wtorek, 18 sierpnia 2015

Dlaczego Polacy tolerują bylejakość i "grabienie do/pod siebie"?

Nie trzeba być socjologiem, aby spoglądając z perspektywy historycznej stwierdzić, że po II wojnie światowej i czystce wykonanej przez tzw. naszych "czerwonych" pod okiem NKWD. doprowadziło to do zagłady nie tylko inteligencji, drobnej szlachty, mieszczaństwa, ale z czasem dokonano wynarodowienia kadry zarządzającej socjalistyczną Polską. Plebs miejski , chłop pańszczyźniany oswobodzony z rąk polskiego burżuja zaludnił ulice miast i miasteczek. Kursy dokształcające, szkoły partyjne "kuły" kadry dla socjalistycznej administracji i urzędów. Obowiązywała bolszewicka zasada: "Dziel i rządź". Nagradzaj miernych ale posłusznych, karaj myślących, a także tych chcących działać wspólnotowo, poza jedynie słuszną linią partii. Bo to było tylko propagandowe hasełko, którym szastano na lewo i prawo, szczególnie na łamach ludowej centralnej i regionalnej prasy. 
                                        

                                                   Warszawa - gmach PZPR
Pamiętam taki motyw, jak do mojej matki przyszła sąsiadka, że leje się jej z dachu i trzeba koniecznie go naprawić, bo idzie zima, wilgoć, grzyb itp. Więc matka wysmażyła podanie do ADM-u i Wydziału Lokalowego Urzędu Miejskiego. Oczywiście zrobił się ruch, bo poszła z tym do p. Koziarskiej, która mieszkała bramę dalej i pracowała w "Słowie Polskim". Przyszła komisja, spisała protokół i po dwóch tygodniach prace ruszyły, ale w międzyczasie do mojej matki przyszedł facet z ADM-u, plus dzielnicowy i pamiętam jak ją pouczali, żeby się nie wtrącała w nie swoje sprawy, bo zamiast sama starać się o remont, to zajmuje się sprawami innych ludzi, a przecież nasza socjalistyczna ojczyzna myśli o wszystkich, więc jeżeli nie chce czekać potem dwa lata na naprawienie dachu lub rynny, to lepiej, żeby takich pism już nie pisała.

Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że pokutuje socjalistyczny mit wspólnotowy oparty o tą przysłowiową szklankę cukru czy soli lub talerz zupy. Jak pamiętam owszem moja matka i sąsiadki wymieniały się pieczonym ciastem, czasem kawą czy herbatą, ale już za obiad musiałem zapłacić. W końcu zasada: nie  wszystkim po równo obowiązywała też w PRL-u. Ale to były zasady, których przestrzegano na samym dole drabiny społecznej. Wyżej było już parno i tłoczno. Albo trzeba było należeć do partii lub organizacji młodzieżowej: wczasy, obozy, wyjazdy zagraniczne, albo mieć wysoko postawionego w hierarchii urzędniczej "ktosia", który załatwiał talony na towary deficytowe. Pamiętam jak mój wujek z Krakowa, wierzący partyjniak, uczciwy, pracowity, nie mógł pogodzić się z tzw. talonami i sklepami za "żółtymi firankami" dla wybranych.

Awans społeczny był w PRL-u największą zdobyczą ludzi spoza miasta, a i w samym mieście możliwości podnoszenia swojego statusu i kształcenia się były na ogół bardzo atrakcyjne. Niestety część z tzw. "nowych" zatrzymała się na etapie etatyzmu czyli nagradzania wiernych specjalnymi etatami, w komitecie partii lub urzędzie miejskim. W ślad za tym szło usadowienie na podobnych lub bardziej lukratywnych stanowiskach swoich bliskich i  znajomych. Kwitło kolesiostwo, partyjniactwo, stąd wzięły się później te wszechobecne "znajomości". Przylgnęło to do nas jak gów...do zelówki. Nikt nigdy nie próbował tego zmienić. Pokutuje opinia, że tow. Gierek próbował z tym walczyć metodą reformy administracyjnej, ale osiągnął odwrotny skutek produkując mniejszych, podrzędnych sekretarzy, prezydentów miasteczek, urzędników powiatowych itp.


                                                     Demokracja kolejkowa

Od końca lat panowania Gomułki, kiedy na to na słynne gierkowskie  "Pomożecie" przyjechała ze wsi  do miast kolejna fala przyszłych chłoporobotników zaczął się długi okres nowego szabrowania. Nowi i Starzy kradli po prostu wszystko; od żarówek, kłódek, zamków, narzędzi, sprzedawano nawet deputaty i  przydziały itp. Po prostu Polska przestała, a pewnie i w ogóle nie była dla tych nowych i starych Ojczyzną tylko rodzajem sypialni, gdzie się mieszkało, rozmnażało, pomnażało itp. Niszczono ławki w parkach, pierwsze "ścieżki zdrowia". Zwrócenie uwagi graniczyło z zaliczeniem cię w poczet "zwolenników komuny". Więc ludzie milczeli. To ogólne przyzwolenie pod koniec "gierkówki", kiedy to wprowadzono kartki prowadziła do zaniku więzi międzyludzkich. Szczególnie dotyczyło to kolejek po podstawowe artykuły, gdzie ukryta wcześniej w ludziach "zwierzęcość", chamstwo wychodziły na zewnątrz, rozpanoszyły się po ulicach. Pod koniec lat osiemdziesiątych przeklinali już wszyscy, oczywiście komunistów, czerwonych, warunki życia, praktycznie każdą sferę. To weszło nam Polakom głęboko pod skórę. Nawet pozytywy zgarniano ze stołu, aby nikt o nich nie pamiętał; mam tu na myśli opiekę zdrowotną (jaka była, ale była), edukację (stołówki i prawie darmowe obiady) czy potem studia (stypendia naukowe, socjalne, zapomogi docelowe, akademiki (fakt było trudno, ale były).

W międzyczasie, ci co liznęli pracy na budowach czy w Niemczech przywozili towary deficytowe, kwitł handel, rozwijały się komisy, sklepy tzw. kolonialne. Nikt już nie mówił o Ojczyźnie, czy wspólnocie,  no może przez moment przed stanem wojennym i w stanie, kiedy to ludzie podwozili się samochodami do pracy czy szkoły. Ale to była chwila, potem wszystko wróciło do normy. Ludzie wiedzieli, że są zdani na siebie i swoją zaradność. Ale dalej przemożenie liczyli na Państwo, aparat i machinę biurokratyczną. Ale o tym w następnym artykule o zbiorowej wierze w fikcję.


Od czasów programu oszczędnościowego Gomułki: wspólne kuchnie na piętrach, ubikacje, prysznice zamiast łazienek, powróciła tzw. bylejakość: obowiązywała filozofia: "Ano jakoś to będzie". Tu się da rurkę nie miedzianą tylko cynową, tu zamiast drutu miedzianego aluminiowy i gra muzyka. Zamiast podłogi w kuchni dostaliśmy w latach siedemdziesiątych niesezonowane kopalniaki. Skutek: nowa podłoga wypaczyła się po pół roku. Zamiast blachy ocynkowanej na lukarnę - papa. Skutek: zalewanie mieszkania przez deszcze, wilgoć i grzyb. A co tam: to komunalne, niech niszczeje. Może dadzą nowe? Takie i inne poglądy dominowały tak na górze jak i na dole społecznej drabiny.
                                                                



                                           
                                                          Nasz człowiek w kadrze

                                                         
                         
                                      

                                                        Zmęczony trener kadr

Przy okazji trwało wynaradawianie kadr. Zamiast patriotyzmu - propaganda, zamiast zasad współżycia - zasady dyktowane przez zarządzenia i rosnącą rzeszę urzędników. Albo się podporządkujesz albo...i tu serwowano różne metody zniechęcania obywateli do tzw. reagowania na patologię i zło. A co się będę wtrącał. mówiono. Jeszcze pracę stracę, a co to źle mi, dodawano na usprawiedliwienie. Dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy "urzędnicy" ograniczali dostawy wszystkiego, żeby dorżnąć system,  psioczono głośno i powszechnie, ale gdyby komuniści sami się nie dorżnęli mogliby jeszcze spokojnie rządzić z 20 lat. Taki to był duch w narodzie....



Towarzysze po dysze



                                                       Braterstwo po wsie czasy

 W całym tym bałaganie tylko wyższe kadry partyjne wiedziały, czym to się skończy i kto weźmie udział w podziale łupów. Stąd czujność kadr partyjnych była duża.Wydzieleni ludzie w terenie informowali wybranych z klucza dyrektorów o planowanej restrukturyzacji własności państwowej czyli prywatyzacji. Szykowali się oni do wykupu akcji; część I sekretarzy otrzymała pieniądze z funduszy partyjnych (w funtach szterlingach i zachodnioniemieckich markach). Doły musiały radzić sobie same. Liczono na  opanowaną zasadę "grabienia do siebie". Nikt z partyjnych bonzów nie wątpił w to, że Polacy w większości mają to opanowane do perfekcji. A resztę obserwowaliśmy już na żywo, jak to sekretarze, dyrektorzy uwłaszczają się skupując akcje od roboli.
              
 
                                               
                                                     Nasza bylejakość lata 2010


Konsekwencją tego był rabunkowy sposób prywatyzacji, grabienie do siebie albo pod siebie" na oczach narodu. Media dostarczały spektaklu, a uwłaszczony lud w czterech ścianach przeklinał teraz i socjalizm, komunę i kapitalistów. Rozbito więzi, zrobiono z robotników, którzy posiadali własny ethos i kodeks moralny znowu chłopów pańszczyźnianych kłaniających się właścicielom w pas, pracujących za najniższą stawkę, niejednokrotnie na warunkach Skoncentrowanego Obozu Pracy. Trwało to ponad dwadzieścia pięć lat. Tyle daliśmy sobie urwać z naszego życia. Straconych lat, na własny rozwój, na zaniechane pasje, na normalne życie. Bo to w czym żyjemy normalne nie jest i wie o tym Ewka Zakopaczowa  i jej świta przejeżdżająca pustym Pendoliono w asyście BOR-wików zobaczyć co jej lud robi po godzinach...

                                               Lata 80-te: Towarzysze myślą o nas

                                                     Lata -70-te:  Towarzysze z ludem

      Lata 2015- Ewa Kopacz z gospodarską wizytą na Śląsku


Polacy nie potrafią wyciągać wniosków z własnej historii, nie potrafią albo nie chcą dyskontować własnego zwycięstwa (wojna 1920, Solidarność lata 80-te, Okrągły Stół, strajki po 1990). Nie potrafią oczyścić się z zaschniętego błota historii, z ludzi przekupnych, kłamców, złodziei. Ciągle jeszcze 25% (jak podają media) chce głosować na "jurgieltników" z PO czyli jakieś 5 mln ludzi czerpie korzyści z tego organizacyjnego bałaganu, bezhołowia i społecznej degrengolady! Jak długo?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz