Rozmowy Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm są ciągle tymi samymi żywymi relacjami spisanymi z pierwszej ręki, co w momencie, kiedy je nagrywała. Stają przed nami świadkowie tamtych czasów opowiadając szczerze i bez żadnego kunktatorstwa o swoich własnych losach, o losach swoich rodzin, bliskich, kolegów ze szkoły czy studiów.
Czy będą to drobiazgowo odtworzone ostatnie dni Krystyny Wańkowiczowej ps. "Anna", córki Zofii i Melchiora Wańkowiczów, która zginęła w Powstaniu Warszawskim, w czasie ostrzału moździerzowego cmentarza ewangelickiego, co okazało się dopiero po latach. Czy losy powstańczego fotografa Wiesława Chrzanowskiego, który jak pisze "filmy przenosił pod czapką na głowie", ryzykując życiem na pierwszej linii z powstańcami utrwalał sceny walki, powstańczego życia, a to, co przeniósł do naszej historii jest największą wartością jaką oddało okupowanej Polsce tamto "Pokolenie". Z którego teraz część Polaków śmieje się, uważając ich za wariatów, oszołomów. A szkoda, że
próbuje się zamazać sens i zatuszować ich ofiarność czy bohaterstwo. Bo było to pokolenie, które miało w sobie zakodowaną ideę wolności, w tym również wolności osobistej i niezłomny charakter, a także zasady i światopogląd kształtowany przez znakomitych nauczycieli, pedagogów i wykładowców, gdzie przywiązywało się wagę, do słów, języka, przyrzeczenia i przysięgi.
To było pokolenie, które nie poddało się manipulacji ani jednego okupantowi ani drugiemu, oczywiście z małymi wyjątkami, stąd taka zaciekłość komunistów w niszczeniu dorobku, w tym również materialnego całego tego niepodległościowego pokolenia Kolumbów. Żeby przeżyć musieli najczęściej wybierać między życiem a śmiercią. Byli na listach proskrypcyjnych NKWD i polskiej bezpieki, ukrywali się, walczyli w podziemiu. Wiedzieli, że sprawa jest przegrana, ale nikt nie zwolnił ich z przysięgi. Ginęli, bo nie wyobrażali sobie, że może istnieć "Opcja niemiecka", że można wybierać między faszyzmem a czerwonym stalinowskim terrorem. Doświadczyli najgorszych rzeczy: obozów przesiedleńczych, koncentracyjnych, zsyłki, wielogodzinnych przesłuchań, słyszeli w celach nocne strzały, rozstrzeliwania trwały najczęściej w nocy, w tym specjalizowali się głównie oprawcy ze Wschodu.
Nie można przejść obojętnie wobec losów Krystyny i Marka Jaroszewiczów, Krystyny i Stefana Korbońskich, współtwórcy cywilnego podziemnego państwa polskiego, rodzinnych losów Marii Kowal, która tylko cudem uniknęła wołyńskiej rzezi z rąk ukraińskich morderców z UPA, Beaty Chomicz z Dunin- Marcinkiewiczów, a także Rudolfa S. Falkowskiego, znanego lotnika i inżyniera, który brał udział w projekcie konstrukcji rakiet "Patriot". To było tamte pokolenie, dwudziestolecia międzywojennego. W tak krótkim okresie Polska nie tylko odbudowała swoją niepodległość, ale odbudowała swoje elity i inteligencję. To właśnie oni ponieśli największą ofiarę w II wojnie światowej. Oba reżymy brunatny i czerwony wiedziały, że wyniszczenie tego pokolenia gwarantuje im lata posłuszeństwa i poddaństwa ze strony Polaków.
Co z tego dziedzictwa nam zostało? Ja twierdzę, że niewiele.
Naród który mieni się wybranym nigdy nie dopuściłby do tego, żeby rządzili nami zupacy, ludzie bez charakteru, bez prawa do tego żeby nas reprezentować.
Ostatnią część książki Ziółkowskiej zajmuje tytułowy rozdział „Druga bitwa o Monte Cassino", wywiad z uczestnikiem słynnego szturmu czołgów na górski grzbiet „Widma" Zenonem Starosteckim (zamieszczony wcześniej w Gieroycia „Zeszytach Historycznych"), który po nagłej decyzji swojego dowódcy o wycofaniu czołgów w czasie ataku niemieckich grenadierów pancernych na ten grzbiet, przejął dowództwo, znalazł wąskie przejście między skałami i wyprowadził na szczyt Widma trzy czołgi biorąc do niewoli wielu Niemców. W międzyczasie został ranny i będąc w szpitalu nie mógł zapobiec przyznaniu przez dowódcę brygady krzyża Virtuti Militari swojemu dowódcy Janowi Kochanowskiemu. Żeby nie zaogniać sporu w czasie trwającej wojny zawiesił swój protest. Jeszcze dwukrotnie ranny leżąc w szpitalu przeczytał o tym relację w słynnej książce Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino", która diametralnie odbiegała od prawdy.
Po latach starał się wykazać jak to wyglądało naprawdę, mając dwóch świadków Tadeusza Trajdosiewicza oraz Freda Virskiego-Kornreicha, dowódcy jednego z trzech czołgów. Oczywiście jak się Państwo domyślacie, otworzyło się "polskie piekiełko". Starostecki został zaatakowany przez Koło Pułku Czwartego Pancernego „Skorpion". Warto prześledzić korespondencję w tej sprawie i reperkusje krajowe jak i zagraniczne, które dosięgły tak Giedroycia jak i Starosteckiego. Okazuje się, że dla dobra sprawy jego koledzy i część Polonii Londyńskiej woli utrzymać w mocy nieprawdę, żeby nie nadszarpywać honoru bojowego Pułku Pancernego „Skorpion". Przypomina mi się tu angielski film "Honor pułku" i nowelka filmowa Kutza "Wdowa" której bohaterem był kapitan Joczys. Niestety ta prawdy historyczne i te filmowe czerpią swoją prawdę z życia i bazują często na prawdziwych faktach. Rozsądźcie Państwo sami kto ma rację i czy powinno się po latach dochodzić prawdy. Bo jak mniemam mamy takie czasy i takie media, które wmawiają nam, że nie warto, że wszystko się przedawniło, a bohaterowie wymierają, że czasu się nie zatrzyma, a prawdę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz