Ktoś z młodych powie, no ale nic nie było? Ależ do końca lat 70-tych tych i innych rzeczy nie brakowało. Chodziło o to, że ludzie mieli w bród pościeli, ręczników, a przetwory robili swoje własne. Obowiązywała zasada: "należy się, to trzeba brać". Później ci sami robotnicy ochoczo zapisywali się do "Solidarności", bo zobaczyli stojącą za tym siłę!... ludzi. Taki jest też chłop ze swojej natury,. Gdy widzi, że inni też idą, to i on idzie, jeżeli widzi z tego korzyści dla siebie. Ale gdy przyszedł stan wojenny, ci wszyscy "roboczy łyczkowie" pochowali się głęboko, wyrzucając związkowe symbole! Zapominając o związkowej Solidarności!
Znowu liczyło się tylko - przetrwać w spokoju, wraz z bliskimi. Reszta to nie moja sprawa. Liczyła się praca, a po pracy rozmowy o niej. To tak jakby nigdy nie wychodzili poza bramy...
W naszej kamienicy zapanował WRON-i strach. Kiedy przepisywaliśmy z matką "Z dnia na dzień" na maszynie - przez kalkę - dało się zrobić od razu 10 kopii, a zobaczył to sąsiad, który przyszedł oddać nam list, który wylądował u niego w skrzynce, to wypadł jak oparzony i zakazał przychodzić do nas swojej żonie. Kiedy kleiliśmy jakąś cholernie śmierdzącą mieszanką z moją żoną znaczki dla "Solidarności Walczącej", to zwrócił nam tylko uwagę, że czuć go na klatce, żebyśmy otwierali okno. Po jakimś czasie zaczęły przychodzić dary z zagranicy do kościoła jezuitów na aleję Pracy. Przypominam sobie, że raz chyba przed świętami przyszły kożuchy, futra, to powiem Wam takiego ścisku, harmideru, wyrywania sobie w dolnej kaplicy tych rzeczy, to później nigdy nie widziałem. I kto tam był? No jakże moi drodzy sąsiedzi, znajomi z dzielnicy. Głównie ci biedni, spauperyzowani przez miasto chłoporobotnicy, którzy częściowo sprzedali odziedziczone po rodzicach gospodarstwa rolne i ziemię skarbowi państwa - zainwestowali w dolary, marki, auta na talony, remont mieszkań. Ale to oni właśnie walczyli o te dary, oni, którzy narzekali jak im to źle. Dyżurni, czujni rodacy! Zawsze byli tam, gdzie coś dają? Teraz chodzą tłumnie, już jako emeryci do Carrefoura "polując" jak mówią na darmowe promocje. Nic się nie zmieniło, przyzwyczajenie stało się rytuałem.
W międzyczasie dorosły ich dzieci, klon z klonu - te same przyzwyczajenia, te sama gestykulacja, głośne pokrzykiwania w piątek po pracy, żeby zaakcentować swoją obecność, no i doszło tylko to wszechobecne chamstwo; zero "Dzień Dobry", "Przepraszam", "Dziękuję". Większość zamyka się po pracy w swoich "czterech ścianach". Dziewięćdziesiąt procent z nich ma swoje ulubione zabawki używane autka, pucuje, myje je na ulicy, żeby wszyscy widzieli, chociaż dokoła są liczne myjnie. Wyjeżdżają nimi tylko w piątki i weekendy. Przez cały tydzień są w robocie. No i cóż jakby to powiedzieć: ciągle towarzyszy im ta wszechobecna nuda! Knajpa zlikwidowana, jeden piwny ogródek "wiosny nie czyni", zresztą niedaleko jest kościół więc nie wypada "rozrabiać". Do miasta za daleko, idzie się na ogródki z piwkiem, grilluje lub imprezuje przy domu w ogródku. Ewentualnie siedzi przy wiadukcie kolejowym na ławce z pyfkiem w papierowej torbie, aby odbębnić mijający czas.
Wrocławskie grille
Wrocławskie korki
Właściwie czego ja się czepiam. Każdy żyje jak chce! Jasne, zgadza się, tylko przy okazji towarzyszy temu wszechobecna niemoc, stagnacja, na "Fabrycznej" nic się nie dzieje. Fakt, raz do roku Rada Osiedla urządza "garażową" wyprzedaż - taki ichni Flomark. Doszły projekty obywatelskie, lecz żaden niestety nie przeszedł, gdyż większość starszych mieszkańców mojej dzielnicy nie korzysta z netu. A młodych to nie interesuje, bo to żadna zabawa. Myślę, że miasto jako pewna przestrzeń do budowania i wypowiedzenia siebie, ich nie kręci. To zbyt abstrakcyjne, myślowo nie do ogarnięcia. Stąd wrocławianie niezbyt chętnie oddolnie angażują się w poszczególnych dzielnicach, w różne działania prospołeczne. Owszem młodzi pozakładali różne stowarzyszenia i fundacje, ale ich zasięg i oddziaływanie nie wpływa na zmianę społecznych zachowań większości mieszkańców mojego miasta i sąsiadów. Ciężko ich ruszyć z ogródków i z nad grilla. Ale może nadejdzie taki czas, że coś się w tej materii przełamie?
Liczę na to, że kiedyś poznamy się lepiej.
Ostatnia informacja:
CBOS: 63 proc. Polaków nie działa w żadnej organizacji obywatelskiej? Chcemy mieć lepiej, ale zdajemy się na tzw. urzędników, polityków i państwo? Trudno z "chłopa pańszczyźnianego" zrobić mieszczanina nie mówiąc o świadomym swoich praw i obowiązków obywatela?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz