środa, 26 listopada 2014

Recenzja: „Koniec punku w Helsinkach" Jaroslav Rudiś

"Koniec punku w Helsinkach" to książka o mnie, o moim pokoleniu, tym bardziej jest mi bliższa, gdyż sam byłem przez moment punkiem, słuchałem The Damned, The Exploited, Siekiery, Moskwy, Dezertera, Brygady Kryzys, Deadlock itp.
Muzyka jest tu tylko pretekstem do zarysowania, a właściwie do opowiedzenia losów pewnej paczki młodych ludzi żyjących na styku dwóch epok: nierealnego socjalizmu i nierealnego kapitalizmu. Jaroslav Rudiś znalazł do tych historii swój własny klucz: jest nim młoda punkowa dziewczyna, niespełna siedemnastoletnia Nancy, mieszkająca w Jesenik, niemiecki, Freiwaldau, polski Frywałdów. Mieście, gdzie mieszkają dziwni ludzie, zwyczajni ludzie, jak bywalcy baru Helsinki, jak Frank, Lena, Ulrike i Gabi, Ramone, Tom i Cindy, Chaos, Tyfus, i Karla Świnia, Mogiła, Gleba, Czarny i wielu innych. Na przykład Prażak.

Siadają przy stole przy kawie, piwie, słynnej solance, śledziowych rolmopsach i rozmawiają, o wszystkim po trochu; o tym co wierci się pod miastem, o muzyce, o życiu, czasie, który ucieka, o beznadziei, o oczekiwaniu na lepsze czasy doprowadzonym do perfekcji. Bo czas można przeczekać, paląc marychę, pijąc sznapsy, piwo, wódkę, whisky, sikacze, i inne używki alkoholowe, po których niektórzy budzą się i idą do pracy, jak ją mają, a inni  budzą się na kacu, a inni w ogóle. I to o nich wszystkich jest ta opowieść o Ole i Nancy. To oni są głównymi opowiadaczami.

Nancy, z pochodzenia Niemka, i Ole, niedoszły punk, który z Frankiem, Sidem i Rottenem oraz ich menago Torstenem, który był starszym bratem Franka, stworzyli pierwszy punkrockowy zespół w ich mieście. I przezwali siebie Sex Pistols, a potem nazwali się The S., no bo tak było najbardziej czytelne i buntownicze w tamtych czasach. Próby robili w piwnicy mieszkania babci Franka, mieli dopiero po piętnaście lat, ale kto się wtedy zastanawia na celowością, przyszłością i profesjonalizmem. Jest zabawa, jest draka, rodzi się coś pod włos, który potem można poczęstować żelem czy cukrem. Później jechali krzycząc przez całą drogę z pociągu: Die Toten Hosen, punk not is dead, jaranie, chlanie i w końcu Torsten brat Franka wjechał rowerem na tory i założyli mu na złamaną nogę gips, później tak już zostało Torsten ksywa Gips. Na koncert nie dojechał.

Helsinki to knajpa Ole'go stworzona na bazie byłego upadłego sklepu, taka w starym stylu, jak w Czechosłowackich filmach "Trup w każdej szafie" czy "Lemoniadowy Joe", bo Czesi lubią pastisze i oni wszyscy, kiedy o tym mówili, też przerysowywali. To był ich taki mówiony komiks,  no to ich życie, te ich związki z laskami, te jaranie, chlanie, imprezki, wdychany klej. Niby się wszystko kleiło w ich życiu,. ale tak nie do końca.

Frank wpadł pod czechosłowacki tramwaj, Chaosa wzięli do wojska, Mogiła się zaćpał, Prażak "utopił się we własnych myślach, chociaż nieźle zarabiał sprzedając hurtowo piwo. Córka Olego i Connie, Eva, podpalała wyjebiste bryki, w końcu  bomba domowej roboty wybuchła je w ręku, tak to jest jak się człowiek wychowuje w rozbitym domu, takim w drobny mak. Ludzie tak na to mówią, albo nic nie mówią, I to jest najgorsze. dlatego każdy szuka w Helsinkach swojego rozmówcę, żeby wyrzucić z siebie jak najszybciej te toksyczne historie. Bo one są dla niektórych nawet zabójcze, bo życie jest zabójcze. Można dostać od niego świra, albo popaść w apatię, albo uciekać przez granicę, do wolnego świata, do Reichu albo Austrii i przepaść po drodze, rozpłynąć się w mgle, albo w Helsinkach. Bo nic nie ma dobrego zakończenia, wszystko przenika wszystko i wszystko łączy się ze wszystkim.
Dlaczego warto wziąć ze sobą  Rudiś'a na wakacje, albo w samotności, w takiej chwili, kiedy nie mamy na nic ochoty, ani na muzykę, ani na ciszę przeczytać go
na głos delektując się jego frazą, bo opowiada jak Hrabal do kwadratu, jak Skvorecky dwa razy wzięty czy Ota Pavel do potęgi drugiej. Nie jestem dobrym matematykiem, więc lepiej to sami sprawdźcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz