czwartek, 20 sierpnia 2015

Dlaczego Polacy tolerują fikcję?



Od końca wojny Polacy jako naród pozbawieni zostali podstawowych zasad jakimi kierowali się ich przodkowie, a nawet starszyzna czyli przekazywanej z pokolenia na pokolenie tradycji.

                                   

Wymordowanie elit zapoczątkowało powolną degrengoladę i upadek polskiego społeczeństwa. Powtórzono bolszewicką zasadę: dziel, żądz i likwiduj przy czym rządzenie zastąpione zostało przez pracę terenowych struktur Służby Bezpieczeństwa, która na podstawie list proskrypcyjnych wyłapywała element burżuazyjny ukrywający się wśród ludu. Terror zelżał pod koniec lat 50-tych, by przejść w fazę pełzającego bezprawia. Korumpowano inteligencję, szlachtę, mieszczaństwo. Ci co przetrwali, dostosowywali się do realiów; chcieli po prostu przeżyć. To zdominowano następne dwudziestolecie, do końca lat siedemdziesiątych, kiedy to wprowadzane sukcesywnie kartki na żywność w jakiś sposób scementowały ludzi z różnych warstw społecznych. Przy czym kreowana rzeczywistość nie miała nic wspólnego z realiami życia codziennego. To życie w totalnej fikcji doprowadził stopniowo do fiksacji społecznej, kiedy to aktyw partyjny był przekonany, iż jesteśmy dwudziestą  czy dziesiątą potęgą gospodarczą świata, ale zarazem sypiąca się infrastruktura mieszkaniowa, wodociągowa, drogowa, telekomunikacyjna prowadziła do konstatacji, iż coś jest tu nie tak. Szczególnie nasiliło się to w momencie, kiedy sporo osób przyjeżdżając z niemieckich "saksów" porównywała warunki życia tam i tu.
                                                      
                                              

Totalna fikcja wprowadzała stopniowo zaburzenia w percepcji samooceny Polaków i  świadomości: w jakim jesteśmy miejscu, dokąd zmierzamy, jaka czeka nas przyszłość. Ale zarazem ta ciągła fiksacja rzeczywistości prowadziła do kompletnego chaosu i dezorganizacji w logicznym pojmowaniu własnej sytuacji. Kiedy ogłoszono stan wojenny większość ludzi wpadła w apatię. To że słuchano radia Wolna Europa czy kolportowano gazetki, ulotki czy znaczki było tylko częścią społecznego folkloru. Gdyby nie to, o czym wcześniej pisałem, iż kręgi rządzące PZPR postanowiły przyśpieszyć, po wizycie Jaruzelskiego w USA


(słynne nienagłaśniane spotkanie z Dawidem Rockefellerem w 1985 i papieżem Polakiem) upadek systemu mając zagwarantowaną pozycję przetargową w następnych etapach likwidacji państwowego majątku. Część doradców Wałęsy z Geremkiem na czele zaakceptowała tą amerykańską decyzję, co zaowocowało złodziejską prywatyzacją i likwidacją tzw. wiodących gałęzi polskiej gospodarki. Władze struktur Solidarności zdawały sobie sprawę z tego, jakie będą tego skutki, ale polityki "bierzemy to na klatę"
częściowo uspokoiła doły.


            


                                          


Wpajana zafiksowanemu zmęczonemu tym wszystkim  polskiemu społeczeństwu propaganda, iż przyjdzie zachodni inwestor z nowymi technologiami, da podwyżki, da pakiety socjalne, osłonowe, wielotysięczne odprawy robiła robotnikom nadzieję na polepszenie ich losu. Nasuwa się tu smutna analogia z prowadzonymi do gazu więźniami obozów koncentracyjnych; większość z nich wierzyła na początku, że idą do łaźni. Zimny prysznic, który potem nastąpił ostudził społeczne nadzieje na lepsze życie.


Strajki jakie wszczynano nie miały tej siły i koordynacji. Część działaczy "Solidarności" uwłaszczona mimowolnie stała się  łamistrajkami. Zdrada władz związkowych była ewidentna. Pamiętam, kiedy na początku lat  dziewięćdziesiątych wchodziłem w skład Zarządu NSZZ Solidarność Dolmy Śląsk jako szef związków zawodowych wrocławskiego Domu Książki (do Solidarności należało 370 osób) kolportowano między sobą informacje o prywatyzacji kolejnych budynków po Otexie, aptek, parkingów. Kiedy informowałem związek traktowano mnie jak defetystę, brak było świadków, którzy mieliby odwagę o tym mówić Informacje zamiast zawisnąć na tablicach w dużych zakładach sieciowych znikały w kieszeniach zarządu. Już wcześniej postanowiono, iż nową klasę średnią będą współtworzyć uwłaszczeni związkowcy czyli Nasi.
                                                     


Ludzie oszukiwani przez  "Tygodnik Solidarność", "Wybiórczą", telewizję publiczną, radio (w których to władzach zasiadali towarzysze z SLD) dawali się nabierać na to, iż to tylko etap przejściowy i po nim nastąpi skok do przodu. Nowe technologie, nowoczesne fabryki, wysokie wynagrodzenia, pakiety socjalne itp.
To kolejna fala fikcyjnych doniesień i konfabulacji umacniała Polaków w przeczuciu "oczekiwania". Część zakładała firmy sądząc, że będzie kooperantami nowego biznesu, a została po prostu "wydojona" z kasy zmuszona do ogłoszenia upadłości. Sojusz "czerwonych krawacików" i "białych kołnierzyków" stał się w Polsce rodzajem chińskiego podejścia do kapitalizmu. Z tym, że tam aparat partyjny robi to jawnie mając za sobą monolit armii i policji, tutaj zaś, nikt nie jest pewny nikogo, stąd taki właśnie sojusz zabezpieczał obie strony; obie też miały na siebie haki!

Indoktrynacja, urabianie mas prostaczków trwała w najlepsze przez ostatnie dwudziestopięciolecie. Uderzono przede wszystkim w edukację i kulturę oddając masom darmowe koncerty w miastach, piosenki biesiadne i disco polo na wsi i małych miasteczkach, likwidując przy tym miejsca spotkań: domu kultury, czytelnie wiejskie, a potem komunikację regionalną, po to by masy nie mogły się komunikować ze sobą i  wymieniać informacjami. To bardzo sprytny i prosty plan. Likwidowanie nierentownych połączeń pod pretekstem restrukturyzacji firm przewozowych. Fikcja osiągająca status realizmu i normalności została wszczepiona w szczątkową świadomość nowego posolidarnościowego pokolenia, które głosując na fikcyjne  hasełka PEŁO myślała, że walczy z prawicowym wstecznictwem, dominacją Kościoła itp. A było zupełnie odwrotnie, ale skąd mieli czerpać wiedzę, nastawieni przez media na "ciągłą zabawę i hucpę". Wszak trzeba się wyszumieć, a że czasy są poważne i gra się tu o ludzkie zniewolone dusze jakoś powoli docierało do sfiksowanego umysłu Polaków. Stąd mamy taki polski  myślowy  minimalizm; praca za jak się da  "2000", autko, mieszkanko na kredyt, wyjazd  na 7 dni nad morze.I gra muzyka.
                                        
                          

Przy średniej w Polsce netto na rękę 2, 800 zł Polak wydaje na paliwo, opłaty za jeżdżenie autem  20% pensji, a na usługi medyczne i leki 40% dodaj do tego opłaty za czynsz, prąd, wodę, ścieki, śmieci 30%- ni jak się to nie bilansuje, stąd szaleje lichwa, która pozwala jakoś przeżyć! 

                                                                                      

                                                           Polskie drogi w miastach

Fikcja w Polsce jest stałym elementem rzeczywistości. Pomnażają ją wszyscy; od polityków, dziennikarzy prasowych i telewizyjnych, a na urzędnikach administracji skończywszy. Jest dobrze, jesteśmy wymieniani bez własnego przemysłu i gospodarki wśród "10" gospodarczych  potęg świata piszą usłużni analitycy, ale zapomnieli dodać, chyba państw-montowni. Zarabiamy coraz więcej, ale to mówią i potwierdzają tylko dyrektorzy, pion administracyjny, prezesi, menedżerowie, ale mediana jest i wara mi od niej - pisze Sedlak w swoich analizach płacowych. Jeździmy nowoczesnymi Pendolino, mówi rozradowana po uszy Kopacz, podobno premier. Ale Czesi jeżdżą nimi od ponad dziesięciu lat i są tam na dodatek tanie, o tym jakoś nikt nie wspomina. Czekają nas głodowe emerytury i praca do końca życia, nie ma problemu mówili do niedawna wszyscy, ale przestraszeni Dudą, korygują; trzeba pomyśleć nad emeryturami obywatelskimi i podwyższyć w końcu ludziom na dole pensje, bo a nuż krew ich zaleje i powstanie gotowi jakieś zrobić.
Oczywiście są to "strachy na lachy", bo obżarty ludek, nie zrobić nic, chyba, że żywność i grill podrożeje...ale o to aby nie drożała starają się sieci, szczególnie portugalska Biedronka i niemiecki Lidl.

                                                                      



                                                                                                                   



Dlaczego Polacy tolerują fikcję? Ano dlatego, że nie wierzą w żadne zmiany, to naród ludzi pokonanych.Wiem coś o tym, bo żyję na dole, rozmawiam z nimi codziennie. Mówią nasz Prezydent, ale na wszelki wypadek wysyłają dzieci za granicę. Budujemy nowoczesne drogi, najdroższe w Europie, które potem Komisja UE uznaje za najbardziej niebezpieczne, wdrażamy nowe technologie medyczne, a ludzie przysłowiowo umierają stojąc w kolejkach, budujemy coraz więcej mieszkań, a młody Polak gnieździ się w  domu razem z rodzicami itp.  Mówią, chcemy abyście odbudowali wspólnotę działania, a na codzień nie możemy się dogadać Wspólnota mieszkaniowa ze Wspólnotą mieszkaniową. Czyli ciągle fikcja, ta codzienna, najbardziej męcząca, idąca za nami krok za krokiem, będąca naszym drugim cieniem....




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz