czwartek, 29 sierpnia 2013

Ja w sprawie autorytetu, pisania listów i bezinteresowności

Żyję już przeszło pół wieku i doświadczyłem systematycznego obniżania się kultury bycia i kontaktów wzajemnych między ludźmi. A że jestem człowiekiem, a nie awatarem, to ta sfera naszych międzyludzkich stosunków jest mi bliska. Od niepamiętnych czasów, w tym biblijnych, nasze zachowanie, standaryzowało późniejsze zachowania następnych pokoleń.Od końca lat siedemdziesiątych zauważyłem powolną degradację międzyludzkich kontaktów. Im lepiej nam się powodziło materialnie, tym szybciej Polacy odseparowywali się od tych biedniejszych. (stąd możliwa w PRL- bis, była implementacja USA bis) Wręcz udawali , że nie poznają swoich sąsiadów. Wyprowadzali się powoli. Później, w miarę jak "nierealny socjalizm" (to nie była żadna "komuna". nawet pseudo) wyczerpywał się, okradany i dojony przez wszystkich, obnoszenie się ze swoim bogactwem  nie było mile widziane. Ale pozostawało nam pisanie listów jako alternatywa międzyludzkiej komunikacji. I wymienianie autorytetów jakie dostrzegaliśmy wokół siebie i na literackim horyzoncie: Herbert, Różewicz, Miłosz, Sprusiński, Lem, Kuśniewicz, Parnicki, Iredyński, Drzeżdżon, Nowakowski,  Orłoś, Konwicki, Mrożek, Grochowiak, Błoński, Kantor, Nowosielski, Hasior, Axer, Kieślowski,  Hass, Lutosławski, Górecki, prof. Inglot, prof. Claude Backvis, prof. Krzyżanowski, prof. Tatarkiewicz, prof. Kieniewicz, prof. Kotarbiński, prof. Ingarden, prof. Maria i Stanisław Ossowscy,  prof. Ilja-Lazari-Pawłowska. prof. Kłosowska, ks.prof. Heller, prof. Głowiński, ks. Twardowski, ks. Tischner, ks. Salij, prof. Tazbir, prof. Gieysztor, prof. Labuda, prof. Baszkiewicz, prof. Gogacz, prof. Świeżawski, prof. Stróżewski, ks. prof. Józef Maria Bocheński, prof. Kępiński, prof. Weiss, prof. Nielubowicz, prof. Dąbrowski, prof. Szacki, prof. Sedlak, prof. Amsterdamski, znakomity tłumacz,  ekipa "Literatury na Świecie", którą mam od pierwszego numeru i dzięki niej nauczyłem się rozpoznawać dobrą współczesną literaturę, paryska "Kultura", Gustaw Herling-Grudziński, Czapski, Giedroyć, Hertzowie, Piwnica pod Baranami" z mistrzem Skrzyneckim na czele, Preisner, Abakanowicz, Robakowski, Bereś i wielu wielu innych. To był świat, gdzie pewność wypowiadanego słowa, budowanego twierdzenia, miała fundament wywodzący się z  ich osobowości i duchowego dziedzictwa, kultury przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Tworzyliśmy niepisany jej  łańcuch.

W miarę jak dojrzewałem i przybywało mi lat, zacząłem uczestniczyć w  ówczesnym życiu kulturalny i literackim. Poznałem Sprusińskiego na konkursie w  Świdwinie, gadaliśmy, ja niespełna siedemnastolatek na stacji Białogard, w obskurnym barze siorbiąc cienką herbatkę. Wypowiedziane wówczas zdanie: "Żeby pisać młody człowieku musisz  być sobą, tylko sobą, reszta przyjdzie z czasem". Oczywiście wrodzony talent, był już w tym wypowiedziany. Tu również poznałem, Artura Daniela Liskowackiego, któremu wysyłałem do Morza i Ziemi"  teksty". To była taka pierwsza moja literacka znajomość. Później pamiętam na konkursie Cegielskiego spotkanie z Babińskim, lekko nieobecnym, którego słowa: "Nie wchodź za daleko w co co pisze chłopcze, bo to studnia bez dna, jak wpadniesz, to już po tobie". Później poznawałem wrocławskie środowisko, jako członek Koła Młodych Pisarzy, potem jako uczestnik konkursów, turniejów poetyckich jeździłem po kraju mając w uszach, to co powiedział  "Mistrz" Sprusiński. Potem poznałem Mariannę Bocian, Janusza Stycznia, Janusza Gałka i Bogdana Warwasa. Jako pierwsza dała mi taką ostrą reprymendę krytyczną, a dołożył się do tego Styczeń, że przez tydzień nie pisałem, część tekstów zniszczyłem. Opiekunem  KMP był wówczas Lech Isakiewicz (nazwany później "Kasandrem"), który zwrócił moją uwagę na pracę z tekstem i dystans jakiego autor powinien nabrać do swego dzieła.

Po moim debiucie "Opis rzeczy szczególnie martwych" w OTO Kalambur poznałem Jana Stolarczyka będącego  tam redaktorem serii poetyckich. Mam do dzisiaj jego list-recenzję, chyba jedną z pierwszych, drugą był artykuł Marka Garbali w "Sigmie", podsumowujący akcję "zdjęcie-tekst", gdzie zamieściłem wiersz, będącym później tytułem mego debiutanckiego tomu: "Nie ma między nami różnicy".
Trzecią prawdziwą drukowaną w literackim miesięczniku "Odra" napisał Mieczysław Orski.
"Recenzję mówioną" wystawiła mi bodaj w 1977 roku Marianna Bocian będąc jurorką "Turnieju Jednego Wiersza o Laur Arki". Spóźniłem się, ale wiem, od Andrzeja Saja, że mówiła o mnie i o tym, że Kamiński "idzie dobrą poetycką drogą". Jako literacki outsider sprawdzałem się wysyłając wiersze na konkursy, uczestnicząc w turniejach, miałem bodaj nawet takie przezwisko "konkursowy poeta" czy jakoś tak. Później był duży blok moich wierszy w 1980 roku w "Odrze". W 1984 roku poproszono mnie z MAW-u o złożenie książki w serii "z Pegazem", a osobiście śp. Andrzej K.Waśkiewicz. Recenzję wewnętrzną napisał Mieczysław Machnicki, a w studenckich "Integracjach" Waśkiewicz.
 
Później założyłem rodzinę, zacząłem pracę w Domu Książki we Wrocławiu. Założyłem hurtownię i księgarnię. Dopiero po wielu perypetiach w 1999 r., wydałem "Deja vu" i w międzyczasie dostałem od Witolda Podedwornego zbiór opowiadań Augustyna Barana pt. "Tau tau", wznowiony potem przez wyd. Czarne. Wysłałem mu w rewanżu "Deja vu". Napisałem z "Tau..." recenzję, sprzedawałem ją w księgarni w której pracowałem. Dostałem niespodziewanie od Augustyna długi list - rodzaj koleżeńskiej pogawędki o roli pisarza i pisarstwa w życiu każdego człowieka, a nie tylko wybranej elity. Była to czysta mądrość, dobroć i przyjaźń, która płynęła ze słów Barana. Zapraszał mnie do siebie, na wieś. Żałuję, że zawsze praca, książki, wydawnictwo było ważniejsze niż takie zaproszenia. Teraz patrzę na to inaczej...

Reasumując, spotkałem mądrych bezinteresownych ludzi, niektórzy z nich okazali się być fałszywi, inni karierowiczami. Ale te listy, recenzje były dla mnie młodego autora cenną wskazówką, lekcją pokory. Nikt nie mówił o salonach, odwdzięczaniu się. Jak teraz obowiązująca forma: "A co ty możesz dla mnie zrobić".
Byliśmy ludźmi w tej szarzyźnie dnia codziennego. Mówiliśmy normalnym pełnym językiem, nie skrótami i slangiem. Przekazano mi wiedzę, w ramach pełnej wspólnoty ludzi piszących, odpowiedzialnych za każde napisane słowo, każdy powołany do życia obraz lub metaforę....





To też już się nie wróci, bo teraz każdy pilnuje swego. Interesowni do bólu, zapominamy słów, nasz język jest kaleki, nie potrafi opisać świata, zbyt dużo w nim zapożyczeń. Nie ufamy mu, jednostronnie wypowiadając mu ontologiczne więzi. Nie piszemy listów, w których moglibyśmy zawrzeć siebie, swoje przemyślenia, nawet kartki życzeniowe mają już gotowe ściągi. Zalewamy się tysiącami sms-ów. Żyjemy w wulgarnych czasach, upadku Imperium Białego Człowieka.
Czytałem niedawno Ropsa "Kościół pierwszych wieków". Jesteśmy w takim samym momencie naszych dziejów jak Rzymskie Imperium. Kopiując, plagiatując, wtórne pomysły, które podsuwają na spece od reklamy, media, prasa, internet doprowadzamy przestrzeń w której się poruszamy do wtórności. Przestaliśmy słuchać siebie i ludzi dookoła nas..

Przeczytajcie ostatnie sondażowe dane:  Polacy nie interesują się kulturą – badanie ARC Rynek i Opinia - jutro będzie u nas na stronie Portalu Księgarskiego



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz