środa, 27 stycznia 2016

Skąd w Polakach zalęgło się to cwaniactwo, chamstwo i buta? - cz. II

 Dostosowanie się do reguł gry gwarantowało przetrwanie i trwałe profity. Nierealny socjalizm wymagał od obywatela, aby "robił swoje", nie wtrącał się do tego, co robi partia, a za tą bierność był nagradzany rozległym socjalem. Pamiętam jak moi sąsiedzi dostawali  pracownicze działki z zakładów pracy - nazywało się to "Pracowniczymi Ogródkami Działkowymi", talony na meble, sprzęt AGD, dochodził do tego socjal w postaci: ręczników, środków czystości, przetworów, kompotów itp. Wszystko to oczywiście w większości  od razu sprzedawano!                                                                    

Ktoś z młodych powie, no ale nic nie było? Ależ do końca lat 70-tych tych i innych rzeczy nie brakowało. Chodziło o to, że ludzie mieli  w bród pościeli, ręczników, a przetwory robili swoje własne. Obowiązywała zasada: "należy się, to trzeba brać". Później ci sami robotnicy ochoczo zapisywali się do "Solidarności", bo zobaczyli stojącą za tym siłę!... ludzi. Taki jest też chłop ze swojej natury,. Gdy widzi, że inni też idą, to i on idzie, jeżeli widzi z tego korzyści dla siebie. Ale gdy przyszedł stan wojenny, ci wszyscy "roboczy łyczkowie" pochowali się głęboko, wyrzucając związkowe symbole! Zapominając o związkowej Solidarności!
Znowu liczyło się  tylko - przetrwać w spokoju, wraz z bliskimi. Reszta to nie moja sprawa. Liczyła się praca, a po pracy rozmowy o niej. To tak jakby nigdy nie wychodzili poza bramy...
                        

W naszej kamienicy zapanował WRON-i  strach. Kiedy przepisywaliśmy z matką "Z dnia na dzień" na maszynie - przez kalkę - dało się zrobić od razu 10 kopii, a zobaczył to sąsiad, który przyszedł oddać nam list, który wylądował u niego w skrzynce, to wypadł jak oparzony i zakazał przychodzić do nas  swojej żonie. Kiedy kleiliśmy jakąś cholernie śmierdzącą mieszanką z moją żoną znaczki dla "Solidarności Walczącej",  to zwrócił nam tylko uwagę, że czuć go na klatce, żebyśmy otwierali okno. Po jakimś czasie zaczęły przychodzić dary z zagranicy do kościoła jezuitów na aleję Pracy. Przypominam sobie, że raz chyba przed świętami przyszły kożuchy, futra, to powiem Wam takiego ścisku, harmideru, wyrywania sobie w dolnej kaplicy tych rzeczy, to później nigdy nie widziałem. I kto tam był? No jakże moi drodzy sąsiedzi, znajomi z dzielnicy. Głównie ci biedni, spauperyzowani przez miasto chłoporobotnicy, którzy częściowo sprzedali  odziedziczone po rodzicach gospodarstwa rolne i ziemię skarbowi państwa - zainwestowali w dolary, marki, auta na talony, remont mieszkań. Ale to oni właśnie walczyli o te dary, oni, którzy narzekali jak im to źle. Dyżurni, czujni rodacy! Zawsze byli tam, gdzie coś dają? Teraz chodzą tłumnie, już jako emeryci do Carrefoura  "polując" jak mówią na darmowe promocje. Nic się nie zmieniło, przyzwyczajenie stało się rytuałem.
                                                            
Po 1989 roku,  ale nawet już wcześniej handlowano czym się dało, a to na bazarze przy Stadionie WKS Śląsk, a to przy Hali Stulecia na tzw. giełdzie staroci, potem na Dworcu Świebodzkim. Nieliczna część mieszkańców  tych robotniczych "familoków" jakby powiedzieli na Śląsku dorobiła się sklepików, taksówek, stoiska na targowisku.  Większość żyje tak ja żyła; od pensji do pensji, od zakupów do promocji, obracając się między Centrum Handlowym BOREK, ogórkami działkowymi (jeżeli wcześniej ich nie sprzedali lub ich nie zlikwidowano), ogródkiem piwnym przy Alei Pracy, kościołem i cmentarzem przy Grabiszyńskiej.
W międzyczasie dorosły ich dzieci, klon z klonu - te same przyzwyczajenia, te sama gestykulacja, głośne pokrzykiwania w piątek po pracy, żeby zaakcentować swoją obecność, no i doszło tylko to wszechobecne chamstwo; zero "Dzień Dobry",  "Przepraszam", "Dziękuję". Większość zamyka się po pracy w swoich "czterech ścianach".  Dziewięćdziesiąt procent z nich ma swoje ulubione zabawki używane autka, pucuje, myje je na ulicy, żeby wszyscy widzieli, chociaż dokoła są liczne myjnie. Wyjeżdżają nimi tylko w piątki i weekendy. Przez cały tydzień są w robocie. No i cóż jakby to powiedzieć: ciągle towarzyszy im ta wszechobecna nuda! Knajpa zlikwidowana, jeden piwny ogródek "wiosny nie czyni", zresztą niedaleko jest kościół więc nie wypada "rozrabiać". Do miasta za daleko, idzie się na ogródki z piwkiem, grilluje lub imprezuje przy domu w ogródku. Ewentualnie siedzi przy wiadukcie kolejowym na ławce z pyfkiem w papierowej torbie, aby odbębnić mijający czas.
                                                                             

                                                                Wrocławskie grille

                                                
                                                            Wrocławskie korki
                                                                                  
  Właściwie czego ja się czepiam. Każdy żyje jak chce! Jasne, zgadza się, tylko przy okazji  towarzyszy temu wszechobecna niemoc, stagnacja, na "Fabrycznej" nic się nie dzieje. Fakt, raz do roku Rada Osiedla urządza "garażową" wyprzedaż - taki ichni Flomark. Doszły projekty obywatelskie, lecz żaden niestety nie przeszedł, gdyż większość starszych mieszkańców mojej dzielnicy nie korzysta z netu. A młodych to nie interesuje, bo to żadna zabawa. Myślę, że miasto jako pewna przestrzeń do  budowania i wypowiedzenia siebie, ich nie kręci. To zbyt abstrakcyjne, myślowo nie do ogarnięcia. Stąd wrocławianie niezbyt chętnie oddolnie angażują się w poszczególnych dzielnicach, w różne działania prospołeczne. Owszem młodzi pozakładali różne stowarzyszenia i fundacje, ale ich zasięg i oddziaływanie nie wpływa na zmianę społecznych zachowań większości mieszkańców mojego miasta i sąsiadów. Ciężko ich ruszyć z ogródków i z nad grilla. Ale może nadejdzie taki czas, że coś się w tej materii przełamie?
Liczę na to, że kiedyś poznamy się lepiej.
                                             


Ostatnia informacja:

CBOS: 63 proc. Polaków nie działa w żadnej organizacji obywatelskiej? Chcemy mieć lepiej, ale zdajemy się na tzw. urzędników, polityków i państwo? Trudno z "chłopa pańszczyźnianego" zrobić mieszczanina nie mówiąc o świadomym swoich praw i obowiązków obywatela?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz