Ordynator przeniósł moją zdumioną mamę po korytarzu.
Później było coraz ciekawiej. Pamiętam jak często dyrektorzy schodzili do nas, stukając w wielkie ciężkie metalowe drzwi. Każdy kierownik był obowiązany "odkładać" dla nich atrakcyjne tytuły, które były wówczas przysłowiową monetą wymienną; encyklopedie, słowniki, Kuchnia Polska, albumy itp. To były czasy, kiedy sprzedawaliśmy przez 3-4 dni 1 tys kompletów "Przygód Dobrego Wojska Szwejka", w kiepskim wydaniu, ale sprzedawał się jak najlepszy bestseller Mc Leana. Niestety takich rarytasów mieliśmy wtedy niewiele. Ale trafiały się także rodzynki jak w przysłowiowym w cieście. Album o Wrocławiu czy Bajki La Fontaine'a, Andersena. Kierownik był jak kapitan na statku. On rządził i przydzielał. Pamiętam kolejkę po "Baśnie" Andersena, aż po wrocławską fontannę lub po ul. św. Mikołaja. Obowiązywał 1 egz. na osobę. Stawały całe rodziny, dzieci, młodzież i emeryci: bancie z I grupą renty, inwalidzi wojenni wszyscy kochali Andersena i wprost nie mogli bez niego żyć. To samo dotyczyło "Kuchni Polskiej" czy Encyklopedii. Miłośników dobrego jedzenia i notorycznych "rozwiązywaczy" krzyżówek, którzy nie mogli żyć bez tych tytułów musieliśmy, gdy kończył się nasz księgarniany przydział niemal cucić. Zasłabnięć, omdleń było całkiem sporo. W porównaniu do tych czasów, gdy likwidacja księgarni chociażby istniejącej pół wieku nie robi na nikim wrażenia, wtedy zamknięcie chociażby na czas przyjęcia towaru równało się z całkowitym oblężeniem. Nie ważne, że to przyszło, jak się potem okazało ostatnie 48 tomowe nowe wydanie "Dzieł zebranych" Lenina, w twardych okładkach, z obwolutą i dodatkowo tekturowym futerałem.

Księgarnia Centralna, ul. Świdnicka 28, której dwa lata później zostałem kierownikiem z ramienia Wydawnictwa Dolnośląskiego.

    Gdy tylko upadł nierealny socjalizm, bo tzw. komuny nigdy w Polsce nie było, zaczęli nas stopniowo nawiedzać różni kolekcjonerzy. Lenin i pozostali "zesłani" zostali do obskurnej piwnicy, z tyłu księgarni, mieszczącej się w podwórku budynku Domu Książki. Dostaliśmy tego chyba 500 kompletów, tyle zmieściło się na półkach, resztę zdeponowano...no ogłaszam zgadul-zgadulę, gdzie? Oczywiście, bingo proszę Państwa - w budynkach klasztornych w Lubiążu. Lokalizacja z różnych względów ze wszech miar słuszna. Gdyż jako się później okazało tow. Lenin cierpiał na dziedziczną chorobę atakującą mózg, a jego następca na manię prześladowczą i  manię wielkości i obaj uwielbiali oglądać kino slapstickowe, a Stalin dodatkowo westerny. Dzięki red. Pasierskiemu z regionalnej TV, zrobiliśmy film o "Dziełach.." wodza rewolucji i zaczęło się. Na moje nieszczęście!
Miałem nosidełko na plecach, jak kiedyś budowlańcy i w nim donosiłem 48 tomów "zdzieciniałego" Lenina, dla nie mniej zdzieciniałych kolekcjonerów, wśród których prym wiedli "czerwoni" władcy Wrocławia; różni dyrektorzy, kierownicy wydziałów, urzędnicy i słynny komisarz wrocławskiego OKiS-u  tow. L. Podjeżdżali samochodami na ród Mikołaja i Odrzańskiej i przy pomocy młodej latorośli pakowali do bagażników 48 tomów Lenina+ t.49 - index. Wszak z partyjnego szkolenia i ze szkoły pamiętali, że historia "kołem się toczy"...a nuż się przyda.

Po upadku nierealnego socjalizmu, zarabiając wybitnie mało, a "przydziały" dobrych tytułów zależały od kategorii księgarni i jej obrotów, zorganizowaliśmy pierwszy i ostatni w Polsce strajk księgarni na całym Dolnym Śląsku. Nikt nam nie wierzył, objeżdżaliśmy z Olkiem cały okręg, bardzo niewielu w nas wierzyło...
Ale udało się!!! Ponad sto księgarni, przez prawie miesiąc strajkowało, co odbiło się głośnym echem w regionalnych i centralnych mediach. Dzwonili do nas dziennikarze z pracy, radia i telewizji....
Reaktywowała się "Domowo Książkowa" Solidarność i rozpoczęliśmy część drugą "rewolty" - jako pierwsi w kraju wprowadziliśmy  do sprzedaży "drugi obieg". Pamiętam tą chwilę, bo Marchlewski dostał na wystawie czkawki, a Leninowi odpadł z wrażenia zamiast szczęki tekturowy futerał. Na drewnianej palecie podpartej "Marksem" rozsiadł się Pobóg-Malinowski, dokumenty Katyńskie i Dmowski...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz