poniedziałek, 25 stycznia 2016

Skąd w Polakach zalęgło się to cwaniactwo, chamstwo i buta? - cz. I

Dojrzewałem do tego tematu dość długo, właściwie od początku, kiedy zacząłem prowadzić tego bloga. Wielokrotnie pisałem w przy różnych okazjach, o naszych złych przywarach, o naszej kondycji społecznej jakim jest brak własnego światopogląd czy brak charakteru.
                                                 
                                                 Aby mierzyć drogę przyszłą
                                               Trzeba wiedzieć skąd się wyszło
                                                  C. K. Norwid
                                                                          
                              
                                                Kto nie handluje, ten nie żyje


Pamiętam moje lata młodości, kiedy moja babka - Gabriela z Kosmowskich i matka z Kejzików wpajały mi codzienną kindersztubę, ale także uczyły ogromnego szacunku dla ludzi mieszkających w naszym domu, na naszej ulicy. Pojawiały się w ich języku ciągle to sama  określenia:  "Pomagajmy sobie, uczmy się słuchać, nie wywyższajmy się niepotrzebnie, bądźmy skromni". Tak zostałem wychowany, ale jak się okazało byłem w tym generalnie odosobniony. Większość moich kolegów i koleżanek z rodzin robotniczych i chłopskich, a w takiej dzielnicy przyszło mi mieszkać za karę, wyznawała zupełnie inną filozofię.  To była zresztą swoista socjalistyczna kazuistyka. Macie się tu na Przodowników Pracy "reedukować ze swoich ziemiańsko-szlacheckich poglądów w środowisku podmiejskiego lumpenproletariatu". Będzie to nauczka, za to Wasze popisywanie się urodzeniem i pochodzeniem. Tak powiedział mojej matce kierownik wydziału lokalowego przydzielając jej mieszkanie, ale tak naprawdę dostała go tylko dlatego, że mój ojczym był robotnikiem i sierotą,  i to zdecydowało o tym, iż otrzymali przydział na  ten poza standardowy mieszkalny strych. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o AK-owskiej przeszłości babci i matki.
                                           
                            
                                            Ul. Przodowników Pracy, lata 60-te


I tak zamieszkaliśmy wśród tych ciężko pracujących ludzi, którzy w swojej większości przejechali ze wsi lub małych miasteczek przywożąc ze sobą oprócz dobytku własne obyczaje.A były one proste i nieskomplikowane: jak możesz zgarniał do siebie, bierz  jak nikt nie widzi, kombinuj bo uczciwych "gryzą psy", rób wszystko, żeby tobie było lepiej, oszukuj państwo, bo ono i tak powstało w wyniku oszustwa". Takie powiedzenia zapamiętałem, ale jak przyniosłem portfel, który ktoś zgubił w naszym nieogrodzonym przydomowym ogródku,  moja matka poszła razem ze mną do komisariatu dzielnicowego, wpierw spytała w barze "Metalowiec" czy może kojarzą go z jakimś klientem i oddała go wzbudzając co najmniej wesołość. Dziwiłem się, bo pamiętam jak mój kolega z kasy znalazł worek z kapciami przy sali gimnastycznej, wziął je, a worek dostał się koledze. Cwaniactwo i spryt były wartościami gremialnie nagradzanymi przez rodziców moich klasowych kolegów. Moi sąsiedzi  bowiem kradli wszystko; zamki od drzwi, żarówki, kable elektryczne, korki,  piwnice, strychy, domki na działkach i działki. Ale tzw. oficjalna prasa rzadko robiła z tego tzw. przewodni temat. Owszem obowiązywał,  ale traktowany był marginalnie i dotyczył według socjalistycznych dziennikarzy  społecznego marginesu. Budując socjalizm budowaliśmy przecież ŚWIADOMEGO IDEOWEGO OBYWATELA! Więc to ten ideał zajmował główną szpaltę, a ten drobny cwaniaczek jedynie jego margines.
                                                                             

                                                                 Polski zaradny cwaniak
Ale przecież tłumaczenie tego wszem i wobec, tylko tym, że w socjalizmie wszystko należało do państwa i nie należało do obywateli, a głównym zadaniem socjalistycznej demokracji była dystrybucja dóbr materialnych, to trochę za mało by pojąć wagę tego narodowego problemu. Z jednej strony cwaniactwo, polski spryt i dar improwizacji ocalił nas od wojennej zagłady, z drugiej w naszym dziedzictwie kulturowym, genach pozostał ten chamski osad i buta wybraństwa, która przeniosła się z przetrzebionych elit na społeczne "doły". Innym pookupacyjnym darem jaki spadł na nas była uniżoność i służalczość połączona z donosicielstwem. To wydaje się być mówiąc kolokwialnie wyssane przez nas z mlekiem bolszewii, a ciągnęło się za nami jeszcze od czasów rozbiorów i podziałów na poszczególne zabory.



                                                                 

Myślę, że te dwieście lat niewoli, ucisku, w tym gospodarczego, potem wojny: I i ta nieszczęsna II, która zakładała wyniszczenie elit narodowych, pauperyzację robotników - podział ich na kategorie użyteczności dla Rzeczy Niemieckiej doprowadziło do nagromadzenia się bezprawia i braku poszanowania dla wszelkich norm i zasad, szczególnie jednak do państwa jako takiego. Bo przecież II RP, która skapitulowała, a wraz z nią cała polityka społeczna, ekonomiczna,  przestała tym samym wyznaczać jakiekolwiek standardy zachowań społecznych. Nie broniła Polaków zmuszając ich albo do kompromisu - za wszelką cenę przeżyć, albo do poświęcenia idei wolności i wyzwolenia swojego życia  Siłą rzeczy, ten rozziew między realizmem dnia powszedniego, a własnym światopoglądem, charakterem i sumieniem powodował, że naród polski bardzo szybko się podzielił - na kolaborantów "szmalcowników, ludzi zaradnych, cwanych, sprytnych, którzy wykorzystali tą sytuację aby nie tylko przeżyć ale i wzbogacić się i na ludzi ideowych, uczciwych, którzy wiedzieli że za swoją postawę prędzej czy później zapłacą życiem. Walka o przeżycie była walką bez żadnych zasad. Czytam właśnie książkę Martina Winstone'a pt. „Generalne Gubernatorstwo. Mroczne serce Europy Hitlera". Nie opisuje on wprost "szmalcownictwa" i kolaboracji, ale pisze o wszechobecnym pragnieniu przeżycia tego koszmaru wraz z całą rodziną.                                                 

                                                                                    


                                          

Nagle chłop polski poczuł, że ma karty w ręku, że nie jest już tym pogardzanym przez mieszkańców miast "wsiokiem", ale producentem najcenniejszej rzeczy potrzebnej do przeżycia - żywności. W międzyczasie wykształcony "czarny rynek" potwierdził jego pozycję. Żeby przeżyć trzeba kombinować, więc wciągnęli się w ten proceder praktycznie wszyscy: inteligencja, studenci, uczniowie, pracownicy administracyjni, robotnicy, chłopi. Gra szła o najwyższą stawkę - o to czy wyżywimy siebie i swoją rodzinę, czy też przegramy ten wyścig? Pamiętacie pewnie  często powtarzamy film Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego pt.  "Prawo i pięść" o grupie bandytów obrabiających miasteczka Dolnego Śląska. Jeżeli tak, to pewnie też filmowe uzasadnienia dlaczego to robią; chłop, student-były powstaniec - bo cierpieli, a ojczyzna ich nie obroniła i teraz chcą się odkuć, zarobić kasę i godnie żyć!
     
                                                  Plakat z filmu "Prawo i pięść"
                                         
 Ten film w PRL-u wcale tak często nie był wyświetlany. Owszem Holoubek grał uczciwego AK-owca, ale tłumaczenie pozostałych mimo, że scenariuszowo ich "złodziejstwo"było do wybronienia. Dlatego, że cierpieli, ledwo uniknęli śmierci, stracili wszystko, ale już nie chcą "cierpieć za miliony". Mają dość zaczynania "od zera", chcą się "nachapać" i godnie żyć. Czy te słów czasem, gdzieś już nie słyszeliśmy? Przecież to jakby żywcem wyjęte z usta całego tego pseudo solidarnościowego pokolenia "cierpiących" za miliony wybrańców. To oni rzucili hasło: Teraz My.
                                                                                         
                                                Kraj głoduje, UB-ecja ucztuje, lata 50-te
                                                                                                                
                                                                                     
                                                  Obrady uliczne, lata 80-90-te

Polska jako kraj gruntownie zniszczony powstała z kolan entuzjazmem tamtego powojennego pokolenia. Oczywiście jak wszędzie byli cwaniacy, karierowicze, ludzie zaprzedani systemowi z tych samych powodów, co ich rodzice czy dziadkowie w czasie II wojny -  chcieli przeżyć, nie byle jak, ale godnie. A że deficytowe dobra były dzielone, to "ustawiano" się tak, żeby jakiś "talonik" wpadł do kieszeni. Powstawał powoli drugi obieg "konsumpcyjny": sklepy za żółtymi" firankami, Konsumy, Pewexy, kwitło rozdawnictwo.  Ale Polak-cwaniak pozostał na swoich pozycjach - przyczajony, zawsze gotowy dostosować się do reguł gry ...
i to w nas pozostało do dzisiaj!

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz