poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Jak zostałem audiobookiem

Przedwczoraj opanowała mnie mania głośnego czytania mojej żonie Grażynie. I to pragnienie narastało we mnie, w miarę jak usłyszałem u mojej teściowej audiobooka  "Jadąc do Babadag" w wykonaniu Jacka Kissa. Dodatkowym impulsem był najnowszy numer Ha-artu poświęcony reportażowi i twórczości typu: gonzo". No i dostałem szwungu, gęba mi się nie zamykała. Do tego stopnia, że postanowiłem ustanowić rekord nieustannego głośnego czytania. Wcale się do tego nie przygotowywałem, było to działanie stricte spontaniczne. Numer Ha-artu! znakomicie mi pasował, pod względem struktury doboru tekstów, po oprawę plastyczną. Od razu doszło do mego krwioobiegu, że mamy wspólną grupę krwi; nie wiem czy taką samą liczbę krwinek czerwonych i białych? Na pewno przedwczoraj skumulowały się wszystkie kongenialne fluidy ontologiczno-duchowe, które kazały mi otworzyć Ha-art! na tekstach Ziemowita Szczerka - o Radomiu w sosie "gonzo" i fragmencie: "Przyjdzie Mordor i nas zje czyli tajna historia Słowian".
Grażyna coś tam robiła w tle; przestawiała, oglądała, wyjmowała i wkładała na przemian różne rzeczy - w różne rzeczy; na polską "matrioszkę". Ale w miarę jak zapalałem się, przekazując maksymalnie aktorskim głosem niuanse tekstu Szczerka i Huntera S. Thompsona, Lestera Bangsa, Johna Birminghama - stwierdziła w pewnym momencie: "Ty nadajesz jak audiobook"...i od tego się zaczęło. Proste i prawdziwe stwierdzenie...
Od tego momentu stałem się naszym domowym audiobookiem, mogącym mówić, cały dzień bez ustanku, bez wymiany napędu, aż do zupełnego zdarcia głosu, przechodzącego po pierwszej godzinie różne fazy natężenia, ściszania, wręcz mutacji. Mało się nie zatkałem tekstami Roberto Saviano (tego od Camorry) i Helge Timmemberg. Popiłem wodą, lepiej, znowu podjąłem przerwany wątek...
Grażyna w międzyczasie przeszła do kuchni, zrobić coś na ząb. Nie poszedłem za nią, było by to proste, ale zacząłem mówić tak głośno, jakby ktoś zepsuł pokrętło regulacji dźwięku. Wprost wykrzykiwałem całe zdania, aż w końcu przyszła z powrotem, siadła na kanapie z kanapką i zaczęła jeść i słuchać, albo słuchać i jeść. I nie wiedziałem już czy je kanapkę przekąszając moim głosem, czy je mój głos, delektując się kanapkowym deserem...
                                                      
Przyznaję się zrobiłem małą przerwę. Ale to dlatego, że poszła się kapać. Piszę małą, bo poszedłem za nią do łazienki i czytałem nadal, o wyścigach  Kentucky Derby, a potem recenzję o tym jak Elvis zdradził swoich fanów. Krople wody zaczęły swój koncert, więc nie namyślając się długo rozłożyłem parasol i ukrywszy się pod nim czytałem dalej, tym razem  relację nocnego taksówkarza z Krakowa Tomasza Janika "Okiem krakowskiego taksówkarza", a zaraz potem Kai Puto "Za nim zaczniesz przewracać tratwę, pomyśl chwilę" i "Jakie to uczucie być karmioną siłą", Djuny Barnes. Za nim postanowiłem zrozumieć styl "gonzo" chciałem się wyżyć w głośnym czytaniu (nie mamy telewizora i radia), a cisza tego dnia była wyraźnie związana z pogodą i piątkowym popołudniem. Ludziki ulotnili się wraz ze swoimi autkami, kuchenkami gazowymi, grillem, mikrofalami, smartfonami, głośną muzyką zwaną jakimś pieprzonym technohausem, gdzie dominuje jednoskalowe umpa, umpa, dum dum i srututu tutu. I właśnie ta cisza, z którą nie wiedziałem w pierwszym momencie co zrobić, urodziła audiomysz, czyli mnie robiącego za domowego audiobooka. A przy tym ujawniającego z siebie swoje ukryte aktorskie zdolności. Moje modulowania głosem, akcentowania, ściszenia, zgłośnienia, przechodzące w "gonzoidalne" przekleństwa, wyzwiska, przezwiska można było nagrywać bez żadnych prób. Waliłem jak szczotką w sufit moja sąsiadka, kiedy włączałem na cały regulator "Panterę", "Exploited" czy "Nomensno". Bo jeszcze nie wiecie, że w głębi duszy jestem "punkiem", co odkrył mój kumpel, domorosły odkrywca i redaktor Renek Mendruń. A pewnie i tak nikt mu nie uwierzył.
Grazyna kończyła się kapać, krople spływały po parasolu, ja czytałem "O zatapianiu tratwy" okraszając to "Kawałkami Mongolii" Macieja Rączki. I po tych trzech godzinach prawie nieustannego czytania stałem się przesiąkniętym nim gonzoidalnym dziennikarzem, literatem, poetą, kolegą Marco Polo, Opisującego świat,  bratem Nieznanego Autora, który "Jak Łazarz zgodził się na służ­bę do mercedariusza i co go tam spotkało", przyjacielem Neda Warda Londyńskiego szpiega, a na koniec słuchaczem Markiza de Custine'a, w jego "Listach z Rosji", w których ostrzegał przed imperialnym bizantynizmem i mongoloizacją kultury rosyjskiej.
Woda przestała szumieć, parasol był potrzebnym ale teraz zbędny rekwizytem. Wyglądał w świetle przecinających się promieni ledowych żaróweczek niczym model płaskiego świata jaki wyznawali średniowieczni ciemnogrodzianie, bojąc się wychylić poza płaski brzeg horyzontu.

Skończyłem czytać dopiero wtedy, gdy położyliśmy się do łóżka,. Zgasło światło i oboje postanowiliśmy, że koniecznie musimy obudzić w sobie erotycznego gonzo. Ale pozwolicie, że to będzie nasz zupełnie osobny, osobisty audiobook....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz